Zapisane w gwiazdach - Rozdział 2


 -Ta suka chce zniszczyć mi życie! Udało jej się! Wywalili mnie ze szkoły! Brawo, suko!

Wrzeszczałem, gdy wchodziłem do swojego pokoju i rzucałem plecakiem o ziemię w kąt. 

-Musisz go znaleźć!

Złapałem się za głowę, gdy usłyszałem w myślach ten kobiecy krzyk. Po raz pierwszy nie był to cichy szept tylko krzyk, który przeszył mój umysł. 

-Bill, uspokój się, proszę. Znajdziemy ci inną szkołę. 

-I w innej szkole nie będę szykanowany tylko przez to, że jestem z bidula?! W takim razie możemy przenieść tam wszystkich!

Krzyczałem na Martę, która starała się mnie uspokoić a na jej twarzy zobaczyłem szok. Nikt jej nie mówił, nikomu nie mówiliśmy o prześladowaniach naszej nauczycielki.

-Bill, o czym ty mówisz? Jakie prześladowania?

Przekląłem cicho i kopnąłem na dokładkę swóch plecak. Wygadałem się. W złości często mówiłem rzeczy, których normalnie bym nie powiedział, ale czasem przydałoby się ugryźć w ten mój długi język.

-Zapomnij. Nie ważne. Chcę chodzić do szkoły w Hannover. Załatwisz mi to?

-Bill, to kawał drogi. Codziennie musiałbyś dojeżdżać po przynajmniej dwie godziny w jedną stronę. Nie będę mogła przyjść, gdyby coś się działo.

-Proszę cię, Marta. Tam nikt mnie nie będzie znał. Nie będę dzieckiem z bidula. Proszę.

Opiekunka spojrzała na mnie uważnie swoimi zielonymi oczami a ja modliłem się w duchu, żeby się zgodziła. Już wielokrotnie myślałem o przeniesieniu się do szkoły w Hanover, ale nie miałem ani powodu ani dobrych argumentów, a potrzebowałem zgody Marty. Teraz oboje byliśmy pod ścianą.

-W porządku, ale tylko na próbę. Jeśli coś będzie nie tak, od przyszłego semestru znowu będziesz uczęszczał do szkoły w Hamburgu. Umowa stoi?

-Stoi!

Odetchnąłem z ulgą i padłem na łóżko, gdy opiekunka wyszła z mojego pokoju. Samego nie pozostawiał mnie tylko głos w mojej głowie.

-Musisz go odnaleźć.

***

Stałem na polanie. Na błękitnym niebie Słońce wisiało w zenicie a chmury powoli sobie płynęły, rzucając dookoła zabawne cienie. W odległości około 20 metrów ode mnie była linia gęstych drzew, zakładam że las w środku był jeszcze gęstszy, a tuż za mną znajdowało się jakieś jezioro, co zauważyłem dopiero po chwili. 

Rozejrzałem się dookoła ale nie miałem pojęcia, gdzie jestem. Majaczące w oddali góry i pokrywające polanę kwiaty, które widziałem po raz pierwszy w życiu, nie przywodziły mi niczego na myśl ani absolutnie nie kojarzyły mi się z żadnym miejscem. A jednak mimo to wydawało mi się ono niezwykle znajome.

-Anahita!

Usłyszałem czyiś znajomy głos, chociaż tak na prawdę go nie znałem. To imię też mi nic nie mówiło a jednak czułem, że ten znajomy nieznajomy woła właśnie mnie. Odwróciłem się w stronę, z której dochodził i zauważyłem stojącego na pokrytej czerwonym piaskiem ścieżce mężczyznę. Moje serce zabuło mocniej. Widziałem go po raz pierwszy a czułem, jakbym znał go całe życie. Uśmiechał się do mnie tak ciepło, że mógłby roztopić tym uśmiechem najgrubszy lód.

-Orpheus. Wszędzie cię szukałam.

Sam nie wiem, dlaczego to powiedziałem. To po prostu wymknęło się z moich ust, zanim w ogóle zdążyłem o tym pomyśleć. Mężczyzna podszedł do mnie a ja zauważyłem, że ma pofarbowane na piękny granat włosy i błyszczące się najczystszym błękitem oczy.

-Wybacz mi, musiałem pilnie spotkać się z ojcem. Niestety, sprawy nie wyglądają najlepiej.

-Czy to znaczy, że wyjedziesz?

-Nigdzie się bez ciebie nie ruszam, Anahito.

Powiedział, odgarniając mi długie włosy za ucho a ja zorientowałem się, że są one pofarbowane na pastelowy fiolet.

-Spójrz w wodę.

Rozbrzmiał znowu głos w mojej głowie. Odwróciłem się więc plecami do tego mężczyzny i przyklęknąłem przy jeziorku, nachylając się nad nim. Dopiero teraz zorientowałem się, że woda w nim była lekko różowa. Mimo to w idealnie spokojnej tafli wody mogłem się widzieć, jak w lustrze. Zdecydowanie byłem kobietą i to piękną. Nie rozumiałem, dlaczego znalazłem się w ciele kobiety, ale to zdecydowanie ja badałem się jej dużymi, błękitnymi oczami.

-Musisz go znaleźć. On nas uratuje. Musisz go znaleźć.

Z jakiegoś powodu wiedziałem, że chodzi jej o stojącego za moimi plecami mężczyznę. Chciała, żebym go odnalazł. Ale przed czym miał nas uratować? Tego nie wiedziałem.

***

Obudziłem się zlany potem jak z najgorszego koszmaru. Przez chwilę oddychałem ciężko i wpatrywałem się przerażony prosto przed siebie. Podświadomie zarejestrowałem, że za oknem jest jeszcze widno a Słońce dopiero chyli się ku zachodowi. Westchnąłem w końcu ciężko i przetarłem zmęczoną twarz dłońmi. Te koszmary kiedyś mnie wykończą. Wziąłem do ręki telefon i spojrzałem na zegarek. Do kolacji miałem jeszcze mniej więcej godzinę. Kierowany jakimś silnym przeczuciem podszedłem do biurka i sięgnąłem po mój szkicownik i ołówek. Sam nie wiedziałem, dlaczego, ale czułem wewnętrzny przymus, by narysować tego mężczyznę.

Orpheus.

Tak brzmiało jego imię. Przynajmniej tyle mogłem wywnioskować po tym krótkim dialogu, w którym mimowolnie brałem udział. Tylko co to wszystko miało oznaczać?

Komentarze

Popularne posty