Opiekun 2 - Rozdział 9


 Tej nocy i kilka kolejnych niestety nie dane mi było zaznać spokojnego snu. Dręczyły mnie koszmary, które kompletnie nie miały sensu. Chociaż nie do końca wiedziałem, czy mogę je określić mianem koszmarów. Część z nich była całkiem miła, chociaż i tak niezmiernie dziwna i niezrozumiała. Westchnąlem ciężko i przetarłem zmęczoną twarz dłońmi, dziękując bladym uśmiechem kelnerowi za podanie mi herbaty. Z jakiegoś powodu starszy kolega z medycyny, Erwin, od kilku dni bardzo naciskał na spotkanie ze mną i chociaż w cale nie uśmiechało mi się wracanie później do domu, zgodziłem się. Szczerze mówiąc nie miałem o nim zbyt dobrego zdania, co prawda był miły i inteligentny ale miałem wrażenie, że za tym byciem miłym kryje się ogromny egoizm i że w jego głowie siedzi coś więcej, niż to. Aktualnie kończył studia i rozpoczynał praktykę w miejscowym szpitalu, więc z pewnością miał dużo na głowie ale twierdził, że ma mi coś ważnego do przekazania, więc zgodziłem się na spotkanie. W końcu zauważyłem wysokiego blondyna wchodzącego do kawiarni i po chwili siadającego naprzeciwko mnie. 

-Dzięki, że zgodziłeś się na spotkanie. 

-Widać, że ci zależało. 

Może to przywitanie nie było typowe, ale nie dbałem o to. Obserwowałem w ciszy, jak zamawia dla siebie cappucino i czekałem, aż podzieli się ze mną powodem naszego spotkania. Nie miałem zamiaru zostawać tu dłużej, niż było to absolutnie konieczne. 

-Chciałem coś z tobą omówić. Kojarzysz Hanje z mechatroniki? 

Skinąłem twierdząco głową. Owszem, kojarzyłem rzeczonego okularnika. Szalony, ekscentryczny i zdecydowanie zbyt ufny ale bardzo utalentowany. 

-Spotkałem się z nim kilka razy ostatnimi czasy. Okazuje się, że oboje... mamy bardzo podobne sny i nie wiemy, dlaczego. 

Uniosłem lekko brew i upiłem łyk herbaty, analizując to, co mi właśnie powiedział. W tym momencie było chyba tylko jedno właściwie pytanie.

-Co ja mam wspólnego z waszymi snami? 

-Pojawiasz się w nich. I nie tylko ty. Zbyt dużo faktów się zgadza i pokrywa ze sobą... pozwolisz, że ci opowiem a ty zdecydujesz, co o tym myślisz, dobrze?

Ponownie skinąłem głową, zachęcając go do mówienia i słuchając uważnie kolejnych jego słów, chociaż momentami miałem wrażenie, że padnę gdzie siedzę i już nie wstanę. 

-W tych snach żyjemy jakby w innym świecie. Musimy walczyć o przetrwanie z jakimiś monstrami... nazwaliśmy je tytanami. Cała nasza trójka walczy z nimi, chociaż nie doszliśmy jeszcze do wniosku, w jakim celu. W tym śnie mamy całkiem sporą drużynę, jesteśmy wojskowymi. Ludźmi rządzi król i zdaje się, że poza murami, w których żyjemy, nie ma absolutnie żadnych innych ludzi. W tym śnie jest też dzieciak, z którym jesteś bardzo blisko. W końcu ty i ten dzieciak występujecie z wojska i koniec końców znajdujemy was martwych po ataku rzeczonych tytanów. Co o tym myślisz?

Przez chwilę milczałem, czując badawczy wzrok błękitnych oczu na sobie. Zastanawiałem się, co powinienem mu w ogóle powiedzieć. Że też o tym śnię? To niedorzeczne. Że tym dzieciakiem jest Eren? Wyszedłbym na pedofila, którym przecież nie jestem. Przełknąłem ciężko ślinę i dopiłem do końca swój kubek herbaty mając nadzieję, że nie dałem nic po sobie poznać i zacząłem zbierać się do wyjścia.

-Erwin, mam dużo obowiązków, odkąd zostałem sam z Erenem. Nie mam pojęcia, o czym mówisz ani co w ogóle mam myśleć o snach twoich i Hanji. Są dziwne i powinniście iść na leczenie w takim razie. Wasze sny, nie ważne jak dziwne, nie mają ze mną absolutnie nic wspólnego i nie mam zamiaru się w to mieszać. A teraz wybacz, ale Eren czeka na mnie w domu. 

Pożegnałem się i nie czekając na odpowiedź wyszedłem najspokojniej, jak potrafiłem, chociaż w środku cały aż drżałem. Co to wszystko ma znaczyć? Moje sny były bardzo podobne i niepokoił mnie ten fakt. Chociaż ja nie widziałem w swoich snach aż tak dużo walki. Widziałem śmierć dwójki ludzi - zawsze wtedy bolało mnie serce, więc wnioskowałem, że był to ktoś ważny. Widziałem śmierć Kenny'ego, co było absurdalne, bo nie widziałem go od niemal 13 lat. Widziałem też swoje życie z dorosłym już Erenem w jakimś domku, gdzie byliśmy bardzo szczęśliwi. Widziałem również jego śmierć i czułem tak ogromny ból w sercu... W tym momencie zawsze się budziłem i przez kilka kolejnych minut nie byłem w stanie się uspokoić. Chodziłem wtedy do pokoju jedenastolatka i upewniałem się, że on wciąż tam jest - w swoim własnym łóżku - i oddycha, żyje. Chociaż przerażało mnie to, co się ze mną dzieje, nie miałem zamiaru się tym z nikim dzielić. 

Wróciłem do domu wciąż trochę roztrzęsiony, jednak gdy tylko zobaczyłem oglądającego w salonie telewizję nastolatka, odetchnąłem z ulgą. W domu, blisko Erena było dobrze - wiedziałem, że żadnemu z nas nic nie grozi a w razie potrzeby zdołam go ochronić. Nic więcej mnie nie interesuje. Nic więcej nie jest ważne. Wszedłem do salonu i rzuciłem się na kanapę obok niego, zamykając na moment oczy. Potrzebowałem chiwli oddechu i relaksu, nim będę mógł zająć się obowiązkami domowymi.

-Możemy dzisiaj zamówić pizzę? 

Usłyszałem pytanie i gdy otworzyłem oczy zobaczyłem proszący wzrok, wpatrującego się we mnie dzieciaka. Skinąlem lekko głową biorąc to za dobre rozwiązanie. Przynajmniej kolację mam z głowy. Chłopiec ułożył się z głową na moich kolanach a ja bezwiednie zacząłem przeczesywać palcami jego włosy, bez zrozumienia wpatrując się w migające na ekranie postacie.

-Za miesiąc masz urodziny. Chcesz coś konkretnego? 

Zapytałem w końcu, przypominając sobie o tym dość istotnym fakcie. Wciąż nie miałem żadnego pomysłu na prezent dla niego. 

-Możemy spędzić ten dzień po prostu razem? Ostatnio masz mało czasu. Nie ważne, co będziemy robić.

Zastanowiłem się chwilę. W tym roku jego urodziny wypadały w czwartek, więc...

-Co powiesz na to, jak wezmę sobie wolne i zwolnię cię ze szkoły i od czwartku do niedzieli będziemy się bawić? Będziemy robić, na co tylko będziemy mieć ochotę. Co ty na to?

Chłopak ożywił się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i poderwał się ze swojego miejsca, wpatrując się we mnie ogromnymi, zielonymi oczami, przepełnionymi nadzieją.

-Poważnie?

Przytaknąłem, na co jedenastolatek rzucił mi się na szyję a ja przysiągłbym, że uśmiech na jego twarzy był na tyle szeroki, by niejednej osobie rozerwać usta. Objąłem go ramionami i w końcu poczułem, jak całe napięcie tego dnia ze mnie ulatuje. Czy to dziwne, że tylko przy tym dzieciaku czułem się spokojnie? Cóż, skoro tylko on mi pozostał, to chyba nie. I tak było już dobrze.

Komentarze

Popularne posty