Pełnia - Rozdział 10
Miesiąc minął szybko ale musiałem przyznać, że trzymanie tego przeklętego liścia w ustach przez cały miesiąc i nie połknięcie go stanowiło nie lada wyzwanie. Szczerze mówiąc to sam byłem zdziwiony faktem, że udało mi się tego dokonać ale tym wieksza była moja radość gdy zorientowałem się, że czas minął. Wróciłem pamięcią do zapisków z księgi, z której wziąłem ten cały rytuał i przypomniałem sobie, że muszę odczekać do kolejnej pełni Księżyca z zażyciem eliksiru a później... niech się dzieje, co chce. Nawet, jeśli dojdzie do jakichkolwiek komplikacji i niechcący na zawsze pozostanę na wpół człowiekiem, na wpół zwierzęciem to miałem pewność, że wtedy nie będę musiał wracać do domu. Chociaż miałem dopiero dwanaście lat, to w tamtym momencie życia śmierć wydawała mi się o wiele lepszą opcją, niż powrót do domu w którym nikt mnie nie chciał. Bardzo możliwe, że ogarniała mnie depresja ale nie dbałem o to. Co niby miałem z tym zrobić? Przecież to śmieszne! Zostałem clownem w moim własnym cyrku.
-Panie Black, czy pan uważa na to, co mówię?
Słowa nauczycielki skutecznie przywróciły mnie do rzeczywistości. Spojrzałem na nią i dopiero po kilku sekundach zorientowałem się, że w sali lekcyjnej panuje idealna cisza, co nie było niczym zwyczajnym. Poczułem, że zaczynam się czerwienić ale przełknąłem ciężko ślinę i spróbowałem nad sobą zapanować.
-Przepraszam, zamyśliłem się.
Przyznałem w końcu i słyszałem, jak kilkoro kolegów zaczęło się cicho podśmiechiwać ale to na zmartwionym wyrazie twarzy profesor McGonagall się teraz skupiłem. Pokręciła głową i podeszła z powrotem do tablicy, już więcej nic nie komentując i wracając do prowadzenia lekcji. Za to czułem, że moi współlokatorzy nie spuszczali ze mnie wzroku już do końca dnia. Martwili się o mnie i z jednej strony było to bardzo miłe z ich strony, fakt że tak się o mnie troszczyli i byłem dla nich w jakiś sposób ważny, z drugiej jednak strony nie cierpiałem faktu, że przyprawiałem im zmartwień.
Starałem się jednak o tym nie myśleć i cieszyć każdym dniem spędzonym w szkole. Nie miałem zbytnio problemów z nauką, więc nie poświęcałem na to zbyt wiele czasu, co James'owi bardzo się podobało bo mógł ciągać mnie ze sobą po całej szkole i angażować mnie w wymyślanie nowych żartów, które później realizowaliśmy. To znaczy najpierw James realizował je sam ale po kilku tygodniach sam również zacząłem się w nie angażować, bo bardzo mi się to podobało. Za którymś razem, gdy ze śmiechem obserwowaliśmy jak dziewczyny piszcząc wybiegają z łazienki bo umieściliśmy tam kilka sztucznych pająków zorientowałem się, że się śmieję - coś, czego nigdy nie robiłem w domu, do czego nigdy tak właściwie nie miałem okazji. Zauważyłem, że czuję się na prawdę szczęśliwy - i podobało mi się to do tego stopnia, że zapragnąłem czuć je tak często, jak się dało - tym sposobem cała nasza czwórka szybko zasłużyła sobie na miano Huncfotów, które wymyślił dla nas pan woźny Filtsch. Nigdy nie bawiłem się tak dobrze, jak w ciągu tych kolejnych tygodni.
W końcu nadszedł jednak czas na to, by stawić czoła wyzwaniu, które postawiłem sobie przed samym sobą jeszcze w zeszłym roku szkolnym. Wziąłem przygotowany przeze mnie zawczasu eliksir i upewniając się, że nikt mnie nie zauważy podążyłem do jednej z zamkniętych odkąd pamiętam klas. Uśmiechnąłem się do swoich myśli ale muszę przyznać, że denerwowałem się. Spełniłem każdy warunek, jaki był wypisany w książce by pomyślnie zostać animagiem ale w głowie wciąż powtarzałem sobie każde możliwe ryzyko, które przecież istniało. Zamknąłem na moment oczy i skupiłem się na oddechu. Jest to technika, której nauczyłem się bardzo wcześnie a która już wielokrotnie pomagała mi radzić sobie z bólem w domu, co było oczywiście na plus bo dzięki temu mogłem więcej znieść. Westchnąłem cicho i wypuszczając powietrze z płuc otworzyłem oczy, po czym rozejrzałem się dookoła i starałem się zwrócić uwagę na każdy szczegół w moim pobliżu. Musiałem mieć pewność, że jakoś odgonię od siebie te nieznośne myśli. Gdy byłem już o wiele spokojniejszy, wypowiedziałem zaklęcie i szybko wypiłem eliksir mówiąc sobie, że będzie co ma być. Bałem się ponownie otworzyć oczy bo nie wiedziałem, co się działo. Tak właściwie czułem jakieś zmiany na moim ciele, czułem ból w kościach i stawach ale nie byłem pewien, co się tak właściwie ze mną dzieje.
Uświadomiłem sobie jednak dość szybko, że nie mogę tak po prostu stać z zamkniętymy oczami w tej pustej klasie do końca życia, więc w końcu otworzyłem oczy i... zorientowałem się, że widzę wszystko z o wiele niższego poziomu, niż wcześniej. Rozejrzałem się dookoła a gdy skierowałem wzrok na dół zauważyłem... czarne, psie łapy. Zaskoczony szybko obejrzałem się za siebie i zauważyłem, że mam ogon który poruszał się, gdy o tym pomyślałem. Podekscytowany szybko podbiegłem do jednej ze ścian przy której stało lustro i zorientowałem się, że zamieniłem się w sporego, czarnego psa. Mogłem się tylko domyślać, że z ekscytacji normalnie zacząłbym skakać ale teraz po prostu stałem z postawionymi uszami a mój ogon merdał jak oszalały. Powtórzyłem kolejne zaklęcie i chwilę później w lustrze widziałem siebie - dwunastolatka z krwi i kości. Obejrzałem się z każdej strony ale całe szczęśnie nie miałem żadnych znaków tego, że jeszcze chwilę temu byłem psem a na mojej twarzy wykwitł ogromny uśmiech. Cieszyłem się jak głupi i nie mogłem przestać się uśmiechać, tak jakby coś zmuszało mnie do wykrzywiania ust w tym przyjemnym grymasie. Szybko schowałem z powrotem do kieszeni szaty resztę fiolek z elkisirem, które mi pozostały i ruszyłem z powrotem do dormitorium. Zbliżała się ostatnia pełnia przed przerwą świąteczną i jeśli miałem rację, to tym razem Remus nie spędzi jej sam.
Komentarze
Prześlij komentarz