Other universe - Rozdział 1


 Nie zdałem. Oczywiście, że nie zdałem i w cale nie byłem tym zaskoczony. Niespecjalnie się starałem i nawet niezbyt mi zależało na zdaniu tego cholernego egzaminu, więc nie bolało mnie to. Bolały mnie za to komentarze, które przez cały czas słyszałem za plecami. Wszyscy zachowywali się tak, jakbym był nic nie warty, bo nie zdałem jakiegoś durnego egzaminu końcowego. Nie zdałem go, bo nie chciałem. I co im do tego? Gówno, ot co! Westchnąłem ciężko i kopnąłem kamień, na który natrafiłem po drodze. Mogliby się w końcu zamknąć i zacząć interesować się swoim własnym życiem, zamiast zajmować się mną.

Ruszyłem dobrze znaną mi drogą do mojego ulubionego miejsca nad stawem a gdy tam dotarłem, usadziłem się pod jednym z drzew i wyciągnąłem z torby książkę. Tak, uczyłem się i to całkiem sporo. Bo po prostu chiałem. W szkole było nudno i nic mi się nie chciało robić, za to gdy byłem sam, szło mi całkiem nieźle. Otworzyłem na zaznaczonej stronie i przeczytałem nazwę techniki, której chciałem nauczyć się jako kolejnej. Z jakiegoś powodu techniki elementu wiatru wychodziły mi najlepiej i najprościej było mi się ich nauczyć, więc postanowiłem skupić się najpierw na nich i potem łączyć je z technikami innych żywiołów. Fuujin no Jutsu - Technika uwolnienia pyłu. Chociaż pieczęci były tylko trzy: Koń, Małpa i Ptak - to opis samego jutsu wydawał się dosyć skomplikowany a poziom zaawansowania zaznaczony w książce wskazywał, że jeszcze przez długi czas nie powinienem znać tej techniki. 

-Tym lepiej.

Powiedziałem sam do siebie z uśmiechem i wstałem z miejsca, po szybkim przeanalizowaniu tekstu, żeby w końcu zacząć ćwiczyć. 

***

Sam nie wiem, ile tak trenowałem, lecz kiedy w końcu zmęczony padłem na ziemię było już dawno ciemno. Ledwo łapałem oddech, ale i tak nie mogłem przestać się uśmiechać. Co prawda czekało mnie jeszcze sporo pracy, bo technika wciąż nie wychodziła mi idealnie, ale zrobiłem krok milowy i tylko to się liczyło. Patrząc w rozgwierzdżone niebo postanowiłem, że chwilę odpocznę przed powrotem do domu i zjem kolację, na którą miałem zamiar zafundować sobie szybki ramen. W końcu musiałem zjeść coś porządnego po takim wyczerpującym treningu, prawda?

-Naruto!

Usłyszałem dość odległy krzyk między drzewami a moje serce zabiło mocniej. Doskonale wiedziałem, do kogo należał ten głos i wiedziałem, że mam kłopoty. Jedynym pytaniem było, za co tym razem? Dzisiaj nic nie zmalowałem i spędziłem cały dzień na treningu, więc nie miałem nawet kiedy tego zrobić. Byłem jednak zbyt zmęczony, żeby się podnieść, więc po prostu czekałem. 

-Naruto, tutaj jesteś, teraz to przegiąłeś!

Poczułem narastający we mnie gniew, gdy tylko usłyszałem te słowa. Od razu poderwałem się na równe nogi i spojrzałem ze złością na wściekłą twarz mojego nauczyciela.

-O co znowu chodzi, Iruka-sensei?!

Burknąłem czując, że zaraz mnie rozsadzi. Człowiek zaszywa się na cały dzień, żeby sobie poćwiczyć, a potem tak jest traktowany przez kogoś, kto w teorii miał mnie edukować! Też mi nauczyciel!

-Zaginął bardzo ważny zwój z biura Hokage, Mizuki twierdzi, że ty go masz!

Zazgrzytałem zębami i poczułem, jak automatycznie moje dłonie zaciskają się w pięści. Przecież ja nic nie zrobiłem! Tylko jak im to udowodnić, skoro moje słowo absolutnie nic nie znaczyło?

-To nie ja!

-Naruto, oddaj mi ten zwój i idziemy do Hokage, on wymierzy ci karę!

-Mówię panu, że go nie mam!

-Nie kłam, Naruto!

-Nie kłamię!

W tym momencie poczułem ogarniającą mnie wściekłość i nagły przypływ siły. Co to w ogóle miało znaczyć, że niby ja kłamię, że niby ja coś ukradłem?!

-Bo co, bo jak nie mam rodziców, to musiałem być ja?!

Wrzeszczałem dalej, czując kumulującą się w moich dłoniach czakrę. Złożyłem dłonie w pieczęć i widziałem malujące się na twarzy mojego nauczyciela przerażenie wymieszane z wściekłością.

-Skoro tacy jesteście super, to radźcie sobie sami! Mam was wszystkich dość, tych mieszkańców i tej całej cholernej wioski! Jak pan tak bardzo chce, to niech mnie pan złapie! Tabuun Kagebunshin no Jutsu!

W kilka sekund dookoła mnie pojawiła się conajmniej setka moich klonów. Dłonie każdego z nich lśniły od wyciekającej ze mnie, czerwonej czakry. Spojrzałem jeszcze raz na swojego nauczyciela, jednak na jego twarzy nie zobaczyłem żadnych pozytywnych emocji. Żadnej wskazówki, że mnie wysłucha albo że mi wierzy. Odwróciłem się na pięcie, podejmując decyzję w jednej chwili.

-Bierzcie go, chłopaki.

Poleciłem moim klonom i pobiegłem głębiej w las. Przez to, że często się tu włóczyłem doskonale wiedziałem, gdzie mam się udać, żeby zwiać z wioski. Dookoła było kilka bardzo słabo strzeżonych przejść i nie stanowiły one dla mnie najmniejszego problemu. Zacząłem pędzić przed siebie z całych sił bo doskonale zdawałem sobie sprawę, że mój nauczyciel jest silniejszy ode mnie i nie zajmie mu wiele czasu, nim upora się z moimi klonami. 

W końcu jednak udało mi się opuścić granice wioski, ale nawet wtedy nie zatrzymałem się ani na moment - musiałem znaleźć się jak najdalej stąd, jak najdalej od tych ludzi, którzy patrzą na mnie z obrzydzeniem, od ich pogardliwych szeptów i złożeczeń. Musiałem się w końcu od tego uwolnić.

Moje ciało było wykończone od całodziennego treningu i kilkunastu dobrych kilometórw biegu. Wciąż jednak nie miałem zamiaru się zatrzymać. Jeśli chciałem być wolny, musiałem biec dalej. Czułem, jak opadam z sił, gdy poczułem nagły zastrzyk energii a gdy spojrzałem w dół, moje stopy skąpane były w czerwonej czakrze.

-Biegnij, szczeniaku. Trochę ci pomogę. Też nie mam już na nich ochoty.

Usłyszałem czyiś głos, chociaż nie miałem zielonego pojęcia, skąd on się wziął. Jednak zgodnie ze słowami tego kogoś, od razu miałem więcej sił i biegło mi się jakoś tak lżej. Pędziłem więc dalej przed siebie, nie przerywając nawet na moment. Bałem się, co się ze mną stanie, gdy mnie złapią. Tak bardzo zatopiłem się w swoich myślach że zatrzymałem się dopiero, gdy na kogoś wpadłem i upadłem na tyłek. 

-Przepraszam! Bardzo, bardzo przepraszam!

Uniosłem wzrok przerażony, że ten ktoś zaraz na mnie nakrzyczy, albo co gorsze spojrzy na mnie tym samym spojrzeniem, co wszyscy dorośli w wiosce, jednak nic takiego się nie stało. Piękna dziewczyna o długich, ciemnych włosach przyglądała mi się ciekawie, z lekkim rozbawieniem a ja poczułem, jak się czerwienię. 

-Nic się nie stało. Nic ci nie jest? Przed czym tak uciekasz?

Zapytała miękko i uklęknęła obok mnie. Dopiero teraz dotarło do mnie, że się zatrzymałem. Jak tak dalej pójdzie, to... To...

-Siostrzyczko... pomóż mi, proszę, oni...

Ale nie dokończyłem, bo straciłem ostrość widzenia a wycieńczony organizm opadł na ziemię zupełnie bez sił. Czułem jeszcze dotyk ciepłych dłoni na swojej twarzy, nim straciłem przytomność.

Komentarze

  1. Jestem ciekawa, co wymyślisz ^^ Temat opowiadań że Naruto ucieka z wioski jest zawsze ciężki, choć na pewno przyjemny c: Czekam na kolejne części ^^ I oczywiście na nowe opowiadania ♥

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty