Wall between us - Rozdział 23


 Mijała kolejna doba na ulicy, gdzie żyłem w ukryciu. Najbardziej dokuczał mi brak spokojnego snu i żołądek, który domagał się jedzenia - nie miałem w ustach nic od ostatnich trzech dni i powoli było mi coraz trudniej przemieszczać się po mieście. Mimo to tak bardzo nie chciałem wracać do Otabeka, że nie pozwoliłem sobie na to.

Musiałem wykombinować spośob na to, żeby zdobyć coś do jedzenia i znaleźć bezpieczne miejsce, w którym będę mógł w końcu spokojnie się wyspać. Niestety jak zawsze miałem po prostu pecha - kto jak kto, ale ja to jednak jestem pechowcem - i oczywiście w pewnym momencie zacząłem kaszleć. Wiedziałem, że zbliża się do mnie jakieś choróbsko więc tym bardziej musiałem upewnić się, że będę mieć miejsce w którym będę mógł zostać chociaż kilka dni i mieć przy sobie większą ilość wody i jedzenia. Nie wiedziałem tylko, jak mam się do tego zabrać.

Wspominałem już, że jestem chodzącym po ziemii pechem, prawda? No więc niestety, jak to już wcześniej często bywało, wszechświat postanowił mi to po raz kolejny udowodnić. 

Udało mi się podejrzeć, jak jedna z pracownic podmiejskiej restauracji zamiast wyrzucać jedzenie do kosza, zostawia je w pudełkach na wynos przy śmietniku. Było to dla mnie porównywalne do odkrycia wody na pustyni. Jack Pot. Wiedziałem jednak, że nie mogę czekać aż do zamknięcia restauracji, żeby buszować po jej tyłach i muszę działać szybko, bo w przeciwnym razie zorientuje się o tym więcej osób a zdecydowanie nie byłem w kondycji na walkę z innymi bezdomnymi o jedzenie. Nigdy nie wyszedłbym z tego zwycięzko, tym bardziej że nadchodząca choroba coraz bardziej mnie osłabiała.

Odczekałem więc parę minut po tym, jak dziewczyna zniknęła znów na zapleczu restauracji i niemal biegiem rzuciłem się do śmietnika, przy którym stała torba z tymi wszystkimi rzeczami, które kucharka tam wystawiła. Zamierzałem zabrać wszystko razem ale gdy spojrzałem do środka zorientowałem się, że papierowa, bardzo cienka torba nie będzie w stanie wytrzymać ciężaru tylu pudełek, które znalazłem w środku. Zacząłem więc przeglądać pobieżnie, co się w nich znajduje z zamiarem zabrania niektórych z nich i układałem je z boku. Musiałem sobie zapamiętać to miejsce, żeby móc tu wrócić w przyszłości.

Niestety pech chciał, że w momencie gdy grzebałem w tej torbie - i pewnie z perspektywy kogoś przechodzącego pobliską uliczką wyglądałem, jakbym właśnie grzebał w śmietniku - przechodził tamtędy patrol policji, którego nie zauważyłem. Byłem tak szczęśliwy i zaaferowany faktem znalezienia świeżego jedzenia, że o ich obecności zorientowałem się dopiero, gdy stanęli za moimi plecami.

-Czego taki dzieciak jak ty szuka na ulicy?

Usłyszałem szorstki głos i niemal warknąłem. Niemal, bo przez kaszel miałem podrażnione gardło i prędzej zachłysnąłbym się napadem kaszlu, niżbym wydobył z siebie faktyczne warknięcie. Czułem nóż na gardle i wiedziałem, że znalazłem się w ciężkiej sytuacji ale miałem zamiaru jakoś się z niej wydostać. Nie wiedziałem tylko jeszcze, jak i dlatego przeklinałem samego siebie w myślach.

-Nie jestem dzieciakiem. 

-Mów sobie, co chcesz. Idziesz z nami, znajdziemy twoich rodziców.

Ani drgnąłem, chociaż doskonale usłyszałem polecenie policjanta. Nie obchodziło mnie to jednak. Wiedziałem, że gdy znajdziemy się na komisariacie i zaczną grzebać w tym, kim jestem to w końcu uda im się dowiedzieć a wtedy bezsprzecznie szybko znów wrócę do niewoli u Otabeka. Na samą myśl całe moje ciało po prostu się spięło a mięśnie, chociaż obolałe i zmęczone, gotowały się do ucieczki.

-Nie słyszałeś? Idziemy!

Warknął w końcu zniecierpliwiony policjant a ja w tym momencie rzuciłem się w bok do ucieczki. Trochę ich tym najwyraźniej zaskoczyłem, jednak tak jak mówiłem - pech to moje drugie imię. Nie zdążyłem nawet zniknąć im z oczu, ledwo wybiegłem z uliczki na główną ulicę, a zaliczyłem zderzenie z rowerzystą. Upadłem na ziemię i los chciał, że przy okazji walnąłem głową o krawężnik - do tego stopnia, że aż mnie zamroczyło a w uszach zaczęło mi dzwonić. Mój mózg wciąż bił na alarm każąc mi uciekać, jednak ciało absolutnie nie chciało współpracować. Próbowałem zmusić się do wstania, jednak moje ciało nie reagowało. Przez chwilę przez głowę przeszła mi myśl, że tak niefortunnie uderzyłem w krawężnik, że zostałem sparaliżowany ale zdecydowanie czułem dotyk dłoni policjanta na moim ramieniu. Ledwo go widziałem ale widziałem, że się nade mną pochyla i jest dosyć zdenerwowany. Mówił coś a może krzyczał, ale przez minutę lub dwie dzwonienie w uszach skutecznie uniemożliwiało mi usłyszenie go. Próbowałem wstać, jednak silna dłoń na moim ramieniu nie pozwalała mi się ruszyć.

-Spokojnie, karetka jest w drodze, wszystko będzie dobrze. Jak się nazywasz?

Powtarzał do mnie w kółko a ja zorientowałem się, że zamiast wyostrzać się, obraz przed oczami coraz bardziej mi się rozmazuje. Rozbolała mnie od tego głowa - jakby nie bolała mnie już od samego zderzenia z twardym krawężnikiem - więc zamknąłem oczy. Ogarnęła mnie ciemność, ale to ani trochę nie pomogło na zawroty ani ból głowy.

-Hej, nie zasypiaj! Hej, jak masz na imię? Słyszysz mnie? Nie zasypiaj!

-Jurij.

Powiedziałem, albo może wydawało mi się, że to powiedziałem. Ciągle trochę dzwoniło mi w uszach i nagle opuściły mnie wszelkie siły. Nie miałem już władzy w mięśniach ani nie byłem w stanie nawet unieść niezwykle ciężkich powiek.

Pozwoliłem sobie zasnąć z nadzieją, że więcej się w tym świecie nie obudzę, słysząc już tylko prośby o to, bym nie zasypiał i zbliżające się syreny karetki.

Komentarze

Popularne posty