Na granicy - Rozdział 2


 -Adam, przestań. Już dawno to rzuciłeś.

Skarciła mnie Diana, gdy staliśmy pod wejściem do szpitala a ja odpalałem właśnie drugiego z rzędu papierosa. Co mogłem poradzić na to, że stresowałem się? W końcu nie co dzień trzeba zidentyfikować zwłoki miłości swojego życia! Wywróciłem jedynie oczami w odpowiedzi i widziałem, jak dziewczyna rozkłada bezradnie ręce, jednak nie skomentowała tego więcej, za co byłem jej wdzięczny. Doskonale wiedziała, że tego właśnie potrzebowałem. Potrzebowałem w jakikolwiek spośób odgonić dręczące mnie myśli i przygotować się na to, co czeka mnie w środku a wiedziałem, że nie będzie to nic przyjemnego. Westchnąłem ciężko i zgasiłem w końcu niedopałek, nim spojrzałem na przyjaciółkę.

-Chodźmy. Miejmy to już za sobą. 

Poprosiłem i ruszyłem przodem do szpitala z duszą na ramieniu. Szpitale od zawsze budziły we mnie niepokój a w tej sytuacji tym bardziej nie miałem żadnych podstaw, żeby skakać z radości, że się tu znalazłem. Skierowałem się prosto do rejestracji i czułem rosnącą gulę w gardle, ale czym szybciej będzie to za mną, tym lepiej. 

-Dzień dobry...

Zacząłem, ale kompletnie się zaciąłem. Nie potrafiłem wypowiedzieć ani słowa więcej i nie wiedziałem do końca, dlaczego. Spojrzałem błagalnie na przyjaciółkę, która od razu przejęła pałeczkę. Cieszyłem się, że rozumiemy się aż tak dobrze i nie musiałem nawet używać słów. 

-Przyszliśmy zidentyfikować ciało...

Zrobiło mi się odrobinę słabo, gdy usłyszałem tylko pierwsze zdanie i odsunąłem się kawałek. To wciąż brzmiało dla mnie tak nierealnie i nie chciałem tego słuchać... Miałem nadzieję, że to jednak okaże się kłamstwem, że w kostnicy w cale nie zobaczę mojego Tommy'ego, tylko kogoś innego. Ale w jakiś sposób czułem w sercu i w kościach, że moje prośby w cale nie zostaną wysłuchane. Żadna siła wyższa nigdy nie chciała mnie słuchać.

-Adaś? Musimy iść.

Z zamyślenia wyrwał mnie miękki głos Diany. Skinąłem głową dając znać, że ją usłyszałem i podąrzyłem za prowadzącą nas gdzieś pielęgniarką. Długo szliśmy krętymi korytarzami i schodami w dół i szczerze mówiąc, nigdy w życiu nie umiałbym trafić sam z powrotem na górę, jednak w końcu stanęliśmy przed ciężkimi, metalowymi drzwiami. Czułem mrowienie w palcach i wiedziałem, że nie oznacza to nic dobrego. Takie mrowienie zawsze ostrzegało mnie przed czymś nieprzyjemnym. 

Weszliśmy do środka i od razu uderzyło we mnie okropne zimno. Mogłem się tego spodziewać, skoro była to kostnica, ale i tak zacząłem rozcierać sobie zmarznięte ramiona. Kątem oka widziałem, jak pielęgniarka rozmawiała z pracownikiem kostnicy, który po chwili do nas podszedł, przeglądając jakieś papiery. 

-Mają państwo zidentyfikować pana Ratliffa, tak? Ostrzegam, to może być ciężki widok. Kim państwo dla niego są?

Zapytał i spojrzał na nas a mnie przeszedł dreszcz od samego spojrzenia tego starszego mężczyzny. Mogłem się założyć, że widział niejedną, straszną śmierć. Jestem pewien, że mógłby opowiedzieć mi historie, przez które nigdy więcej nie byłbym w stanie zmrużyć oczu. 

-Ja jestem ich przyjaciółką a to Adam, jego życiowy partner od 5 lat. 

Wyręczyła mnie zręcznie Diana a ja tylko pokiwałem głową, potwierdzając szybko. Mężczyzna westchnął ciężko i poprowadził nas do jednego ze stołów, na którym leżała przykryta śnieżnobiałym prześcieradłem postać. Spojrzał na nas jeszcze na moment, nim jednym ruchem ręki odsunął prześcieradło z twarzy denata. Zamarłem, widząc znajomą twarz. Twarz, którą tak bardzo kochałem. O wiele bledszą niż zazwyczaj ale poza tym wyglądał zupełnie, jakby spał. Twarz bez skazy. Twarz idealna. Twarz, którą kochałem. I mężczyzna, którego kochałem ponad swoje własne życie. Nachyliłem się i dotknąłem palcami zimnego policzka, wpatrując się uważnie w ostre kości policzkowe i rzucające cień na bladą skórę, długie rzęsy. Czułem cisnące mi się do oczu łzy, ale starałem się trzymać. Starczyło mi już, że Diana rozpłakała się na dobre w momencie, gdy zobaczyła tę okalaną tlenionymi na platynowy blond włosami twarz. Chciałem coś powiedzieć. Pożegnać się. Otwrzyłem usta, ale...żaden dźwięk nie wydobył się z mojego gardła. Nie potrafiłem nic powiedzieć. Ani do niego, ani do nikogo innego. Zagryzłem na moment dolną wargę, nim po chwili wahania złożyłem długi, czuły pocałunek na bladym czole. Przynajmniej tak mogłem go pożegnać. Wiedziałem, że Tommy nie wierzy ani w niebo ani w piekło ale i tak miałem nadzieję, że zazna spokoju, gdziekolwiek nie trafi. 

-Rozumiem, że to właśnie on. Bardzo mi przykro, że tak się stało. Chłopak miał pecha...

-Co się stało?

Wychrypiała zapłakana Diana, nie będąc w stanie podejść bliżej niż na odległość kilku kroków. Mogłem ją zrozumieć. Z pewnością czuła się tak, jakby żegnała właśnie swojego własnego brata.

-Okropny pech. Szedł ulicą z jednego z barów, policja ustaliła, że wracał do domu. Nagle po prostu padł na ziemię. Został znaleziony 10 minut później, ale było za późno. Dostał zawału. Nikt nie wie, czy było to samoistne czy też coś wystraszyło go na tyle, że jego serce nie wytrzymało. Szkoda chłopaka, miał całe życie przed sobą...

Widziałem, jak mężczyzna kręci głową ale jedyne, o czym mogłem myśleć, była buzująca we mnie wściekłość. Wściekłość na samego siebie. Zazwyczaj odbierałem go, gdy występował wieczorami w jakiś klubach, ale wczoraj miałem bardzo pracowity dzień i nakrzyczał na mnie nawet przez telefon, że mam iść spać a on do mnie dołączy. Posłuchałem go. Może gdybym go nie posłuchał, byłby teraz ze mną bezpieczny, a może leżelibyśmy obaj martwi w kostnicy szpitala. Pogłaskałem Tommy'ego jeszcze po twarzy, żegnając się z nim, nim pomogłem Dianie wstać i skinąłem pracownikowi głową na pożegnanie, udając się w drogę powrotną za pielęgniarką. Gdybyśmy mieli wracać sami, zajęłoby to zbyt wiele czasu.

Nie potrafiłem opisać bólu, jaki w tym momencie czułem. Przerażało mnie to, jak bardzo pokochałem tego chłopaka i jak bardzo teraz cierpiałem. Ledwo powstrzymywałem łzy i to tylko ze względu na moją przyjaciółkę, która tak bardzo potrzebowała teraz mojego oparcia. Doszliśmy z powrotem do rejestracji i zaczęliśmy zbierać się powoli do domu...

Minęły dni. Tygodnie. Miesiąc. Minął pogżeb Tommy'ego, a ja tak strasznie za nim tęskniłem i wylałem już całe morze łez. Wciąż  jednak nie odzyskałem głosu, przez co nie mogłem wygłosić przemowy na jego pogrzebie ani z nikim na ten temat porozmawiać. Siedziałem w gabinecie lekarskim, do którego zaciągnął mnie manager, bo niedługo miało się zacząć nagrywanie nowej płyty i wspominałem. To śmieszne, że teraz przypominały mi się takie pierdoły, ale tak było. Pamiętałem nawet jedną rozmowę o moim głosie.

Zbieraliśmy właśnie nasze rzeczy na naszą ostatnią wspólną trasę, gdy Tommy nagle podszedł i pocałował mnie z nienacka, zarzucając mi ręce na ramiona. Ułożyłem dłonie na jego biodrach i przyciągnąłem go bliżej siebie.

-Wiesz, co sobie właśnie pomyślałem?

Zapytał a ja pokręciłem głową z lekkim uśmiechem na twarzy. Doprawdy, mimo że znałem go już niemal 8 lat a od ponad połowy tego czasu byliśmy razem, wciąż nie byłem w stanie go rozgryźć. To mnie jednak w nim też kręciło, między innymi. Był moją osobistą enigmą.

-Ludzie płacą setki dolarów, by usłyszeć twój głos. Założę się, że niejedna z tych osób dałaby się pokroić, żebyś został ich prywatnym wokalistom i nikt inny nie mógł cię usłyszeć.

Był to głupi pomysł, ale rozbawił nas obu. Tommy czasem wpadał na takie dziwne pomysły i tego typu rozmowy między nami potrafiły się ciągnąć nawet całymi godzinami, na co jednak dzisiaj nie mieliśmy czasu. Pocałowałem go krótko w usta i odgarnąłem mu blond włosy z twarzy. 

-Mój głos należy tylko do ciebie, skarbie. 

Zapewniłem go, nim wróciliśmy do pakowania się na trasę.

Westchnąłem ciężko, gdy do gabinetu wszedł lekarz i wyglądał na wyraźnie zaskoczonego, że w pokoju czeka na niego dwójka mężczyzn, kompletnie niepodobnych do siebie, których dzieliła tak wielka różnica wieku. Szczerze mówiąc? Chyba sam w pierwszej chwili zareagowałbym podobnie na jego miejscu. Mężczyzna odchrząknął i spojrzał w moją kartę.

-Zgaduję, że pan Lambert to pan na kozetce. A pan to..?

-Jego manager. Od przyszłego tygodnia Adam miał zacząć nagrywac nową płytę, a kilka tygodni temu kompletnie stracił głos.

Lekarz wyglądał na trochę zaskoczonego, ale jeszcze wtedy absolutnie nie zbiło mnie to z tropu. Czekałem więc, aż lekarz mnie zbada i od razu zakrztusiłem się, gdy włożył mi tę całą szpatułkę czy tam patyczek po lodach czy co to tam było do gardła, ale lekarz jako profesjonalista nie dał sobie przeszkodzić. Odetchnąłem z ulgą i czekałem na to, co powie mężczyzna. Co mam zrobić, żeby odzyskać głos?

-Cóż... mogę zlecić jeszcze inne badania, ale fizycznie panu nic nie dolega. Czy wydarzyło się w waszym życiu coś, co mogło wpłynąć negatywnie na jego stan psychiczny?

Ostatnie słowa skierował do mojego managera, a ja spuściłem głowę. Na samo wspomnienie o Tommym miałem łzy w oczach i nie byłem w stanie przejść nad tym do porządku dziennego. 

-Zmarł jego narzeczony. To mogło mieć na niego wpływ?

-To bardzo rzadkie ale zdrza się, że człowiek po traumie zyskuje lub traci jakieś umiejętności. Wydaje się, jakby u pana Lamberta wystąpiła swoista blokada. Oczywiście pan Lambert zarabia śpiewając. Kim był jego partner? Miało to związek z jego głosem?

-Jego partner był gitarzystą. Często razem grali. Myśli pan, że to przez to?

-Cóż, nie jestem psychiatrą, ale prawdopodobnie trauma, którą przeżył w ostatnim czasie pan Lambert była tak duża, że podświadomie i mimo woli nie jest on w stanie używać swojego głosu.

-Jest na to jakiś sposób?

-Proponowałbym psychoterapię i konsultację psychiatryczną. Pomogłoby też, gdyby bliskie mu osoby próbowały znaleźć klucz. Musi być coś, co go odblokuje. Czym lepiej znają go ludzie, z którymi ma kontakt, tym większa szansa, że trafią w dziesiątkę. 

-Rozumiem. Zadbam o to. Dziękuję.

Słuchałem w milczeniu ich dyskusji i wyciągnąłem telefon z kieszeni, gdy tylko lekarz opuścił gabinet. Wybrałem odpowiedni numer i zacząłem pisać wiadomość. Zadzwonić i tak nie mogłem. 

Adam: Mamo, mogę przyjechać do was na jakiś czas?

Mama: Oczywiście! Przygotuję twój pokój. 

Uśmiechnąłem się lekko i pokazałem managerowi, że chcę wyjść. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie przepadałem za lekarzami, więc nie miałem problemu z tłumaczeniem mu czegokolwiek. Siedzieliśmy już w taksówce, w drodze do mojego mieszkania, gdy w końcu zaczął do mnie mówić.

-Diana siedzi z tobą niemal non stop. Christian, Naomi i Damian też co chwilę do ciebie wpadają. Kogo mam ci przyprowadzić, kto może ci pomóc, Adam?

Wystukałem szybko wiadomość i podstawiłem mu telefon przed nos. Widniały na nim tylko trzy słowa.

Jadę do mamy.

Komentarze

Popularne posty