Jabłko - Rozdział 7
-Lili, co ten nasz Rogacz odwalił, że drzwi wam wyparowały?
Z rozbawieniem do domu państwa Potter wszedł odziany na czarno młody mężczyzna z wielkim uśmiechem na twarzy. Zatrzymał się jednak kilka kroków później, nie słysząc żadnej odpowiedzi. Zaczął więc nasłuchiwać a nieprzyjemne uczucie ścisnęło mu żołądek. Czuł, że coś jest nie tak.
Po chwili usłyszał cichy płacz, jednak nic poza tym. Brzmiało kto, jakby ten, kto płakał, był już tym bardzo zmęczony ale jednocześnie nie potrafił przestać. Czarnowłosy wyjął różdżkę ze swojej kurtki i ruszył powoli w głąb domu. Nie wiedział, czego może się spodziewać dalej. Co go zastanie za rogiem.
Dopiero po dłuższej chwili znalazł się w kuchni, w której zobaczył niespodziewany i rozrywający mu serce obrazek. Jego najlepsi przyjaciele leżeli bezwładnie na ziemi a tuż obok nich siedział zapłakany chłopiec. Od razu opuścił różdżkę i dopadł do chrześniaka, biorąc go w ramiona i mocno przytulając.
-Spokojnie, Harry, ciiś... uspokój się, proszę. Przestań płakać.
Próbował go uspokoić ale jednocześnie łzy ściskały mu gardło. Zamknął oczy i spuścił głowę, nie mogąc patrzeć na martwe ciała małżeństwa. Wierdział, że musi kogoś zawiadomić. Nie miał jednak pojęcia, do kogo mógłby się z tym zwrócić. Gdy więc niewielka postać w jego ramionach usnęła, zmęczona płaczem, wysłał szybką wiadomość do swojego przyjaciela. Tylko on mógł wiedzieć, co miał robić w takiej sytuacji. Dopiero wtedy wstał z zimnej, kuchennej podłogi na której siedział i nie wypuszczając chłopca z objęć, przeszedł na kanapę w salonie. Dopiero tam ułożył siedmiolatka na miękkich poduszkach i otulił ciepłym kocem, samemu zajmując miejsce na jednym z foteli i skrywając twarz w dłoniach. Sam nie do końca wiedział, jak się czuł. Chociaż płacz go dusił, nie mógł płakać. Nie potrafił. Serce bolało go, co najmniej jakby miał w niego wbity sztylet. Bał się, jednak co mógł na to poradzić?
Po kilku minutach w domu pojawił się młody, chudy mężczyzna z potarganymi na wszystkie strony, brązowymi włosami i przerażeniem wymalowanym na twarzy. Widząc załamanego na fotelu przyjaciela, stanął jak wryty w pół kroku.
-Remus... on ich dorwał. Zabił ich... najwyraźniej na oczach Harry'ego.
Dopiero po wypowiedzeniu tych słów po policzkach Black'a w końcu popłynęły łzy, które dusił w sobie od samego początku. Poczuł opiekuńcze ramiona przyjaciela wokół siebie i wtulił się w nie ufnie, pozwalając sobie na płacz. James był dla niego jak brat, znał go od dziecka, jeszcze na długo przed pójściem do Hogwartu. A Lili? Co tu dużo mówić, oczarowała go jak i wszystkich innych. Kochał ją jak własną siostrę. Nigdy nie sądził, że tak szybko i niespodziewanie straci ich oboje.
-Musimy powiadomić Dumbledore'a. Potem zajmiemy się Harry'm. Zadbamy, żeby nic mu się nie stało.
Mimo że wilkołak wyglądał na opanowanego, w środku cały drżał i miał ochotę płakać z bólu i bezsilności. Wiedział jednak, że musi być silny by pomóc nie tylko swojemu przyjacielowi ale i temu niewinnemu dziecku, które tak ufnie spało na kanapie tuż obok. Tylko dla nich jeszcze się trzymał.
Dyrektor Hogwarts dość szybko po otrzymaniu wiadomości, pojawił się w domu swoich byłych podopiecznych. Nie wyglądał, jakby w jakikolwiek sposób przejął się tym, co się tu wydarzyło kilka godzin wcześniej. Beznamiętnym wzrokiem spojrzał na wciąż leżące na ziemi ciała i zawiadomił odpowiednie osoby, by się tym zajęły, równie pozbawionym emocji głosem. Dopiero potem ponownie zajrzał do wciąż siedzących w salonie mężczyzn i dziecka, które już nie spało ale usadowiło się w kącie kanapy, tuląc do siebie poduszkę. Wszyscy wciąż byli w szoku i niezbyt zdolni do życia.
-Niedługo zabiorą ich ciała. Wiem, że przekazali Syriuszowi opiekę nad Harry'm, ale czy sobie poradzi?
Albus nie ukrywał, że nie ufał rozbrykanemu animagowi w takiej ważnej kwestii. Wolałby o wiele bardziej, by ktoś bardziej odpowiedni zajął się synem Potter'ów.
-Poradzi sobie a ja mu pomogę.
Remus pomimo bólu potrafił na tyle zebrać się w sobie, by stanąć pomiędzy dzieckiem a czarodziejem i dać do zrozumienia, że nie pozwoli go odebrać tak łatwo. Łapa dopiero po chwili zrozumiał sytuację i wtedy również dołączyłdo przyjaciela, zasłaniając sobą sześciolatka.
-W porządku więc. Powodzenia.
To powiedziawszy Albus zniknął, pozostawiając tę niewielką już rodzinę samym sobie.
Komentarze
Prześlij komentarz