Odnaleźć siebie - Rozdział 9 - REWRITE


 pov Justin

Wyszedłem z wanny i szybko przebrałem się w świeże ciuchy, jakbym zaraz musiał gdzieś wyjść, chociaż w cale tak nie było. Ponieważ czułem się już o wiele lepiej niż wcześniej - magiczne właściwości kąpieli, najwyraźniej - postanowiłem zejść na dół i obejrzeć dom. Niestety wciąż było mi zimno, więc wziąłem ze sobą koc, który narzuciłem na ramiona i zawinięty w puchaty materiał niczym puchate burrito otworzyłem drzwi od sypialni. Od razu poczułem bardzo znajomy zapach - zapach alkoholu i spalenizny. Nawet nie zauważyłem, gdy zacząłem drżeć - ta woń nie przywodziła na myśl niczego dobrego, przywodziła bardzo złe wspomnienia o których, gdzieś podświadomie, miałem nadzieję zapomnieć. Odetchnąłem ciężko, próbując w jakikolwiek sposób się uspokoić, co w cale nie było proste i powoli zszedłem po schodach. Już od dawna byłem przyzwyczajony do przemykania się niezauważonym po domu, więc zrobiłem to i tym razem, chociaż podświadomie. Nasłuchiwałem, nie do końca wiedząc, czego się mogę spodziewać. 

-Widzę, że tak się nie dogadamy. Ile więc za niego chcesz?

Zamarłem na jednym z ostatnich schodków, słysząc przytłumiony głos Nicholasa. Nastawiłem uszu i zacząłem nasłuchiwać a złe przeczucie narastało we mnie z każdą sekundą. 

-Milion. 

Ten znajomy głos od razu wywołał u mnie dreszcze strachu i ledwo powstrzymałem się od ucieczki. Musiałem dowiedzieć się, dlaczego tutaj jest i czego on tu szuka. Chociaż w środku kuliłem się ze strachu, nie potrafiłem się nawet poruszyć. 

-Pf. Dobrze wiem, że on nie jest tyle dla ciebie wart.

-Dla mnie może nie ale dla ciebie już tak. Musi mnie spłacić albo ma wracać do mnie i to odpracować. 

Nie, nie, nie, nie, nie, nie. Nie mogłem uwierzyć, że mój ojciec chciał powiedzieć Nicholasowi o tym, co się stało. Że chciał mu wyjawić prawdę, dlaczego od dziecka miałem tak ciężkie życie w rodzinnym domu. Powoli wypuściłem powietrze z płuc, próbując powstrzymać się do płaczu i spuściłem głowę. Chociaż w oczach miałem łzy, nie pozwoliłem im popłynąć po policzkach.

-Dam ci za dzieciaka sto tysięcy i ani grosza więcej.

-Więc zabieram go z powrotem do domu.

-Nigdzie go nie zabierzesz. 

-To ja o tym zdecyduję.

-Nie masz już nad nim władzy.

-Justin jest moją dziwką do czasu aż uznam, że mnie spłacił i koniec kropka!

Wystraszyłem się, słysząc ten krzyk, tym razem już tak na poważnie. Przylgnąłem plecami do ściany i miałem wrażenie, że zaraz spadnie na mnie ciężka ręka ojca. Tak się oczywiście nie stało. 

-Nie krzycz. Nie jesteś u siebie. Nie dam ci za Justina więcej niż sto tysięcy. Nawet on nie jest tyle wart.

Gdy usłyszałem ostatnie słowa, dosłownie zabrakło mi tchu. Czułem, jak moje płuca są ściśnięte i nie jestem w stanie oddychać. Zacisnąłem dłonie w pięści, żeby resztkami sił powstrzymać się od płaczu. Nie mogłem tu zostać. Nie wiem, dlaczego Nicholas mnie tu zabrał ani dlaczego tak bardzo mnie okłamał ale musiałem się stąd wydostać. Musiałem uciec z tego miejsca, gdzie znowu chciano mnie okłamywać i wykorzystywać. 

Szybciej niż zdążyłem się zorientować, wylądowałem na zewnątrz i zacząłem biec przed siebie. Gdzieś po drodze zgubiłem zarzucony na ramiona koc, jednak nie zwróciłem na to uwagi i po prostu biegłem dalej. W którymś momencie po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. Ja jednak nie potrafiłem się zatrzymać, nawet mimo potknięcia się kilka razy i uderzenia twarzą o ostrą gałąź. Po prostu musiałem uciec. Musiałem poczuć, że nie jestem w niebezpieczeństwie. Musiałem znaleźć miejsce, gdzie będę mieć święty spokój. Nawet jeśli nie będzie to na tym świecie ani w tym życiu.

pov Nicholas

Usłyszałem jakieś kroki na dole, jednak nie mogłem w tym momencie wyjść z biura, mimo ogarniającego mnie złego przeczucia. Musiałem dobić targu z kamienną twarzą, żeby móc raz na zawsze uwolnić Justina od jego opiekuna. Zmierzyłem więc mężczyznę zimnym spojrzeniem, doskonale widząc, jak analizuje moje słowa.

-Daj 50 tysięcy ekstra i dobijemy targu. 

Wywróciłem oczami, nie mając ani trochę ochoty na dawanie mu chociażby złamanego grosza, jednak musiałem to zrobić dla naszego dobra. Nie mogłem pozwolić, by ten pijak nawiedzał nas w domu i zakłócał nowe życie Justina - tym razem w rodzinie, do której na prawdę należy, gdzie jest kochany i bezpieczny. Jako jego partner musiałem mu to zapewnić. 

-W porządku.

Westchnąłem w końcu i zająłem się wypisaniem czeku, zaokrąglając kwotę do 200 tysięcy, żeby ten okropny mężczyzna na pewno się od nas odczepił i nigdy więcej nie próbował szukać kontaktu z Justinem. W duchu dziękowałem ojcu, że zapewnił mi tak dobrze prosperującą firmę - w innym wypadku miałbym problem ze spłaceniem siedzącej naprzeciwko mnie osoby. Wręczyłem mu czek i zobaczyłem błysk zadowolenia w jego oczach. Miałem nadzieję, że tyle wystarczy. Wstałem więc od biurka, chcąc jak najszybciej wyprosić niechcianego gościa. Całe szczęście po chwili poszedł w moje ślady. Podałem mu więc gentelmeńsko rękę, którą ten niedbale uścisnął. 

-Mam nadzieję, że więcej ani o tobie nie usłyszę ani cię nie zobaczę.

Zaznaczyłem, spuszczając z oficjalnego tonu i mierząc go uważnym spojrzeniem. Było to jednocześnie badanie, czy mnie okłamie oraz ostrzeżenie, że jeśli tu wróci to nie będziemy rozmawiać już w tak cywilizowany sposób jak do tej pory.

-Oczywiście. 

Wyszliśmy z biura i od razu uderzyły mnie dwie rzeczy - po pierwsze drzwi do domu były otwarte na oścież a po drugie w hallu unosił się mocny zapach Justina. Musiał tu przed chwilą być. Musiał słyszeć naszą rozmowę. Znając te fakty chciałem od razu zmienić się w Wilka i zacząć go szukać, jednak musiałem jeszcze przez chwilę się powstrzymać. Obserwowałem samochód opiekuna Justina do momentu, aż ten zniknął mi z oczu i pędem rzuciłem się na górę, mając jakąś nikłą nadzieję, że mój partner wciąż się tam znajduje. Niestety - nie było go na żadnym z trzech pięter w żadnym pokoju. Zbiegłem więc znowu na dół a następnie wybiegłem na ganek, nerwowo się rozglądając. Nie mogłem go stracić. Nie mogłem też przewidzieć, co teraz zrobi po tym, jak słyszał część naszej rozmowy. 

-Nicholas? Wszystko dobrze?

Odwróciłem się w stronę swojego przyjaciela i niemal dopadłem do niego, łapiąc go za ramiona. Widziałem zaskoczenie, jakie u niego wywołałem, jednak teraz zupełnie o to nie dbałem.

-Widziałeś Justina? 

Zapytałem, nie mając pojęcia, z której strony mam rozpocząć poszukiwania. Daniel pokręcił głową, odbierając mi resztki nadziei na szybkie znalezienie dwudziestolatka.

-Poproszę resztę, żeby pomogli go szukać. 

Zaproponował, na co przystałem i nie dbając o to, że właśnie straciłem bardzo drogi garnitur, przemieniłem się w Wilka i zacząłem biec w kierunku, z którego docierał najsilniejszy zapach Justina. Były dwa problemy - po pierwsze, Justin jeszcze nie dokończył swojego przebudzenia, przez co jego zapach był o wiele słabszy niż u innych stworzeń a po drugie, wokół domu zawsze kręciło się tyle wilków, że zapachy bardzo się mieszały i nie łatwo było stwierdzić, w którym kierunku chłopak poszedł.

Biegłem przed siebie ile sił w łapach i próbowałem znaleźć przeznaczoną mi Duszę, jednak mimo to nie udało mi się go znaleźć. Zatrzymałem się dopiero u podnóża pobliskich gór, jednak od domu znajdowały się w ogległości 80 km - nie było szans, żeby człowiek, szczególnie aktualnie chory i w trakcie przemiany, pokonał taką odległość w zaledwie pół godziny. Zawyłem ze smutku, chcąc dać ujście swoim emocjom i po chwili zastanowienia postanowiłem wrócić do domu mając nadzieję, że ktoś z watahy jednak go znalazł i jest teraz cały i zdrowy. Ta myśl dodawała mi nadziei i przez to bieg do domu był o wiele krótszy, niż powinien. Będę mieć przez to rano zakwasy, jednak nie zamierzałem się tym teraz przejmować.

Wbiegłem na ganek przed domem i zmieniłem się z powrotem w człowieka, widząc część wilków zebranych w kółeczku na ganku. Gdzieś na pograniczu podświadomości zarejestrowałem, że beta podał mi spodnie, które automatycznie ubrałem, wchodząc powoli po schodach. Dopiero wtedy pozostali mieszkańcy wioski mnie zauważyli i rozstąpili się, ukazując mi siedzącego na ławce i otulonego kocem chłopaka. Dopadłem do niego, klękając tuż przed nim i złapałem jego twarz w dłonie, chcąc go dokładnie obejrzeć. Widziałem wymieszaną ze łzami krew, która była rozprowadzona po niemal całej jego twarzy, jednak nie widziałem groźniejszej rany od jednej, niewielkiej na policzku, chociaż nie wiedziałem, skąd pochodzi. Westchnąłem ciężko i wstałem, wyciągając do niego dłoń, żeby pomóc mu wstać.

-Chodźmy. 

Rozkazałem twardo czując, że będę musiał z nim poważnie porozmawiać. Nie mam innego wyboru.

Komentarze

Popularne posty