Czarny Pan - Epilog
Obudziłem się przerażony z mocno bijącym sercem. Słyszałem, jak ktoś krzyczy moje imię ale cały obraz przed moimi oczami był kompletnie rozmazany. Poderwałem się do siadu i rozglądałem panicznie dookoła, jednak chociaż rozpoznawałem głos to nie potrafiłem rozróżnić od siebie otaczających mnie osób. Wiedziałem, że trwało jakieś zamieszanie ale nie do końca wiedziałem, o co chodzi.
-Harry, tutaj.
Usłyszałem i w tej samej chwili poczułem znajomą, zimną stal oprawek moich okularów. Od razu założyłem je na nos i dotarło do mnie, co się dookoła dzieje.
Znajdowałem się w jakiejś piwnicy albo czymś na ten kształt, na samym jej brzegu na jakimś cholernie niewygodnym łóżku. Draco stał odwrócony do mnie plecami w takiej pozycji, jakby próbował mnie przed czymś obronić. Musiałem się nagimnastykować, żeby zmusić moje obolałe z jakiegoś powodu ciało do przyjęcia pozycji, przez którą mogłem zajrzeć mu przez ramię. Hermiona, Ron, Ginny, Fred, Georg, profesor McGonagall, Neville i Luna próbowali walczyć z wciąż niepoddającym się... Voldemortem.
Od razu poderwałem się ze swojego miejsca, chociaż moje ciało błagało o odpoczynek i wybiegłem na linię frontu, nim ktokolwiek zdołał mnie powstrzymać. Gdy czarnoksiężnik mnie zauważył, uśmiechnął się szyderczo.
-Jednak udało ci się obudzić, po tak długim czasie ale spójrz. Nie ma tu Dumbledore'a, żeby cię uratował.
-Nie potrzebuję ratunku.
Warknąłem i wziąłem do ręki moją własną różdżkę, którą podał mi Neville. Wiedziałem, że mam teraz niepowtarzalną szansę i nie mogę jej zmarnować. Starałem się uspokoić oddech i myśli, chociaż one akurat wirowały. Stanąłem przed moimi przyjaciółmi i wyciągnąłem różdżkę przed siebie, ustawiając się w pozycji do walki. Dopiero wtedy uderzyło mnie to, jak słaby wydaje się być Voldemort.
-Z tego pokoju nie ma ucieczki. Nie znikniesz stąd na kolejne lata. Nikogo już nie skrzywdzisz.
Wysyczała Hermiona z głosem tak pełnym nienawiści, że aż musiałem na nią zerknąć przez ramię. Nigdy nie słyszałem jej takiej. Jednak nie miałem czasu żeby teraz się nad tym zastanawiać.
-Mogę jeszcze zabić każdego z was po kolei. A gdy to zrobię, zaklęcie zniknie.
-Niestety, Tom. Tego, kto nałożył to zaklęcie, nie ma wśród nas.
Odparowała mu pani profesor, na co nie mogłem się nie uśmiechąć. Zerknąłem na Draco i wiedziałem, że zrozumiał. Teraz dziękowałem w duchu wszystkim niebiosom, że kiedyś nauczyliśmy się do perfekcji zaklęć niewerbalnych. Nie musiałem dużo czekać, nim Draco unieruchomił Voldemort'a.
Obserwowanie czarnoksiężnika, który nie miał pojęcia co się dzieje i próbował złamać zaklęcie Draco sprawiło mi jakąś przyjemność. Kto wie, może jednak mam w sobie coś z czarnoksiężnika?
-Teraz się nam nie wywiniesz. Wiesz, miałem szczęście że profesor McGonagall zawsze była taka wyrozumiała i pozwalała mi trenować nawet najdziwniejsze zaklęcia z Draco. Sectumsempra!
Po podłodze polała się krew, gdy ciało Voldemorta zostało poszatkowane w wielu, wielu ranach.
-To nie zaklęcie Avady ale na tyle skuteczne, by cię zabiło. Powoli i w cierpieniu. Co za ironia, prawda?
Oznajmiłem, po czym odsunąłem się ze sceny. Spojrzałem po moich przyjaciołach i ich zagubionych twarzach. Nie mieli pojęcia, że jeszcze zanim Voldemort mnie opętał wpadliśmy z Draco na skuteczny plan i trenowaliśmy go cały rok z boginami.
-A każde z moich przyjaciół może odegrać się teraz jeszcze za swoje krzywdy, które im zadałeś.
Dodałem i wtedy w ich oczach błysnęło zrozumienie. Voldemort powoli się wykrwawiał. Co prawda znałem doskonale zaklęcie leczące, jednak wątpiłem by ktokolwiek tu miał go użyć. Hermiona o dziwo wyrwała się jako pierwsza i zdzieliła czarnoksiężnika w twarz. Nie powiedziała ani słowa ale jej wyraz twarzy mówił o wiele więcej, niż jakiekolwiek z słów.
Nikt więcej nie był chętny. Nie winiłem ich. Przeżyli traumę przez Voldemort'a, ale nie byli typem osób, która szukała zemsty. Szczególnie, że za kilka sekund Voldemort będzie już tylko wspomnieniem.
-Żegnaj, Tom Marvolo Riddle.
Powiedziałem, nim wypowiedziałem zaklęcie niewerbalne a jego serce przestało bić. Draco odwołał swoje zaklęcie, ciało Voldemort'a opadło a ja wpadłem w ramiona Draco, wtulając się w niego jak nigdy wcześniej. Zdawało mi się, że cały czas miałem go obok siebie a jednak tak bardzo za nim tęskniłem, że nie mogłem wyrazić tego w słowach.
-Teraz w końcu wszyscy mamy szansę na nasze "i żyli długo i szczęśliwie".
Powiedziała wesoło Luna, na co wszyscy roześmialiśmy się ale miała ona sto procent racji. Największe zagrożenie minęło. Ze wszsytkim innym sobie poradzimy.
-Tak długo, jak mam was przy mnie.
Dodałem ale po chwili już nie mogłem mówić, bo Draco złączył nasze usta w pocałunku i muszę powiedzieć, że nie miałem nic przeciwko temu.
Komentarze
Prześlij komentarz