Rebeliant - Rozdział 4


 Słowa Bill'a dosłownie wmurowały mnie w ziemię. Wpatrywałem się w niego przez kolejne kilkanaście sekund ale najwyraźniej chłopak nie miał zamiaru unieść na mnie swojego wzroku. Podszedłem do niego i przyklęknąłem zastanawiając się, jak powinienem w ogóle zareagować w takiej sytuacji.

-O czym ty mówisz, Bill?

Chociaż wpatrywał się w czubki swoich butów a włosy opadały mu na twarz, to zauważyłem smutny uśmiech na jego ustach, który niemal zmroził moje serce. Dlaczego tak się o niego martwiłem? Sam nie miałem pojęcia ale... taki był fakt.

-Życie w ukryciu jako rebeliant jest ciężkie. Nie możesz nawet na chwilę stracić czujności. Ciągły stres i niepewność, czy twoja rodzina jeszcze żyje i nie została znaleziona przez policję działającą na zlecenie prezydenta Schwarzberga. Ludzie mają dosyć. Rebelianci odchodzą od rebelii, dołączają do swoich ukrywających się rodzin. Nasze legiony są coraz mniejsze a rzeczy idą coraz bardziej opornie, więc tracą też motywacje. Moje słowa i piosenki już tak wiele dla nich nie znaczą. Niedługo zostanę sam na polu walki i zostanę zamordowany. Pewnie rozstrzelają mnie jakoś widowiskowo albo coś.

-Bill, nikt cię nie zabije.

Chłopak sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki i wyciągnął jakąś pomiętą kartkę. Podał mi ją a gdy ją rozwinąłem zauważyłem, że jest to skserowany dokument od prezydenta do oddziałów specjalnych. Czarno na białym widziałem wydany do nich rozkaz. Mieli jedno jedyne zadanie. Schwytać i zabić Bill'a a potem przynieść prezydentowi jego zwłoki. Nie mogłem w to uwierzyć.

-To jest... chore. Tak nie może być.

-Ale taka jest rzeczywistość, Tom. Taki będzie mój koniec. Umrę osamotniony na polu walki o wolność przez widowiskowe rozstrzelanie z kilkunastu karabinów. Czy to nie poetyczne? Założę się, że będą pisać o tym wiersze w przyszłości. 

Zażartował na koniec i zaśmiał się a w tym dźwięku było tyle smutku i żalu, że aż coś mnie boleśnie ścisnęło w żołądku. Przyklęknąłem przy nim i położyłem mu dłoń na ramieniu, dopiero wtedy podniósł na mnie wzrok swoich ciemnych, brązowych oczu błyszczących od niemocy i smutku. Chciałem go jakoś pocieszyć ale... nie miałem pojęcia, jak mam to zrobić.

-Nie pozwolę na to.

Powiedziałem to z pewnością, której wcale nie czułem bo nie miałem pojęcia, jak mam to w ogóle zrobić ale wiedziałem, że zrobię wszystko co w mojej mocy by ochronić tego chudzielca a jak tak o tym myślę... to chyba schudł od naszego ostatniego spotkania.

-Tom, to więcej niż wolność. To...

-Zaśpiewaj coś.

Wypaliłem nagle przerywając mu a on spojrzał na mnie jak na wariata. Usiadłem naprzeciwko niego po turecku na zimnym betonie i czekałem.

-Co?

-Masz piękny głos. Zaśpiewaj coś. Poczujesz się lepiej. Proszę, dla mnie.

Przez kilka kolejnych sekund przyglądał mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy, po czym zamknął oczy i oparł głowę o ścianę. Chwilę jeszcze milczał, nim oblizał wargi i zaczął śpiewać najsmutniejszą piosenkę, jaką słyszałem w całym moim życiu.

-Just a normal grave... Streets turn into graves... Traces have been removed... The search was disapproved... 


Śpiewał cicho a jego głos przepełniał smutek a ja nie potrafiłem przestać go słuchać. Jego głos delikatnie odbijał się od ścian pomieszczenia w którym siedzieliśmy. Czułem się jak zaczarowany i serce mi się krajało wiedząc, że ten chłopak szykuje się na własną śmierć.

-Nie znam tej piosenki.

Stwierdziłem, gdy wybrzmiała ostatnia nuta a jego głos ucichł. Westchnął cicho i spojrzał na mnie jakoś tak zaczepnie, uśmiechając się zadziornie.

-Nic dziwnego, jest moja.

-Piszesz piosenki?

-Czasem. Kiedy mam wenę. Część piosenek które śpiewam do rebeliantów jest moja.

Pokiwałem głową bo miało to w jakiś pokręcony sposób sens. Bill westchnął ciężko i podniósł się na nogi, po czym uśmiechnął się do mnie.

-To pewnie nasze ostatnie spotkanie, Tom. Dziękuję ci za wszystko. Bez ciebie nie zaszlibyśmy tak daleko w naszej rebelii. Nie narażaj się bez potrzeby, dobrze? Może dostanę zaszczyt bycia twoim aniołem stróżem po śmierci. Miło cię było poznać, Tom.

Odwrócił się i chciał odejść ale wtedy zrobiłem coś, czego sam się po sobie nie spodziewałem. Poderwałem się z ziemii i pobiegłem za nim, po czym złapałem go za nadgarstek by go zatrzymać. Bill spojrzał na mnie zaskoczony, jednak nie wyrywał się ani nic nie powiedział.

-Nie. Nie pozwolę na to. Idę z tobą.

Bill wyglądał niemal tak, jakbym sprzedał mu liścia w twarz. Westchnął cicho i pokręcił głową.

-Masz za dużo do stracenia, Tom.

-Bez dyskusji. Już postanowiłem.

Chłopak przyglądał mi się jeszcze przez chwilę, po czym westchnął ciężko i sądząc po jego minie to policzył w myślach do dziesięciu.

-W porządku, idziemy.

Odpowiedział zrezygnowany po czym zaczął kierować się w głąb budynków. Skierowałem się za nim i jakiś czas później znaleźliśmy się w... sam nie wiem, gdzie, wiedziałem tylko tyle, że znajdowaliśmy się w jakiś podziemnych korytarzach. Było tu zadziwiająco ciepło ale bardzo, bardzo ciemno i cicho. W końcu weszliśmy do sporych rozmiarów pomieszczenia, w którym był kompletny chaos i kilka osób. Część z nich spało a część z nich zajmowało się różnymi sprawami. Rozejrzałem się zaciekawiony ale nie miałem pojęcia jak mam nazwać to, co widziałem przed oczami.

-Witaj w naszym królestwie, Tom. Funfakt, pod miastem znajduje się cała sieć podziemnych tuneli i pomieszczeń. Capitol już dawno o nich zapomniał a w oficjalnych dokumentach zostały zniszczone już dawno temu, dlatego zajęliśmy je. Możesz się rozgościć gdzie chcesz, nie ma to znaczenia.

-Bill! Maria o ciebie pytała.

Jakaś dziewczyna w bardzo krótkiej spódniczce i bardzo wysokich butach podeszła do czarnowłosego i wcisnęła mu jakąś siatkę do ręki. Spojrzała na mnie przez chwilę po czym wyszła tą samą drogą, którą my tu przyszliśmy.

-Muszę się tym zająć, wybacz.

Skwitował krótko i zniknął w pomieszczeniu obok a ja z ciekawości poszedłem za nim. Znaleźliśmy się w jakimś pokoju w którym... bawiło się kilkoro dzieci. Widząc Bill'a od razu przerwały zabawę i podbiegły do niego, okrążając go w kilka sekund. To był uroczy obrazek.

-Hej, hej, spokojnie. Już wróciłem. Okay, usiądziemy w kółeczku, co? Maria, usiądziesz ze mną w środku? 

Dzieci posłusznie wykonały jego polecenie a dziewczynka, do której najwyraźniej zwrócił się na końću usadowiła mu się na kolanach. Jeden z chłopców uniósł rękę, co wywołało cichy śmiech u Bill'a ale szybko udzielił mu głosu.

-Kim jest ten pan, Bill?

-To, Chris, jest Tom. Tom właśnie do nas dołączył. Jeśli macie jakiś problem, możecie się z tym do niego zwrócić, okay? A teraz słuchajcie, muszę z wami porozmawiać.

Wszyscy zgodnie zamilkli i wlepili wielkie oczka w siedzącego w środku Bill'a, który przyglądał im się z uśmiechem na ustach. Oparłem się o futrynę, obserwując go sięgającego do reklamówki.

-Posłuchajcie mnie uważnie, okay? Mam tutaj dla was bransoletki, na nich są wasze imiona i wiek. Jeśli kiedyś nie wrócę do domu wieczorem, następnego ranka macie wyjść na ulicę i się rozdzielić a potem pójść pojedynczo, proszę, na każdy możliwy komisariat policji w Capitol'u, dobrze?

-Nie wrócisz, Bill?

-Zawsze do was wrócę, rozrabiaki ale wiecie, że na zewnątrz jest niebezpiecznie. Wiecie, że prezydent chce mojej głowy. Nie wiem, do czego się posunie. Dlatego to tylko zabezpieczenie w razie, gdyby tak się jednak stało. Nigdy nie zdejmujcie tych bransoletek, dobrze?

Dzieci chórem odpowiedziały potwierdzająco i rozdzieliły między sobą swoje bransoletki. Bill odczekał chwilę i pomógł niektórym z nich je założyć, po czym spojrzał na nich wszystkich z lekkim uśmiechem.

-W porządku, skoro mamy to za sobą to jedliście już kolację?

Pomruki zaprzeczenia rozniosły się po pokoju a po zaciśniętej wardze Bill'a miałem wrażenie, że ma ochotę wybuchnąć ale się powstrzymał.

-Okay. Idę załatwić wam kolację. Poczekajcie tu na mnie, dobrze?

Poprosił i skierował się do wyjścia z miną, jakby miał zamiar kogoś zabić. O dziwo dałbym bardzo wiele, za taki obrazek.

Komentarze

Popularne posty