Rebeliant - Rozdział 5
Szedłem za nim z dwóch powodów. Po pierwsze, byłem bardzo ciekaw tego, gdzie ma zamiar iść i co w jego mniemaniu oznacza "załatwienie kolacji" a po drugie, jego mina była tak intrygująca, że nie mogłem sobie odpuścić cokolwiek miało się wydarzyć. Przeszliśmy do jakiegoś pomieszczenia, które najwyraźniej rebelianci przeznaczyli na kuchnię a w której było kompletnie pusto. Oprócz prowizorycznych kuchenek i innych takich rzeczy, w pomieszczeniu znajdowało się pełno kubków i talerzy a także trochę jedzenia - a przynajmniej tyle widziałem na blatach i stołach. Bill przetrząsnął kilka szafek i miałem dziwne przeczucie, że jego zdenerwowanie coraz bardziej rośnie. W końcu trzasnął głośno drzwiami i z miną kogoś, kto za chwilę popełni morderstwo minął mnie w drzwiach, nim dotarł do głównego pokoju w którym byliśmy wcześniej. Tam dopadł do jakiegoś mężczyzny i wytrącił mu książkę, którą ten właśnie czytał, z ręki. Tamten szpakowaty mężczyzna uniósł zirytowany wzrok na Bill'a ale zamarł, widząc wyraz jego twarzy. Miałem nawet wrażenie, że się wystraszył.
-Twoim jedynym zadaniem na dzisiaj było załatwienie jedzenia, żeby dzieciaki nie głodowały. Nawet tego nie potrafisz zrobić?
Głos Bill'a przypominał cichy syk, był ostry i można było spokojnie sądzić, że gdyby to było możliwe to zostawiałby fizyczne rany na ciele człowieka. Mężczyzna wyraźnie starszy i silniejszy fizycznie od Bill'a lekko skulił się na swoim miejscu, co wydawało mi się w jakiś sposób komiczne.
-Prze... Przepraszam, Bill.
-Przepraszam?! Co mi po twoim cholernym przepraszam?! Dzieciaki od rana nic nie jadły, co mam im teraz dać? Nie mamy kompletnie nic!
Warknął Bill i walnął w ścianę nad głową mężczyzny, po czym odwrócił się na pięcie i niczym furia zniknął z pomieszczenia. Sam nie wiedziałem, gdzie go wywiało ale mężczyzna którego ochrzaniał siedział jeszcze tak skulony przez jakiś czas. Nie chciałem się zgubić w tych korytarzach, więc po prostu tam zostałem aż w końcu zacząłem bawić się z dziećmi. Całkiem przypadkiem dowiedziałem się od nich, że to dzieci osób zabitych w trakcie rebelii przez rząd. Było mi cholernie przykro, że te słodkie i pełne życia dzieciaki straciły swoje rodziny w tak okropny sposób.
Bill wrócił jakiś czas później - bez światła Słonecznego ciężko było się zorientować, która jest godzina - niosąc ze sobą ciężkie siatki co bardzo mnie zaskoczyło. Mignął mi tylko w drzwiach do pokoju dzieci, więc szybko się zebrałem i poszedłem za nim do kuchni, gdzie czarnowłosy właśnie rozpakowywał swoje zakupy i rozmieszczał je wszędzie. Zerknąłem na zegarek w telefonie i zorientowałem się, że dochodzi już 22:00. Moja mama pewnie się martwi ale nie chciałem stąd iść. Czułem, że dopiero teraz postępuję właściwie i chciałem się tego trzymać.
-Możesz mi pomóc? We dwójkę pójdzie nam szybciej.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos lidera, który nawet na mnie nie spojrzał mówiąc to. Podszedłem do niego i zauważyłem, że ma kilka puszek chili con carne z którymi mocuje się, nie mogąc ich otworzyć starym, lekko już zardzewiałym otwieraczem.
-Daj mi to.
Zabrałem mu urządzenie z ręki i sam otworzyłem puszki, chociaż było to trochę trudniejsze niż zazwyczaj. Otworzyłem ich z 10, nim Bill kazał mi odłożyć otwieracz i zaczął wlewać zawartość z metalu do wielkiego garnka. Postawił go na prowizorycznej kuchence i zaczął podgrzewać, jednocześnie sięgając do górnej szafki i wyciągając z niej chleb. Podzielił cały bochenek na bardzo cienkie części, po czym zaczął wyciągać miski z dolnej szafki. Dopiero gdy skończył oparł się o blat i wlepiając wzrok w powoli grzejący się garnek z chili przegryzał pomału niezwykle cienką kromkę chleba. Wyglądał na bardziej zmęczonego niż wcześniej co mnie zaniepokoiło.
-Wszystko w porządku?
Zapytałem a Bill drgnął lekko jakby był zaskoczony, że coś do niego powiedziałem. Uniósł na mnie wzrok i przełknął kęs chleba, który miał aktualnie w ustach.
-Już tak. Przepraszam, za ten wcześniejszy wybuch. Res jest kompletnie bezużyteczny ostatnimi czasy.
-Spokojnie, rozumiem. Skąd masz to jedzenie?
W ciemnych oczach błysnęło coś, czego nie potrafiłem nazwać ale doskonale wiedziałem już, że nie udzieli mi odpowiedzi na to pytanie. Po prostu milczał i w ten sposób wpatrywał się we mnie takim wzrokiem, jakby właśnie próbował przejrzeć mnie na wylot.
-Dlaczego tu zostałeś? Mogłeś wrócić do domu.
-Już ci mówiłem, nigdzie się nie wybieram.
Chłopak wzruszył ramionami ale miałem wrażenie, że stał się o wiele smutniejszy wraz z moją odpowiedzią. Za moment mogłem usłyszeć, jak zaczął nucić jakąś niezwykle smutną melodię, w której pobrzmiewała tęsknota. Ścisnęło mnie za serce i nie potrafiłem wyjaśnić, dlaczego aż tak mnie to dotknęło.
-Jakie to uczucie?
Kiedy w końcu się odezwał wydawało mi się, jakbym został właśnie wyrwany z jakiegoś transu. Potrzebowałem chwili żeby zorientować się, że mówił do mnie i zrozumieć, co powiedział.
-Proszę?
-Jakie to uczucie mieć rodzinę? Rodziców, brata... Jak to jest?
Zaskoczył mnie tym pytaniem bo nie sądziłem, że może mnie kiedykolwiek o coś takiego zapytać. Zamyśliłem się na moment, nie chcąc mu nic źle odpowiedzieć.
-Mama jest kochana. Martwi się i dba o nas wszystkich. Na stole zawsze jest ciepły posiłek. Przytula cię i opiekuje się tobą, gdy jesteś chory. Mamę chyba można opisać jako po prostu ciepło. Ogromne ciepło które cię otacza za każdym razem, gdy jest w pobliżu. Tata to stabilność. Dba o rodzinę i o dom, o nasze bezpieczeństwo. A brat, no cóż... kocham go, ale czasem mam ochotę go udusić. To taka mieszanka wybuchowa. Czasem mnie irytuje ale zrobiłbym dla niego wszystko.
Uśmiechnąłem się lekko mówiąc o tym a gdy znów spojrzałem na Bill'a, zauważyłem żal w jego oczach. Wyglądał, jakby miał się własnie rozpłakać. Zaniepokoiło mnie to ale nim zdążyłem go o to zapytać, sam się odezwał.
-Nie powinieneś tego odrzucać dla naszej rebelii. Możesz ich stracić.
Powiedział cicho i smutno, po czym odwrócił się i zamieszał w garnku. Chyba stwierdził, że kolacja gotowa bo zaczął naleważ chili do misek. Gdy znów się odwrócił i mogłem zobaczyć jego twarz, uśmiechał się bardzo sztucznym uśmiechem. Wziął głęboki wdech po czym wyszedł z kuchni a za moment mogłem usłyszeć jego głos.
-Dzieciaki, kolacja gotowa!
Zawołał ale jego głos nie był ani trochę radosny. Po chwili do kuchni wbiegły dzieci, z którymi się wcześniej bawiłem - każde zabrało po misce i kromce chleba, po czym gęsiego wróciły do swojego pokoju, gdzie najwyraźniej miały zamiar zjeść. Obserwowałem to z uczuciem, którego nie potrafiłem ani trochę sprecyzować i dopiero po chwili dotarło do mnie, że garnek jest pusty i nie została ani jedna miska. Chleb też już prawie się skończył i zastanawiałem się, jak najedzą się inni - szczególnie, że dorośli jedzą przecież więcej niż dzieci.
-Każdy załatwia sobie sam jedzenie, nie mamy jak troszczyć się o wszystkich rebeliantów. Wspólnie mamy się troszczyć tylko o dzieciaki. Masz.
Bill wparował do kuchni i podał mi po chwili coś, co okazało się być gotowym daniem do podgrzania - puszka zupy z dużą ilością warzyw. Spojrzałem niepewnie na Bill'a, który wyciągnął nowy garnek i zabrał się za mycie poprzedniego.
-Chyba umiesz to sobie podgrzać, powinieneś coś zjeść.
Nie wiem, dlaczego od razu go posłuchałem i zacząłem robić to, co mi kazał przy okazji cały czas uważnie go obserwując. Bill jednak zdawał się być kompletnie w swoim świecie. Zjadł jeszcze jedną kromkę chleba, posprzątał i wyciągnął z szafki butelkę wody, z której upił kilka łyków.
-BILL!
Ciszę przerwał czyiś krzyk. Obaj wybiegliśmy z kuchni do pokoju wspólnego a tam znaleźliśmy widok prosto z horroru - roztrzęsiona kobieta, na której twarzy malowała się istna rozpacz i przerażenie a na jej ubraniu widoczne były ślady krwi. Nie mogłem uwierzyć w to, co widziałem.
-Lila, zabierz dzieci, niech tu nie wchodzą!
Rozkazał szybko Bill a dziewczyna, która wcześniej podała mu siatkę z bransoletkami zebrała dzieciaki z powrotem do ich pokoju. Lider grupy podszedł do roztrzęsionej kobiety i objął ją opiekuńczo ramieniem, po czym poprowadził na starą kanapę gdzie ją posadził i uklęknął przed nią, wpatrując się w jej wykrzywioną przerażeniem twarz.
-Co się stało, Rosie? Opowiedz.
Poprosił miękkim, cichym głosem ale z jakiegoś powodu czułem, że on doskonale zna odpowiedź na swoje pytanie. Zorientowałem się w pewnym momencie, że wstrzymałem oddech.
-By... byliśmy przy moście... malowaliśmy hasła i... przyjechał patrol policji. Za... zaczęliśmy uciekać ale... ale... Graham nie... nie zdążył... zaczęli strzelać...
W pokoju wszyscy zebrani zamarli a napięcie można było kroić nożem. Ja w głowie miałem tylko jedno pytanie - co tu się tak właściwie dzieje?
O-mój-Boże!!!
OdpowiedzUsuńJedynie co na teraz mogę chyba powiedzieć to, to że mam jakieś 'rozjebanie mózgowe' :o
Jak nie nawidze klimatów historyczno-wojennych, to tu aż nie wiem co mam powiedzieć...
Jak dla mnie mega uczuciowy rozdział - gra na emocjach czytelnika jest nie do opisania 🤭 Kochana weny życzę i czekam na kolejną część - Twoja ASIA 💋💋💋
Cieszę się, że się podobało <3
Usuń