W ciemną noc - Rozdział 6
Stałem przed lustrem i przeglądałem się w nim zastanawiając się, czy kiedykolwiek uda mi się zdecydować, w co powinienem się ubrać na naszą randkę. Tom wysłał mi adres, który zdecydowanie wskazywał na park który dobrze znałem a na zewnątrz powoli zmierzchało i nieubłaganie kończył mi się czas, aby wybrać idealny strój na tą randkę. Nie będę skromny i szczerze powiem, że zawsze wyglądam zniewalająco ale w tej randce było coś innego. Wiedziałem, że Tom jest inny jeszcze zanim tak właściwie się spotkaliśmy ale ponieważ jest wyjątkowy byłem pewien, że muszę postarać się bardziej niż zazwyczaj aby móc zrobić na nim takie wrażenie, na jakim mi zależało. Po wczorajszym wieczorze miałem pewność, że chłopak jest mną oczarowany - teraz musiałem zadbać o to aby go w sobie rozkochać i aby nie mógł mnie już nigdy zostawić ani opuścić, bo wtedy oczywiście to wszystko nie miałoby zbyt dużo sensu.
Westchnąłem ciężo i pstryknięciem palcami zmieniłem znowu strój, nie mogąc się zdecydować. Byłem tym tak zaaferowany że nawet nie zorientowałem się, że nie byłem już w pokoju sam. Dopiero, kiedy usłyszałem znajomy, głęboki głos zorientowałem się, że nie jestem już sam w pomieszczeniu.
-Salve, fili mi.
Drgnąłem i spojrzałem uważniej w lustro a nie na samego siebie, zauważając wpatrujące się we mnie, czerwone oczy. Odchrząknąłem cicho i skłoniłem się lekko.
-Salve, pater.
-Siste. Idziesz na spotkanie z tym homini?
-Owszem.
-Myślisz, że jest on fidelior?
-Z pewnością mam taką nadzieję.
-Lepiej, żebyś się nie mylił. Te exspecto. Apud Infernos.
-Scilicet, pater. Rex Inferorum.
-Miłej zabawy, fili mi.
-Dziękuję, pater.
Czerwone, wpatrujące się we mnie z uwagą oczy zniknęły tak samo szybko, jak szybko się pojawiły i doskonale mogłem wyczuć, że znów jestem sam. Westchnąłem ciężko i przetarłem twarz a zaraz potem zacząłem siarczyście przeklinać bo przypomniałem sobie, że zrobiłem sobie już wcześniej makijaż. Pobiegłem więc szybko do łazienki żeby go poprawić a gdy już to zrobiłem, zdecydowałem się w końcu na mój outfit wieczoru - obcisłe, czarne jeansy z przetarciami, biały t-shirt i czarny żakiet, do którego podwinąłem rękami. Po stwierdzeniu, że wyglądam w porządku i przynajmniej trochę seksownie, poprawiłem jeszcze swoje włosy, spryskałem je dodatkową porcją lakieru i wyszedłem w końcu z domu, zmierzając w stronę parku z lekkim opóźnieniem. Na miejsce spotkania dotarłem już kilkanaście minut po zmroku i przez chwilę rozglądałem się za Dredziarzem, nim zobaczyłem go kilka kroków ode mnie, opierającego się o jedno z drzew i przyglądającego mi się. Dopiero gdy go ujrzałem zrozumiałem, jak bardzo stresowało mnie to, że nie spotkam go w umówionym miejscu - ciężar, jaki ze mnie spadł był wręcz nie do opisania. Zmusiłem się, aby podejść do niego spokojnym krokiem a nie podbiec, tak jak miałem na to ochotę i zotałem przywitany długim, intensywnym a jednocześnie delikatnym pocałunkiem i oplatającymi mnie w pasie ramionami.
-Już myślałem, że nie przyjdziesz.
Powiedział, splatając moje palce ze swoimi i przyciągając moją dłoń do swoich ust, by złożyć pocałunek na moich knykciach. Muszę przyznać, że było to miłe uczucie, że ktoś aż tak o mnie zabiegał.
-Żartujesz? Jak mógłbym nie przyjść.
Tom jednak nie odpowiedział, tylko spojrzał mi w oczy po czym poprowadził mnie za rękę kawałek dalej, gdzie stały pozapalane świece dookoła rozłożonego, dużego koca piwnikowego na którego jednym rogu stał ogromny kosz piknikowy. Tylko my, kilka drzew i świecące nad nami gwiazdy, które razem ze świecami rozświetlały okolicę na tyle, byśmy mogli cokolwiek widzieć w ciemności. Powiem szczerze, że opadła mi szczęka na ten widok. Nikt nigdy się aż tak dla mnie nie postarał. Nikt nigdy nie zrobił dla mnie czegoś tak prostego a jednocześnie tak bardzo z myślą o mnie.
-Podoba ci się?
-Czy mi się podoba?
Niemal nie mogłem wydusić z siebie słów, w tak dużym szoku byłem widząc to, jak bardzo Tom'owi zależy na mnie już teraz, po zaledwie dwóch spotkaniach. Spojrzałem na niego, widząc ten delikatny uśmiech na jego twarzy i przyglądające mi się z zaciekawieniem oczy.
-Tom, to jest piękne i romantyczne. Jest idalnie.
Powiedziałem w końcu i widziałem jak mu ulżyło, co było cholernie urocze. Zaprowadził mnie za dłoń prosto na koc, po czym sięgnął do koszyka i po chwili podał mi dwa kieliszki, które z chęcią przyjąłem. Kilkanaście sekund później Dredziarz napełniał je szampanem, po czym odstawił butelkę i przejął ode mnie jeden z kieliszków. Wznieśliśmy toast za naszą pierwszą randkę i patrząc sobie w oczy upiliśmy po pierwszym łyku z kieliszka.
Rozmawialiśmy, śmialiśmy się i dotykaliśmy się nawzajem, całowaliśmy się przez całą noc i nie miałem go dość, co mi się rzadko zdarza bo większość ludzi nudzi mnie dosyć szybko i zazwyczaj dość szybko urywam z nimi kontakt. W tym wypadku działo się jednak inaczej. Zjedliśmy pyszną kolację złożoną głównie z owoców, sera i świeżej bagietki którą nie mam pojęcia skąd Tom wyczarował o tej porze a wino lało się, co chwilę napełniając na nowo nasze kieliszki. Wszystko było idealne, romantyczne, delikatne i... nie chciałem, żeby kiedykolwiek się kończyło. Jednak tak jak wszystko co dobre, to również musiało w końcu znaleźć swój koniec. I znalazło - gdy Tom odprowadził mnie do mojego domu jak gentelman i odmówił wejścia, życząc mi dobrego dnia i całując mnie namiętnie na pożegnanie, nim odszedł a ja ledwo mogłem dostrzec go w promieniach wschodzącego Słońca po nieprzespanej nocy i będąc pod wpływem alkoholu. Bawiłem się tak dobrze jak jeszcze nigdy i wiedziałem, ż ez pewnoscią jeszcze to powtórzymy w niedalekiej przyszłości. Nie miałem go dość i szczerze żałowałem, że nie postanowił zostać u mnie ale wiedziałem, że to mogło być dla niego za szybko. On nie był taki jak faceci, z którymi spotykałem się dotychczas. I to mnie w nim pociągało.
Zamknąłem za sobą drzwi do domu i od razu wyczułem czyjąś obcą obecność w środku, co sprawiło że niemal od razu wytrzeźwiałem. Zamknąłem oczy, oparłem się o drzwi i spróbowałem wyczuć, skąd dochodzi ta energia. W końcu namierzyłem ją w mojej piwnicy, więc z bardzo złym przeczuciem skierowałem się tam, będąc w stanie gotowości. Drzwi prowadzące do mojego tajnego pomieszczenia tam były otwarte i wiedziałem, że to nie może wróżyć nic dobrego. Wszedłem powoli do środka, starając się być najciszej jak potrafiłem i odetchnąłem ciężko, gdy zauważyłem znajomą dla mnie postać siedzącą na jednym z moich ołtarzy.
-Wystraszyłeś mnie. Coś się stało?
Zapytałem zamiast powitania, na co mężczyzna odwrócił się w moją stronę, dając mi ujrzeć swoją pooraną bliznami twarz i zmęczone, zmartwione spojrzenie.
-Bill. Dobrze cię widzieć. Wybacz moją niespodziewaną wizytę.
-Już dobrze. Widzę po twojej twarzy, że musiało się stać coś strasznego. Co się stało?
Na moje słowa ten mierzący dwa metry, barczysty mężczyzna który był o wiele bardziej doświadczonym czarodziejem niż ja i o wiele bardziej doświadczonym życiowo mężczyzną, padł przede mną na kolana a po jego policzkach popłynęły łzy.
-Błagam, Bill, musisz nam pomóc. Nie znam nikogo innego, kto mógłby nam pomóc w tej sytuacji.
-Zacznijmy od początku, James, proszę. Jeśli chcesz to chodźmy na górę po herbatę albo kawę i wtedy mi wszystko opowiesz, dobrze?
On jednak nie potrafił odpowiedzieć nic przez dłuższą chwilę, krztusząc się własnymi łzami. Bardzo mu współczułem, cokolwiek się nie wydarzyło ale nie wiedziałem, jak mam mu pomóc ani jak go pocieszyć. Nigdy nie byłem w tym najlepszy i w tej kwestii też nic się nie zmieniło.
-Archanieli zabrali moją Connie. Powiedzieli, że jest zbyt niebezpieczna i musi zostać z nimi. Zabrali ją i nawet nie wiem, co się z nią dzieje. Bill, ty masz w sobie krew aniołów, ty możesz nam pomóc.
Mówił przerywanie, zduszonym od płaczu głosem a ja nie wierzyłem w to, co słyszałem. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek zdarzyło się coś takiego. Aniołowie nie schodzą po prostu na Ziemię, nie zabierają czarodziejów, wszystko wyjaśniamy między nami. Dopadłem do ołtarza i nie bacząc na nic, rozciąłem wnętrze swojej dłoni - tej samej, która jeszcze kilkanaście minut temu spleciona była z dłonią Toma - i nalałem do złotego kielicha ile się dało, nim uniosłem go w górę i skupiłem się na zaklęciu.
-Salve, fili mi. Dlaczego przyzywasz mnie tak szybko?
-Salve, pater. Pater, musisz coś wiedzieć. Archaniołowie zabrali młodą czarodziejkę, córkę James'a, jej dusza nosi ślady Agamemnona. Co się dzieje, pater?
Oczy Lucyfera w lustrze wpatrywały się we mnie, jednak nie słyszałem nic z jego strony przez dłuższą chwilę. Dopiero wtedy odetchnął i widziałem, jak na moment spojrzał na zrozpaczonego ojca za moimi plecami, który wciąż nie potrafił powstrzymać łez.
-Wiem tylko tyle, że uznali ją za zbyt niebezpieczną do życia na Ziemii. Podobno nadeszła przepowiednia która mówi, że dziewczynka urodzona na koniec zimy sprawi, że losy Nieba, Ziemi i Piekła zostaną poruszone i to ona zadecyuje, czy w tych trzech światach zapanuje pokój czy wojna. Nie słyszałem jednak nic o tym, co planują. Nie wiedziałem, że zabrali czarodziejkę.
-Cholera...
Przekląłem, nie mając pojęcia co mogę zrobić. Zacząłem gorączkowo myśleć nad rozwiązaniem ale nic nie przychodziło mi do głowy.
-Dziękuję ci, pater.
-Pomogę ci w potrzebie, fili mi.
Pożegnał się ze mną i zniknął a ja miałem tylko jedno pytanie w głowie. Co dalej?
Komentarze
Prześlij komentarz