Blackie - Rozdział 8


 Jednak Czarny nie pojawił się w szkole następnego dnia. Tom zachodził w głowę, co się stało i szukał go w każdym miejscu, w którym miał nadzieję go znaleźć - nigdzie nie było jednak najmniejszego śladu obecności jego nowego przyjaciela. Z każdą mijającą lekcją, podczas której Bill nie odpowiadał na jego wiadomości  ani telefony, niepokój w jego sercu rósł i stał się nie do wytrzymania. Czując się okropnie poszedł w końcu do domu, zwalniając się z trzech ostatnich godzin i czekając na parkingu na wezwanego kierowcę. Normalnie nie fatygowalby go i poszedł do domu pieszo ale czując młdłości nie chciał przez przypadek zwrócić gdzieś na ulicy śniadania. Westchnął cicho, chowając się za rogiem, by nie było go widać z terenu szkoły i odpalił papierosa. Chciał dostać od czarnowłosego jakiś znak. Cokolwiek, byleby być pewnym, że Bill ma się dobrze i nie musi się martwić. A jednak ten niepokój nie chciał minąć nawet na chwilę. 

Nie mógł wiedzieć, że Trumper w tym momencie właśnie siedział pod drzwiami do jego domu. Wahał się. Dobrze wiedział, że ich lekcje jeszcze się nie skończyły ale nie mógł już dłużej wytrzymać w domu. Nie miał jednak już siły iść gdziekolwiek, bo nogi i głowa zdecydowanie odmawiały mu posłuszeństwa. Skulił się lekko na schodach, chowając się odrobinę przed wiatrem. Niebo powoli zaciągało się ciemnymi, deszczowymi chmurami ale nie zwrócił na to uwagi. Czuł się słabo i zastanawiał się, ile czasu minie nim w końcu zemdleje. Miał tylko nadzieję, że uda mu się wytrwać chociaż do momentu, aż znajdzie się z Tomem w jego pokoju. Zamknął oczy i ułożył głowę na podkulonych kolanach, oddychając ciężko. 

Nie przewidując obrazka, jaki zastanie go przed domem, blondwłosy chłopak wyszedł z samochodu, po chwili zauważając swojego rówieśnika skulonego na schodach. Przez kilka sekund miał wrażenie, że się przewidział jednak postać przed nim nie chciała zniknąć. Uklęknął przy chłopcu i położył mu dłoń na ramieniu zauważając, że Czarny śpi. 

-Bill? 

Zapytał cicho, przyglądając mu się. Chociaż niemal całe ciało nastolatka zakryte było obszerną bluzą, doskonale widział nowe rany na jego szyi i twarzy. Potrząsnął lekko przyjacielem i po chwili ten spojrzał na niego zaspanym, nic nie rozumiejącym wzrokiem. Dopiero kilka sekund później jakby zrozumiał, co się stało i gdzie w ogóle jest. Przetarł zmęczone oczy i jakby nieświadomie, wbrew samemu sobie, oparł się delikatnie o pierś Dredziarza.

-Chodź, wejdziemy do środka. Zaraz mi tu zamarźniesz.

Zarządził blondyn i pomógł Bill'owi wstać, po czym zaprowadził go szybko do salonu, gdzie owinął go ciasno kocami i usadził na kanapie, samemu zajmując miejsce tuż obok i rozcierając jego chude dłonie w swoich własnych, nie spuszczając z niego uważnego wzroku. 

-Długo czekałeś?

Czarny rozejrzał się po pokoju, jakby szukając czegoś wzrokiem. Gdy najwyraźniej znalazł to, czego szukał, coś lekko błysnęło w jego oczach i dopiero wtedy wrócił wzrokiem do blondyna. 

-Jakieś półtorej godziny. 

Głos miał wyraźnie zachrypnięty i nie spodobało mu się to, co skwitował lekko skrzywioną miną. 

-Bardzo zmarzłeś. Poproszę Marie żeby zrobiła ci herbaty, dobrze? 

Nie czekając na odpowiedź podszedł do interkomu i poprosił służącą o zrobienie ciepłego napoju. Co prawda mógł zrobić to sam i w normlanych okolicznościach właśnie tak by zrobił, ale coś nie pozwalało mu opuścić przyjaciela nawet na chwilę. Wrócił do niego najszybciej, jak to było możliwe i odgarnął niesforne, długie kosmyki z trupiobladej twarzy. 

-Co się stało? Skąd się tu wziąłeś?

Coś mignęło w brązowych oczach czarnowłosego jednak chłopak zaraz potem spuścił wzrok i zagryzł wargę. Przez chwilę się nad czymś zastanawiał, po czym westchnął ciężko. 

-Przepraszam, że ci przeszkadzam, ja...

-Zwariowałeś? Absolutnie mi nie przeszkadzasz! Cieszę się, że cię widzę, po prostu się martwię, Bill. Nie przyszedłeś do szkoły, nie odbierałeś telefonu... Co się stało, Bill? 

Dredziarzowi ścisnęło się serce na samą myśl o tym, że siedzący naprzeciwko nastolatek czuł się źle z samego faktu, że przyszedł do niego. Nie rozumiał tego i był zły, że ktoś doprowadził go do takiego stanu psychicznego. Starał się jednak nie okazywać swojej złości. 

-Potrzebowałem się wyrwać z domu. No i...

-No i?

-Chciałem cię zobaczyć.

Ostatnie zdanie Bill wypowiedział tak cicho, że blondyn ledwo go dosłyszał ale uśmiechnął się ciepło, słysząc je. Przysunął się i przytulił do siebie chłopaka, gładząc mu delikatnie plecy i zauważając, że Marie po cichu przyniosła im dzbanek herbaty i szybko opuściła pomieszczenie.

-Cieszę się, że tu jesteś, Billy. A teraz powiedz mi, proszę, skąd masz te rany?

Od razu poczuł, jak chłopak w jego ramionach się spiął a po chwili odsunął się od niego, nie patrząc mu w twarz. Zagryzał wyraźnie wargę i zastanawiał się nad czymś. 

-Jeśli ci powiem, znienawidzisz mnie.

Wyznał w końcu cichutko, wprawiając Dredziarza w osłupienie. Blondyn położył mu dłonie na ramionach i uważnie się w niego wpatrywał, w mgnieniu oka podejmując decyzję.

-Nie ma takiej opcji. Chodź, pójdziemy do mojego pokoju. Dobrze się tam czujesz, prawda? Tam mi wszystko opowiesz.

Wstał z kanapy i wziął tacę z herbatą i dwoma filiżankami do ręki, czekając chwilę aż w końcu jego towarzysz również zwlekł się z mebla i powoli podążył za nim w stronę schodów. Po dłuższej chwili w końcu znaleźli się w pokoju Kaulitza i zajmowali miejsce na stojącej tam kanapie, pijąc powoli ciepłą herbatę i milcząc. W końcu jednak czarnowłosy wziął głęboki wdech i wbijając uparcie wzrok w trzymaną filiżankę, zaczął mówić. 

-Może to i dobrze, jeśli dowiesz się teraz... w końcu znamy się dopiero trzy miesiące.

Westchnął i wziął kolejny łyk lekko gorzkawego napoju, chcąc zwilżyć gardło. Czuł, jak broda mu drży na samą myśl o tym wszystkim ale... musiał to w końcu z siebie wyrzucić. 

-Kiedy miałem cztery lata, zmarł mój tata. Mama zawsze była dla mnie bardzo surowa ale wraz z jego śmiercią zaczęliśmy mieć bardzo poważne problemy. Szczególnie finansowe. Tułaliśmy się z miejsca w miejsce, pomieszkując czasem w jakiś ruderach a czasem u co poniektórych jej kochanków. Dawali jej wszystko oprócz dostatniego życia. Ale jej to nie wystarczało a miłość kompletnie się nie liczyła. Zawsze chciała być bogata, chciała się liczyć w towarzystwie... więc właśnie takiego męża sobie szukała. Nie brakowało jej urody, więc szybko wkręcała się na różne imprezy. Jednak ciągle brakowało jej pieniędzy i była gotowa zrobić wszystko, byleby je zdobyć...

Przerwał na chwilę i zawiesił głos, ocierając jedną, pojedynczą łzę, która nieposłusznie spłynęła mu po zapadłym policzku. 

-Gdy miałem czternaście lat, zamieszkaliśmy u kolejnego jej kochanka. Od początku mi się nie podobał i nie polubiliśmy się... często mnie bił i zastraszał ale nie było to dla mnie nic nowego - od mamy często obrywałem a jej kochankowie również często się na mnie wyżywali. Jednak tym razem było inaczej... jakiś czas później poznaliśmy prawdziwy powód, dlaczego tak nalegał, żebyśmy z nim zamieszkali.

Zacisnął palce na swoim nadgarstku, starając się nie wypuścić filiżanki z dłoni i odetchnął głęboko, próbując się uspokoić. Niestety nic to nie dało. 

-Już wtedy wyglądałem inaczej, niż większość chłopców w moim wieku. Bardziej... kobieco? Miałem też długie włosy, nic więc dziwnego, że czasem faktycznie brano mnie za dziewczynę. Dokładnie pamiętam dzień, w którym to się wydarzyło. Wróciłem do domu ze szkoły ale mamy nie było. Później dowiedziałem się, że była wtedy na randce ze swoim obecnym partnerem. Ten mężczyzna... on... wziął mnie siłą. Nie zważał na mój ból, moje krzyki i po prostu wziął sobie to, co chciał. Wtedy miałem swoją pierwszą próbę samobójczą. Gdy już skończył a ja mogłem znowu w miarę się ruszać, wziąłem nóż z kuchni i... pchnąłem się w bok. Na moje nieszczęście, nie udało mi się.

Blondyn zadrżał, słysząc to wszystko ale wiedział, że to jeszcze nie koniec. Z uwagą słuchał, czując tak wielki ucisk w sercu, że miał problemy z oddychaniem.

-Mama dowiedziała się o wszystkim jednak nie przyjechała do mnie do szpitala. Gdy mnie wypisano, zamieszkaliśmy już u Jorga, gdzie mieszkamy do tej pory. Facet ma kasy jak lodu i nie szczędzi nam niczego a szczególnie mojej mamie. On sam w sobie nie jest zły, ale... mama postanowiła dorobić się swojej małej fortuny. Zależy jej, żebym wyprowadził się zaraz po skończeniu 18 lat. Nie chce jednak, żebym brał cokolwiek z fortuny jej narzeczonego. Postanowiła więc, że uzbiera dla mnie pieniądze na nowy start... a raczej, że ja je uzbieram za jej pomocą. 

Zawiesił na moment głos, przypominając sobie to wszystko. Jednak w końcu postanowił dokończyć swoją opowieść.

-Od tamtej pory wynajduje mi facetów, którzy chcą mnie przelecieć. Niektórzy są, że tak to ujmę, stałymi klientami. O ile zaoferują odpowiednio dużo, mają mnie do swojej dyspozycji. Kierowca musi mnie do nich zawozić a potem zabierać do domu. Mama ma haka na każdego z pracowników w domu Jorga i zmusza ich do utrzymania tajemnicy i żeby byli jej posłuszni. Dlatego wszyscy milczą. A ja posłusznie jeżdżę do tych domów i pozwalam się wykorzystywać.

-Bill...

-Nie jest tak źle jak myślisz. Wiele miesięcy temu nauczyłem się wyłączać i nawet nie do końca wiem, co mi robią. Odzyskuję przytomność będąc już w drodze do domu. Potem tylko mogę się domyślać po ranach i bólu w ciele. A mama już planuje, gdzie mnie wysłać za pieniądze, które zarobiłem i jeszcze zarobię do swojej osiemnastki. Chce mnie wysłać na drugi koniec świata, więc pewnie niedługo stąd zniknę. 

Na sam koniec uśmiechnął się smutno do swoich myśli a Tom czuł, że mówiąc o zniknięciu jego rozmówca w cale nie ma na myśli wyjazdu. Wolał nawet sobie nie wyobrażać, co tak naprawdę chciał powiedzieć. Przez chwilę milczeli, trawiąc to, co przed chwilą zostało powiedziane, aż w końcu czarnowłosy odłożył na stolik swoją filiżankę z lekkim stuknięciem i zaczął wstawać.

-Pójdę już. 

Oznajmił cicho i pozwolił okrywającemu go kocowi opaść na kanapę. Nie zdążył jednak nawet zrobić kroku, gdy poczuł silne palce zaciskające się na jego nadgarstku. Z zaskoczeniem spojrzał na blondyna. 

-Zostań, proszę. 

Czarny wrócił na kanapę, po chwili zostając porwanym w silne ramiona Dredziarza, który głaskał go delikatnie po plecach w uspokajającym geście. Trwali tak przez paręnaście minut w milczeniu, każdy po prostu myśląc o swoich rzeczach, aż w końcu Tom westchnął ciężko i przytulił mocniej do piersi rozczochraną postać. 

-Nie pozwolę, żeby znów ktoś cię skrzywdził. 

Obiecał cicho, będąc całkowicie pewnym swoich słów. W odróżnieniu od niego, Bill nie miał na to absolutnie żadnej nadziei. 

Komentarze

Popularne posty