Stay - Rozdział 1


 Nastoletni chłopak poderwał się do siadu z krzykiem, oddychając ciężko a po czole spływały mu kropelki potu, sklejające jego czarne kosmyki. Złapał się za serce i próbował uspokoić oddech, czując jak ciężka jest jego głowa. Odetchnął głęboko kilka razy, po czym skulił się w sobie i najzwyczajniej w świecie rozpłakał starając się być najciszej, jak mógł. 

Znowu... znowu ten sam sen... ostatnio coraz częściej to mi się śni... tylko dlaczego?

Pytał sam siebie w myślach, nie potrafiąc opanować płaczu. Uczucie pustki i ściskająca jego serce tęsknota były tak ogromne, że nie potrafił opanować drżenia swojego drobnego ciała. Miał wrażenie, że cały świat rozpada mu się na miliardy kawałeczków a on ani nie znał powodu tego stanu, ani nie miał nad nim nawet odrobiny kontroli. Zastanawiał się, co miał ze sobą zrobić. Przerażał go stan, w jakim coraz częściej się znajdował ale nie potrafił sobie tego w żaden sposób logicznie wyjaśnić. Zaczął już nawet rozważać, czy może po prostu w końcu nie ześwirował i powinni go zamknąć w pyschiatryku, ale koniec końców nie miał odwagi z nikim o tym porozmawiać ani nikomu zwierzyć się ze swoich obaw. Tak więc, zamykając się na wszystkich, został ze swoimi zmartwieniami zupełnie sam. Długo jeszcze siedział skulony na łóżku, opierając policzek o podciągnięte do piersi kolano i niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w okno, za którym w ciemności nic nie było widać. Wiedział, że już dzisiaj nie zaśnie - po tym koszmarze nigdy nie potrafił zasnąć, nie było sensu nawet próbować - więc po prostu siedział obserwując zmieniające się z godziny na godzinę niebo ale nawet tego nie zauważając. 

Kolejna nieprzespana noc.

Pomyślał, gdy z tego dziwnego otępienia wyrwał go dzwonek budzika i sięgnął po swoją komórkę. Wiedział, że czeka go kolejny ciężki dzień w szkole ale nie miał zbytnio wyboru i musiał w końcu wstać. Zwlókł się więc z łóżka a na bladej skórze gęsia skórka pojawiła się niemal od razu w momencie, gdy zimne powietrze zetknęło się z jego ciałem. Nie zważając na to jednak wziął z krzesła przygotowane dzień wcześniej rzeczy i poszedł do swojej prywtnej łazienki. Za każdym razem dziękował w duchu Bogu, że mógł mieć swoją własną łazienkę - nienawidził pokazywać komukolwiek swojej słabej twarzy i nie miał zamiaru tego zmieniać. 

Spojrzał w lustro jednak skrzywił się od razu, widząc patrzącego na niego z tafli szkła nastolatka z podkrążonymi i opuchniętymi oczami i śladami łez na policzkach i posklejanych włosach. Nie mogąc się dłużej wpatrywać w ten obraz istnej rozpaczy spuścił wzrok i rozebrał się ze swojej pijamy, decydując się na gorący i odprężający prysznic. Jak postanowił, tak zrobił i po kilku chwilach po jego ciele spływały strumienie ciepłej - a raczej wrzącej - wody, która pomagała mu w jakimś stopniu rozluźnić mięśnie karku i ramion ale jednocześnie w jakiś sposób koiła jego zszargane nerwy. Westchnął ciężko i zakręcił wodę mając świadomość, że kiedyś będzie musiał w końcu wyjść spod prysznica i stawić czoła rzeczywistości. Szybko wysuszył swoje ciało i włosy po czym ubrał na tyłek czarne, opinające go jeansy i ciemnoszary T-shirt z kolorowymi, bliżej nieokreślonymi bazgrołami. Ułożył szybko swoje długie, farbowane na czarno włosy i podmalował się lekko, zakrywając opuchliznę twarzy i podkreślając swoje ciemne oczy czarnym eyelinerem i kredką. Zadowolony z efektu założył jeszcze kilka błyskotek nim w końcu opuścił łazienkę, lustrując wzrokiem swój pokój chociaż sam nie do końca wiedział, czego w tym miejscu tak na prawdę szukał. Wzruszył więc ramionami i zebrał swoje rzeczy, wrzucając je szybko do plecaka i niemal automatycznie wziął w rękę swoją czarną, długą do kolan - co jest sporo, bo jest dość wysoki - bluzę z kapturem i wychodząc z sypialni zarzucił ją na siebie, zatrzaskując za sobą drzwi. Zbiegając po schodach niemal z rozpędu wpadł na swoją matkę, która uraczyła go zmartwionym i czułym uśmiechem. On jednak tego nie odwzajemnił, chwilę później po prostu trzaskając za sobą drzwiami. 

Odetchnął głęboko, gdy w końcu znalazł się na zewnątrz i włożył w uszy słuchawki. To był jego ulubiony moment - gdy mógł w spokoju być sam ze sobą i ze swoimi myślami, po prostu wsłuchując się w teksty piosenek i wyłączyć się chociaż na chwilę. Przynajmniej wtedy mógł odetchnąć z ulgą. Dlatego tak chętnie wychodził o wiele wcześniej do szkoły i wracał z niej o wiele później - żeby móc sobie pospacerować samemu wśród ludzi, Czuł się wtedy samotnie ale... o wiele lepiej, niż zazwyczaj. Zupełnie inaczej, niż gdy siedział samotnie w czterech ścianach swojego pokoju. Niestety nawet to nie mogło trwać wiecznie i koniec końców niecałą godzinę później stał przed gmachem swojej szkoły, przyglądając mu się z niesmakiem. Zupełnie nie chciał tu być i miał ochotę uciec stąd, gdzie pieprz rośnie ale... nie może zniszczyć sobie swojej reputacji, prawda? Wyjął więc słuchawki z uszu i nałożył na twarz swoją szelmowską maskę, udając że kompletnie nic go nie obchodzi i że jest panem tej budy - czyli za tego, za kogo faktycznie uchodził i budził respekt u wszystkich pozostałych uczniów. Dzięki swojej silnej pozycji nawet nie miał problemów z bullingiem ale przez to również nie mógł mieć w cale prawdziwych przyjaciół - wszyscy albo byli z nim, żeby być na wysokiej pozycji w szkole albo byli w duchu przeciwko niemu jednak się nie odzywali, byleby nie być wykluczonym z jakiejkolwiek paczki w szkole. Tak... grupa, której przewodził zdecydowanie rządziła tą szkołą i budziła postrach nawet wśród nauczycieli. Cóż, taka reputacja - tak bywa. 

Wszedł pewnym krokiem po schodach do szkoły, kierując się chwilę później do sali matematycznej na pierwszą tego dnia lekcje. Po drodze słyszał dookoła ciche powitania i pozdrowienia, na które od czasu do czasu odpowiadał i oczywiście zauważał wzrok niektórych osób, które między swoimi przyjaciółmi niemal mdleli tylko dlatego, że przechodził obok. Zdecydowanie był popularny i z jakiegoś powodu całkiem dużo osób - i chłopców i dziewczyn - chciało się z nim chociaż móc gdzieś pokazać a co dopiero przespać. Prawda była jednak taka, że nie mieli raczej na co liczyć. No... może z wyjątkiem jednej osoby. 

Nastolatek odetchnął z ulgą gdy wszedł do klasy i zauważył znajomą, blond czuprynę. Od razu dosiadł się do swojego kolegi i powitał go serdecznym uśmiechem, jaki z resztą również otrzymał i chłopcy na moment się do siebie przytulili. 

-Cześć, Andy. Dobrze cię widzieć. Martwiłem się o ciebie przez te kilka dni. Jak się czujesz?

Czarnowłosy niemal jak na zawołanie zaczął lustrować swojego kolegę z ławki uważnym spojrzeniem. Była to chyba najbliższa mu osoba i nie mógł nic poradzić na to, że bardzo chciał być w stosunku do niego o wiele bardziej otwarty niż było to w ogóle w ich sytuacji możliwe, jednak nic nie można było na to poradzić. Tym bardziej leżała mu na sercu choroba jego niemal - przyjaciela i jego nieobecność w szkole w poprzednim tygodniu. Blondyn jednak uśmiechnął się promiennie i rozłożył ręce jakby pokazując "sam zobacz, jestem jak nowy", co wywołało cichy śmiech u Billa.

-Wszystko w porządku, wypocząłem porządnie w łóżku i już mi lepiej. Ale co tam u ciebie? Działo się coś ciekawego?

-Nie, niezbyt. 

-Niezbyt? Ty to masz wywalone chyba na wszystko, Kaulitz!

Obaj chłopcy spojrzeli w bok na osobę, która przerwała im rozmowę i pozdrowili się uśmiechami. Był to jednen z tych chłopców, którzy raczej w normalnych okolicznościach by go gnębili ale woleli opływać w świetle sławy czarnowłosego i trzymali z nim sztamę dla własnych, dość sporych korzyści. Sam Bill co prawda nie miał z tym wszystkim nic wspólnego i nie mieszał się w to, co kto indywidualnie robi jednak wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, że nie jest zadowolony z metod niektórych osób z jego paczki - i nigdy tego nie krył. Nie widział jednak sensu, żeby z tym walczyć więc po prostu tak zostało. 

-Co masz na myśli, Brad?

-Jedna laska chciała wyznać miłość naszemu Billowi. Biedaczka tak się zestresowała, że tylko patrząc na niego i stojąc trzy metry dalej prawie zemdlała. Przyjechała karetka i w ogóle!

Dla tych pławiących się w świetle jego reputacji półgłówków było to niezwykle zabawne i warte zapamiętania zdarzenie, o czym świadczyły przede wszystkim rozlegające się po klasie śmiechy kilku osób, jednak Czarny skwitował to jedynie wywróceniem oczami nim zabrał się za wyciąganie książek. Same lekcje były dla niego nudne - większość przedmiotów udało mu się już przerobić na przód do końca roku i nie musiał się za specjalnie starać, żeby mieć dobre oceny. Nie żeby był jakimś geniuszem czy wybitnym uczniem - co to, to nie - po prostu często nudziło mu się na tyle, że zabierał się za naukę z braku lepszego zajęcia. W końcu nawet najlepszy serial kiedyś się przeje a spacerować w nieskończoność też nie mógł. Na lekcjach siedział więc jak na skazaniu a na przerwach grał pewnego siebie i wyrachowanego chłopaka, który nie miał absolutnie nic do stracenia i niczego na tym świecie się nie bał. Dlatego też w duchu odetchnął z ulgą, gdy rozbrzmiał ostatni tego dnia dzwonek i mógł już zacząć zbierać się do domu. 

-Chcemy coś dzisiaj porobić po szkole?

Usłyszał tuż obok i nie musiał się obracaż żeby wiedzieć, co za blondwłosy chłopak zadał mu to istnie niewinne pytanie. Uśmiechnął się przepraszająco i złożył ręce jak do modlitwy, patrząc przyjacielowi w twarz. Doskonale wiedział, że to pytanie było sugestią pójścia do niego do domu i porobienie tam czegoś - prawdopodobnie czegoś, czego w normalnych domach się nie robi i czym możnaby się pochwalić. Teraz nie miał jednak całe szczęście ani możliwości ani ochoty na takie gierki.

-Dzisiaj nie da rady. Może jutro? Rodziców nie będzie w domu i będziemy mieć wolną rękę.

Jutro. Ta data była bezpieczna. Mógł przygotować się na to, że jego przyjaciel i chłopak, na którego miał swoją drogą większą lub mniejszą chętkę, przyjdzie do niego do domu i będzie buszował między innymi po jego pokoju. Nie wiedział, ile jeszcze będzie mógł tak ciągnąć ale w cale nie miał zamiaru przerywać tej chorej gry, która w sumie bez jego woli nie wiadomo kiedy się zaczęła. Miał pewność tylko co do jegnego - gdyby nagle postanowił być sobą i przestać grać, byłby skończony. 

Do domu wrócił dopiero dwie godziny później, gdy Słońce już bardzo nisko wisiało na niebie - specjalnie, żeby móc pobyć trochę dłużej sam wybrał jedną z dłuższych dróg do domu i chociaż trochę bolały go nogi po takim spacerze - gratulował sobie w duchu tego pomysłu. Szczególnie, gdy od progu został zalany potome słów od jego rodzicielki.

-Nie rozumiem, dlaczego nie zaczniesz w końcu korzystać z kierowcy. Nie musiałbyś się tak szwędać i ja też byłabym o ciebie spokojniejsza. Kolacja będzie gotowa za dwie godziny, zjemy z ojcem więc ubierz się jakoś ładnie i zmyj makijaż, wiesz że on tego nie lubi. W dodatku jest cały podenerwowany, bo jutro ma jakiś ważny dzień w swojej firmie i lepiej go nie prowokować dzisiaj. 

Bill powoli wchodził po schodach, powłuczając nogami i słuchając jedynie pobieżnie swojej matki. Drgnął jednak na wzmiankę o panu tego domu i jednocześnie w jakimś stopniu jego życia. Stres i coś wielkiego, co nadchodzi - jeśli chodzi o Kaulitza to jest to zdecydowanie wybuchowe połączenie. Aż się bał na samą myśl o tym co by się działo dzisiaj na kolacji, gdyby matka nie uprzedziła go o tym wszystkim. Przystanął wtedy na jednym ze schodków i wysłuchał jej spokojnie do końca.

-Rozumiem. Dziękuję za radę. 

Zdawał sobie sprawę z tego, że jego postawa i sposób w jaki rozmawia z matką jasno świadczą o tym, że nie jest z nią blisko i szczerze mówiąc bardziej pasowało to do relacji opiekunka/asystentka - dziecko/szef. Chociaż on sam nie był oczywiście szefem w tym domu. Dowlókł się chwilę później do swojego pokoju, gdzie zamknął za sobą drzwi i opadł bez sił na łóżko. Sama myśl o wspólnej kolacji z ojcem przyprawiała go o ból głowy, ale nie mógł zachować się jak ciota i tak po prostu uciec. Liczył tylko na to, że ta kolacja się jak najszybciej skończy.

Leżał tak przez jakiś czas, nie bardzo mając nawet siłę żeby się ruszyć, nim w końcu zwlekł się z wygodnego materaca i powlókł się do łazienki. Zmył z siebie makijaż, umył i nakremował twarz, rozczesał włosy i zawiązał je w krótką kitkę, po czym otworzył swoją ogromną szafę i stanął przed nią z wręcz komiczną miną. Gdyby ktokolwiek ze szkoły go teraz zobaczył, miałby niezły ubaw. Miał jednak dobre przeczucie, żeby odmówić dzisiaj Andreasowi. 

Tak, jak zawsze wymagał tego od niego jego ojciec, na kolację przebrał się specjalnie w swoją czarną koszulę i zawiązał pod szyją krawat, ubierając gładkie spodnnie od garnituru. Nie miał zamiaru chodzić po domu w marynarce ale mógł zrobić chociaż tyle, żeby jak najbardziej uniknąć oskarżycielskich spojrzeń ojca i jego złośliwych uwag. Z cichym westchnięciem i w cale nie podobając się sobie w tej niezwykle snobskiej, przynajmniej w jego mniemaniu, odsłonie, zszedł w końcu do jadalni, gdzie czekali na niego już jego rodzice. Chociaż nie słyszał ani słowa z ich prowadzonej szeptem konwersacji, w cale go to jakoś szczególnie nie obchodziło. Modlił się tylko o to, żeby przeżyć ten wieczór. 

Niemal od razu po tym jak zajęli swoje miejsca, lokaj nalał im wina do kieliszków - oprócz Billa, który dostał po prostu wodę gazowaną, której niecierpiał ale jego ojciec uważał ją za o wiele zdrowszą niż wodę niegazowaną i tylko taka mogła w ogóle gościć na ich wspólnym stole - a jedna z służących zaczęła wnosić talerze. Czarnowłosy chłopak skrzywił się, widząc swoją porcję. Ogromny kawał steka z ziemniakami i obok tego jakaś dziwna sałatka, którą widział po raz pierwszy. Z ulgą zauważył, że w sałatce nie było mięsa. Tylko tego by brakowało, żeby z całej kolacji mógł zjeść jedynie ziemniaki. W ciszy dołączył do swoich jedzących już rodziców, kompletnie nie słuchając ich toczonej już całkiem otwarcie konwersacji. 

-Bill. 

Słysząc swoje imię wypowiadane przez ojca podniósł na niego wzrok, oczekując wyśmiania bądź jakiegoś innego wyroku, który nad nim zapadnie. Mężczyzna siedzący u szczytu stołu nie spuszczał spojrzenia błękitnych oczu ze swojego nastoletniego syna, jednak jego twarz zdecydowanie wyrażała co najwyżej średnie zadowolenie. Mimo wszystko nie podobał mu się wygląd jego pierworodnego i nie trzeba było być geniuszem, żeby to zauważyć. Powstrzymał się jednak od komentarza na ten temat.

-W przyszłym tygodniu poznasz Dianę. Chciałbym, żebyś był miły zarówno dla niej jak i dla nich rodziców. Wasz ślub odbędzie się w czerwcu. 

Czarny poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy. Nie tego spodziewał się usłyszeć. Przełknął ciężko ślinę chociaż i tak wciąż czuł się, jakby się dusił.

-Ślub?

Słyszał, jak słaby jest jego głos i przeklinał w duchu wszelkie świętości, że akurat jego ojciec musiał wpadać na takie pomysły i stawiać go w tak niezręcznych sytuacjach pod samą ścianą. Pan domu z zadowoleniem pokiwał głową, w cale nie przejmując się reakcją syna. Przecież to się teraz nie liczyło.

-Dokładnie. Ślub. Dzięki waszemu małżeństwu razem z rodzicami Diany będziemy mogli poszerzyć nasze wpływy i umocnić obie firmy na rynku. Wtedy już nikt nie będzie w stanie nam zagrozić.

Bill bardzo chciał, żeby w tym momencie jakiś skrytobójca wpadł do jego domu i zamordował jego ojca. Nigdy nie mieli dobrych relacji a odkąd chłopak zaczął dorastać, kłótnie pomiędzy nimi były na porządku dziennym, nawet jeśli chodziło o zwykłe błahostki. Teraz wrzucił swojego pierworodnego na zdecydowanie zbyt głęboką wodę, oczekując bezwzględnego posłuszeństwa. Czarny czuł, jakby jakaś niezwykle ciasna obroża zaciskała się na jego szyi i dusiła go, powoli acz skutecznie.

-Moje zdanie się nie liczy?

-Absolutnie nie. 

-Myślisz, że jestem jakąś twoją pieprzoną marionetką?!

Nastolatek wstał gwałtownie od stołu nie zważając na przerażone spojrzenia swojej matki i nie spuszczając twardego wzroku z postaci swojego ojca. Chociaż w tym momencie nawet słowo "ojciec" wydawało mu się być zbyt dużym przywilejem dla tego... tego... manipulacyjnego kretyna. Mężczyzna nie stracił jednak opanowania, chociaż widać było jak lekko drga mu jego lewa brew, i wytrzymał spojrzenie swojego syna.

-Dokładnie. Zrobisz tak, jak ci karzę, bo należysz do mnie. Czy ci się to podoba czy nie. Teraz siadaj i skończ kolację. Nie rób z siebie jeszcze większej baby, niż robisz na codzień. 

Odpowiedział ostrym tonem i wrócił do krojenia swojego steka, przez co nie mógł widzieć furii i rozpaczy malującej się na obliczu jego syna. Nie żeby w ogóle go to coś obchodziło. Blondynka wyciągnęła rękę w stronę swojego syna, ten jednak odtrącił ją gwałtownie. 

-Zostaw! Nienawidzę was!

Krzyknął wściekle Czarny po czym niczym burza wyszedł z pomieszczenia i niedługo później zniknął w swoim pokoju, zamykając się w nim na cztery spusty. Zdjął szybko krawat i rzucił się na łóżko, czując spływające już po policzkach łzy złości i bezsilności. 

Nienawidzę tego życia. Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę ich kurwa wszystkich! Dlaczego, kurwa, ja?! Dlaczego nie mogą się ode mnie odpierdolić?! Scheisse! 

Z takimi myślami wtulił twarz w poduszkę, płacząc nad swoim żałosnym losem i nad tym, że tak na prawdę nic nie może zrobić z sytuacją, w której się znalazł. I doskonale wiedział, że będzie to kolejna, niezmiernie ciężka noc dla niego.

Możesz uciec od wszystkiego, tylko nie od swoich snów.

Koniec rozdziału 1

Komentarze

Popularne posty