My wonderful nightmare - Rozdział 24


 Zawsze wstawałem dosyć wcześnie rano, by poćwiczyć, jednak tego dnia kompletnie nie mogłem zebrać się z łóżka. Kageyamy już od jakiegoś czasu nie było w łóżku - zostawił mi kartkę, że idzie napić się kawy i za chwilę do mnie wróci, jednak minęło już dość dużo czasu a po nim nadal ani śladu. No... może poza brudnymi spodniami od pidżamy i mojej czerwonej buzi. 

Wstałem w końcu z łóżka i przeciągając się poszedłem do drzwi, jednak zamarłem zaraz po ich otworzeniu.

-...szpitala. Suga prawie sam zemdlał, widząc go takim. Zorganizowaliśmy Hinacie psychologa i sądzimy, że obaj powinniście chodzić na terapię. Będziecie teraz znowu w jednej drużynie, więc nie odrzucaj go więcej, bo nas popamiętasz. Najpierw wykańczał go uniwerek a potem to, że się od niego odciąłeś... lepiej więcej tego nie próbuj. 

-Było aż tak źle?

-Nawet Tsukki zaczął do nas wydzwaniać i pytać o niego. Było zupełnie, jakby ktoś mu wyłączył baterie.

-Nawet siatkówka go nie cieszyła.

-Och...

-Ta...

-Kageyama, po prostu go nie męcz, dobrze? Nie wyżywaj się i nie odcinaj się znowu. Nie tylko od niego ale od nas. Jesteśmy drużyną nie ważne, czy gramy razem czy nie. 

-W porządku. Przepraszam.

-Nie przepraszaj. Po prostu więcej tego nie rób.

-Nie będę. 

-Świetnie.

-Hey, hey, Azumane! Chodźmy do tego sklepu, kupimy to super bento o którym ci ostatnio mówiłem!

-Huh? O tej porze?

-Potem nie będzie! Kupimy dla Shoyo i dla nas i dla Kageyamy i... Tanaka, też chcesz?

-W skali od 0 do 10, jak bardzo jest to bento urocze?

Dalej już nie słuchałem, ostrożnie zamykając drzwi i wracając do łóżka. Nie zaskoczyło mnie, że rozmawiali o tym, co działo się przez ten ostatni czas - w końcu  było to do przewidzenia. Jednak mimo to troszkę mnie to zabolało. W chwilę później materac za mną ugiął się, wyrywając mnie z zamyśleń. Poderwałem wzrok i spojrzałem prosto w ozdobioną lekkim uśmiechem twarz Tobio.

-Hej.

-Hej.

-Shoyo?

-Uhm?

-Skąd masz te ślady na udach?

Westchnąłem ciężko i ułożyłem głowę na udach bruneta, wtulając ją za chwilę w jego brzuch. W cale nie chciałem o tym mówić ale... kiedyś w końcu musiałem.

-Nie jestem pewien. Znaczy... wychodzi na to, że w nocy, gdy miewam koszmary, rozdrapuję sobie skórę do krwi.

Przez chwilę panowało między nami dziwne milczenie, aż w końcu poczułem długie palce przeczesujące moje włosy.

-Noya i Asahi poszli kupić dla nas bento. Wytrzymasz jeszcze trochę z jedzeniem?

-Tak, tak. Co kupią?

-Nie mam pojęcia ale Noya wyglądał jak dziecko, którego ojciec zabiera na obiecane lody.

Zaśmiałem się cicho, słysząc to porównanie i wtuliłem się bardziej w Tobio, czując się tak bardzo spokojnie... już dawno się tak nie czułem. Zamknąłem oczy i wypuściłem powoli powietrze.

-Bałem się.

Szepnąłem i wiedziałem, że chociaż nic nie mówił - uważnie mnie słuchał a być może nawet patrzył na mnie w tym momencie. Postanowiłem więc kontynuować.

-Na początku bałem się, że mnie nienawidzisz z jakiegoś powodu. Że zrobiłem coś, przez co odciąłeś się od nas, od nas wszystkich. Gdy dowiedziałem się o twoim wypadku... bałem się ciebie zobaczyć. Każdej nocy... każdej nocy miałem koszmar, że ten wypadek jednak zakończył się inaczej, że już cię nie ma, że nie będę mógł więcej z tobą porozmawiać. A potem dowiedziałem się, że to Oikawa jest odpowiedzialny za twój stan... i każdej nocy widziałem, jak odbiera ci życie. Bałem się, że kiedyś się obudzę i usłyszę, że tak się właśnie stało. Doprowadzało mnie to do szaleństwa i nie potrafiłem nic z tym zrobić. Wszyscy się o mnie martwili a ja byłem tak przerażony, że nie potrafiłem tego zmienić. 

Mówiłem powoli i bardzo cicho. Nie potrafiłem nawet do końca zapanować nad swoim głosem. Jednak po tym, co usłyszał od moich współlokatorów, musiał usłyszeć o moich uczuciach i o tym, jak to wyglądało z mojej perspektywy. Chwilę później zorientowałem się, że jego długie palce powoli przeczesują moje włosy, uspokajając mnie w jakiś dziwny sposób.

-Przykro mi, że tak się czułeś.

-Nienawidzę siebie. Nienawidzę siebie za to, że nie było mnie wtedy przy tobie. Że nie było mnie wtedy, gdy tego potrzebowałeś. 

-Sam ci na to nie pozwoliłem.

-Powinienem był i tak tam być. Wejść z butami bez pytania, czy tego chcesz.

-Nie. Wiesz, że tylko byśmy się pokłócili. Nie przejmuj się tym. Ważne, że teraz jesteśmy tu razem, tak?

Skinąłem lekko głową, nie mówiąc już ani słowa. Czułem się o wiele lepiej po powiedzeniu tego wszystkiego, jednak i tak czułem się dalej dosyć źle z tym wszystkim. Odetchnąłem głęboko i uniosłem się w końcu do siadu, uśmiechając się lekko do bruneta. Ten ułożył dłoń na moim karku i po chwili poczułem delikatny pocałunek - najpierw na czole a potem długo, jednak zupełnie inaczej niż w nocy, całował mnie prosto w usta.

-Dziękuję, że byłeś tak silny dla mnie.

Powiedział zamykając mnie w swoich ramionach i czułem się w tym momencie największym szczęściarzem na świecie.

Komentarze

Popularne posty