Sen - Rozdział 7

 


Harry obudził się, czując się trochę lepiej niż wcześniej. Spojrzał na podłączoną do niego, kończącą się już kroplówkę i jak przez mgłę przypominał sobie moment, gdy ją dostał. Westchnął cicho i odłączył kabelek, po czym sam wyciągnął sobie igłę, mając dość tego wszystkiego i usiadł na skraju łóżka, zastanawiając się, co on ma począć. Nagle poderwał głowę i nastawił uszu. Wydawało mu się, że usłyszał coś, jakby jakiś wybuch, ale nie był pewien. Po chwili jednak dźwięk się powtórzył i teraz już całkiem wyraźnie słyszał, że gdzieś w tym budynku coś się dzieje. Słyszał czyjeś szybkie kroki i mieszające się w jego krzyki, ale nie mógł rozróżnić słów ani dopasować głosów do nikogo, kogo znał. Pokręcił głową i walnął się w czoło, zamykając oczy. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jest chory, więc przypisał to wszystko temu, że po prostu był wycieńczony i miał omamy słuchowe. Już nawet nie wierzył w to, że kiedykolwiek wyjdzie z tego miejsca. Gdy spał, przyśniło mu się to, jak po latach, zapomniany i niekochany przez nikogo, umiera w tej niewielkiej, kamiennej celi i nikt nawet nie dba o to, że odszedł. Wstał z łóżka i na lekko chwiejnych nogach podszedł do niewielkiego okienka, opierając się o parapet i wdychając przyjemne, świeże powietrze.

-Nie ma czegoś takiego, jak magia.

Powiedział cicho sam do siebie, przypominając sobie słowa swojego terapeuty. A co, jeśli to wszystko, co myślał, że wydarzyło się przez ostatnie 5 lat tak na prawdę mu się przyśniło? Co, jeśli to wszystko było tylko snem?

Nie chciał przyznawać się sam przed sobą, ale w głębi duszy coraz bardziej w to wierzył. W końcu codziennie mu to powtarzano, jak miał w to nie wierzyć? Odwrócił się gwałtownie, odskakując od okna i upadając na podłogę, gdy kolejna eksplozja rozległa się bardzo blisko jego pokoju.

-To się nie dzieje na prawdę, tylko mi się wydaje... mam omamy, nie ma żadnej eksplozji...

Powtarzał sam do siebie z zamkniętymi oczami, próbując uspokoić jakoś rozszalałe z przerażenia serce. Dobrze wiedział, że jeśli te dźwięki okarzą się prawdziwe, może to oznaczać jego śmierć a tego bał się chyba najbardziej na świecie. Mimo tak okropnego życia, jakie miał w tej chwili, nie chciał jeszcze umierać.

-Tylko mi się wydaje... to tylko moja wyobraźnia...

Powtarzał, zaciskając lewą dłoń coraz mocniej na prawym ramieniu, próbując się jakoś ukryć i uspokoić, ale niezbyt mu się to udawało. Był do tego stopnia przerażony, że nawet nie krzyknął, gdy jego drzwi nagle wyleciały w powietrze. Wpatrywał się w dziurę w ścianie blady z choroby i przerażenia i w myślach błagał, by jego oprawca okazał się litościwy i nie torturował go. Po bladych policzkach popłynęły łzy, gdy w opadającym kurzu ujrzał znajomą sylwetkę młodego, blondwłosego szlachcica, za którym tak bardzo tęsknił, a jednak w tym momencie obawiał się go tak bardzo, że ten strach odbierał mu zmysły.

Blondyn od razu zauważył w niewielkim pomieszczeniu skuloną postać i czując ulgę, że w końcu go widzi, zaczął do niego podchodzić. Był zaskoczony gdy zauważył, że z każdym jego krokiem chłopak próbował coraz  bardziej się schować, jakby całkowicie chciał zniknąć mu z oczu, mimo że na ten moment było to niemożliwe.

-Proszę, zrób to szybko.

Usłyszał w końcu cichy, zachrypnięty głos od którgo krajało mu się serce. Miał wrażenie, że jeśli jeszcze raz usłyszy ten ton, to padnie na kolana i rozpłacze się jak małe dziecko. Wyciągnął przed siebie rękę, próbując jakoś pokazać, że nie ma złych zamiarów i uklęknął przed brunetem.

-Hej, o czym ty mówisz?

Zapytał, chociaż w cale nie był pewien, czy chce poznać odpowiedź na to pytanie. Niewidzialna pętla zaciskała się na jego gardle, gdy patrzył na Wybrańca w takim stanie i nie wiedział, co robić. 

-Zabij mnie szybko, proszę. Nie chcę już cierpieć.

Blondyn poczuł się, jakby ktoś właśnie wbił mu nóż w serce. Wiedział, że mimo spokojnego zachowania chłopaka w tej celi na codzień, powrót do rzeczywistości może go złamać. Nie spodziewał się jednak, że zdarzy się to tak szybko.

-Harry, nikt nie chce cię zabić. Przyszliśmy cię odbić.

Starał się mówić spokojnie, mimo że w środku cały drżał. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że mogli nadejść za późno i stracił ukochanego już na zawsze.

Wychowanek Domu Węża wyciągnął rękę i delikatnie chwycił dłoń bruneta, która zakrywała właśnie jego oczy, jakby nie chciał widzieć swojego prawdopodobnego mordercy. Dalej nie dawał wiary, że nikt nie chce go zabić. Delikatny uśmiech rozjaśnił okalaną platynowymi włosami twarz i wtedy uderzyło go, że przecież to jego Draco. Z jednej strony rwał się do niego a serce cieszyło się, że znów go widzi, ale z drugiej strony bał się tak bardzo, że był wręcz sparaliżowany i nie wiedział, czy da radę się ruszyć.

-Chodź, Harry. Zabieram cię stąd.

Komentarze

Popularne posty