Can I trust you? - Rozdział 1

 


-Cholera!

Syknąłem cicho i opuściłem dłoń, w której trzymałem igłę. Co prawda w momencie postrzału nie czułem nawet odrobiny bólu, to gdy wróciłem do domu i zacząłem oczyszczać ranę nie potrafiłem się już opanować. Odetchnąłem głęboko i policzyłem do 10, nim znów zacząłem wbijać igłę w skórę. Musiałem zszyć tą ranę, inaczej nigdy mi się nie zagoi i długo będę się zmagać z niepełnosprawnością powodowaną bólem. Cholera... Podziemne miasto w cale nie było takie kolorowe a kawaleria dodatkowo starała się, żeby nam je utrudnić. Miałem farta, że udało mi się załatwić broń i że szybko nauczyłem się wytwarzać własną amunicję. Inaczej pewnie dość szybko bym zginął.

Skończyłem zszywać ranę i spojrzałem na swoje dzieło. Co prawda nie wyszło to najlepiej, ale przynajmniej rana była zszyta i oczyszczona i w końcu mogła zacząć normalnie się goić, a to już było dużo. Nie mogłem sobie pozwolić na chorobę. Prędko bym wtedy zginął. Czystość i systematyczność są niezbędne w tym chorym, pełnym przestępczości mieście. 

Miałem właśnie zająć się przygotowaniem kolacji, gdy usłyszałem ciche ale bardzo chaotyczne pukanie do drzwi. Zaskoczony wziąłem broń do ręki i po upewnieniu się, że jest naładowana i odbezpieczeniu jej, podszedłem powoli do kawałka drewna oddzielająca mnie od reszty miasta. Wybrałem najlepszą pozycję i otworzyłem szybko drzwi, jednocześnie przystawiając broń na do napastnika na szacowanej wysokości jego głowy. Większość ludzi była ode mnie wyższa, więc musiałem tak celować. Trzymałem palec na spuście i patrzyłem prosto w intensywnie zielone, rozszerzone ze strachu oczy. Twarz młodzieńca była upaprana krwią, mimo że nie widziałem na niej na razie żadnych obrażeń, ale z pewnością był przerażony. Szybko przetaksowałem całą jego sylwetkę. Był ubrany zaledwie w cienką koszulkę i długie spodnie, nigdzie nie widziałem ani broni palnej ani białej, za to wszędzie widziałem krew. Była jeszcze jedna sprawa. Chłopak drżał ze strachu i było widoczne jak na dłoni, że nie był w stanie tego opanować. Minęły zaledwie trzy sekundy ale doskonale wiedziałem, że cokolwiek się stało - kolejne pięć sekund może zadecydować o jego życiu lub śmierci. Dzieciak wyraźnie próbował coś powiedzieć, ale głos uwiązł mu w gardle - a ja zrobiłem coś, czego chyba nigdy bym się po sobie nie spodziewał i sam nie do końca byłem pewien, dlaczego w ogóle to zrobiłem. W ciągu zaledwie ułamka sekund opuściłem broń, wciągnąłem go za rękę do środka i najciszej, jak umiałem, zamknąłem za nim drzwi. Lepiej, żeby nikt się nie dowiedział, że zabrałem go do środka. Ktokolwiek go ścigał.

Stałem tak nad tym chłopakiem, chyba w wieku nastoletnim - tak mi się przynajmniej wydawało - gdy ten klęczał na ziemii i trzymał się za klatkę piersiową, chyba próbując złapać oddech. Zrobiło mi się go trochę żal. Doskonale pamiętałem czas, gdy mój wuj zginął i po raz pierwszy zostałem skazany sam na siebie. To było istne piekło, do tej pory nie mam pojęcia, jakim cudem udało mi się to przeżyć. 

Westchnąłem cicho i włożyłem broń do kabury i przyklęknąłem przy nim, kładąc mu dłoń na plecach i w jakimś opiekuńczym instynkcie starając się go uspokoić.

-Jesteś ranny?

To było najważniejsze pytanie. Jeśli zachorujesz - w tym świecie istnieje bardzo niewielkie prawdopodobnieństwo, że uda ci się przeżyć. Zwykłe rozcięcie palca mogło skutkować zakażeniem a ono śmiercią. O wszelkie rany trzeba było się troszczyć natychmiast a choroby leczyć od momentu, gdy tylk się o nich dowiedziało. 

-Nie... ja... nie... nie wiem...

Udało mu się w końcu z trudem z siebie wydusić, co mnie trochę zmartwiło. Był najwyraźniej przerażony i adrenalina go nie opuszczała, więc najwyraźniej utrudniała mu ona w rozpoznaniu urazów. Pomogłem mu się jakoś podnieść do pozycji w miarę pionowej i poprowadziłem go na drewniane krzesło - w końcu z drewna o wiele łatwiej zmyć brud i krew, niż z obitej materiałem kanapy - i szybko poszedłem po moją apteczkę, w której było mnóstwo najróżniejszych rzeczy. Chociaż i tak o wiele więcej rzeczy miałem w przeznaczonej właśnie na to komodzie - przysięgam, że z tym wszystkim mógłbym prowadzić szpital! Uniosłem jego twarz za podbródek i na moment bezwiednie znów spojrzałem w te jego zielone oczy, które mimo malującego się w nich przerażenia były piękne i urzekające, nim odgarnąłem mu włosy z czoła i zacząłem oglądać mu twarz. Na czole zauważyłem niegrożne zadrapanie, ale i tak musiałem się tym zająć. Nigdy nie wiadomo, kiedy i w co wda się zakażenie.

-Nie ruszaj się.

Poprosiłem i wylałem odrobinę środka odkażającego na wacik, po czym zacząłem przecierać mu ranę. On jednak w cale nie zareagował, po prostu mi na to pozwalał i ciągle próbował uspokoić się na tyle, żeby zacząć normalnie oddychać.

-Kto cię zaatakował? Przed kim uciekasz?

Zadawałem kolejne pytania i widziałem, że chłopak aż spiął się na samą myśl o tym, jakby w cale nie chciał o tym mówić. Jednak jeśli miałem mu pomóc, musiał mi powiedzieć.

-Ja... nie wiem... gonili mnie, mieli broń... ja nie wiem...

Wydukał, po czym spuścił głowę i jego twarz znowu została zakryta przez przydługie włosy. Odnotowałem w głowie, że przydałoby się je podciąć, ale skarciłem się za to. Musiałem najpierw dojść do tego, co mu się tak właściwie przydażyło. 

-Skąd jesteś? Mogę pomóc ci dotrzeć do domu.

Zaproponowałem i na powrót uniosłem mu głowę, żeby nakleić plaster na czoło ale... zamarłem, gdy tylko zobaczyłem jego twarz. Chłopak płakał cicho, jakby bał się wykonać jakikolwiek głośniejszy dźwięk. Zaskoczyło mnie to i nie do końca wiedziałem, jak mam na to zareagować.

-Hej, dzieciaku...

-Ja nie mam domu.

Komentarze

  1. To jest chyba opowiadanie na które czekam najbardziej <3 Ciekawi mnie, jak poprowadzisz dalszą akcję między chłopakami. No i też czekam na to, czy Levi zaproponuje Erenowi wspólne mkeszkanie ^^

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty