Stay - Rozdział 3


 Niespokojny sen Billa został przerwany przez uporczywe dobijanie się do zabarykadowanych drzwi, co na powrót sprowadziło go do szarej rzeczywistości, której nienawidził z całego serca. Uniósł się powoli na ramionach i spojrzał na zegarek. Minęła już północ a o tej porze tylko jedna osoba mogła tak uporczywie próbować naruszyć jego prywatność i w cale nie miał ochoty na spotkanie z nią. Chociaż w sumie on nie chciał widzieć teraz absolutnie nikogo. Wiedział jednak, że ostro mu się oberwie za zignorowanie tego jakże "uprzejmego" pukania, więc wbrew sobie i zaciskając z bólu zęby wstał z łóżka, ledwo dochodząc do dzielącego go od reszty domu kawałka drewna. Otworzył oba zamki i nim zdążył się odsunąć na odpowiednią odległość, drzwi gwałtownie się otworzyły uderzając go w bark, jednak ledwo zwrócił na to uwagę. Do pomieszczenia niczym burza wpadł jego ojciec i sądząc po jego minie - był czymś niezwykle rozwścieczony. Dopadł do swojego jedynego syna i złapał go za kołnierz, trzęsąc nim jak jakimś... pluszakiem? Lalką? Sam nie wiedział, jakie określenie w tym momencie bardziej do niego pasuje. Takie maltretowanie było jednak tylko kolejnym gwoździem do trumny dla jego sponiewieranego i obolałego ciała. Nie mógł zareagować i szczerze mówiąc nawet nie miał na to siły, więc pozwolił po prostu się tak traktować, jak tego chciał jego ojciec. 

-Jak mogłeś?! JAK MOGŁEŚ MI TO ZROBIĆ, GÓWNIARZU?!

Starszy Kaulitz grzmiał jak grizzly i Bill był niemal pewien, że gdyby tylko chciał to jego ojciec rozszarpał by go w tym momencie na strzępy gołymi rękami. Całe szczęście, że pan domu miał jeszcze w sobie na tyle samokontroli. Przynajmniej na to mógł zawsze liczyć.

-O co chodzi?

Zapytał lakonicznie Czarny, ledwo łapiąc oddech i nie do końca wiedząc, o co w ogóle chodzi. Ojciec puścił jego ubranie, przez co nastolatek zatoczył się lekko, nim odzyskał w końcu równowagę i mógł spojrzeć na wyciągnięty przed niego telefon. Gdy zobaczył to co się tam znajdowało, cała krew odpłynęła mu z twarzy i dosłownie czuł się, jakby miał za moment zawisnąć na stryczku. W sumie to nawet zastanawiał się, czy powieszenie się nie byłoby lepsze niż stawianie czoła tej nowej, z pewnością niezbyt pomyślnej czy bezpiecznej dla niego przyszłości.

Andy... ufałem ci... jak mogłeś..?

Na wyświetlaczu wyraźnie widział zdjęcie. Zdjęcie z dzisiejszego aktu, który rozegrał się w salonie na kanapie. Po czarnych włosach i kawałkach charakterystycznych tatuaży które widać było na zdjęciach można było z łatwością wywnioskować, że to on i nikt inny znajduje się na tych zdjęciach. Chciało mu się płakać jednak dzielnie powstrzymywał cisnące mu się do oczu łzy, nie mogąc oderwać wzroku od tego ferelnego zdjęcia, które prawdopodobnie zrujnowało mu życie.

-Rodzice Diany i sama Diana otrzymali dziś wieczorem to zdjęcie! Ślub odwołany, fuzja się nie odbędzie a to wszystko przez ciebie! Pieprzony pedał!

Wściekły mężczyzna spoliczkował swojego syna. Czarny stał jak skamieniały, nie okazując absolutnie żadnej reakcji ani na zdjęcia ani na atak ze strony ojca. Pan domu roztarł sobie skronie i obrzucił szybkim spojrzeniem pełnym obrzydzenia swojego syna i wyszedł z pomieszczenia, zostawiając go samego. Czarnowłosy nastolatek stał tak przez dłuższy czas, zupełnie jakby zrósł się z podłogą, nim w końcu opadł na kolana i schował twarz w dłoniach. Nie mógł uwierzyć, że to się właśnie działo. Że całe jego życie zostało zrujnowane. Z pewnością Andy nie zachował tego zdjęcia tylko dla siebie i tej całej Diany, której nigdy nawet nie widział. Miał przeczucie, że cała szkoła wiedziała już o tym, co działo się dzisiaj na kanapie w jego salonie, chociaż z pewnością mieli o tym chociaż częściowo mylne pojęcie. Bill otarł łzy i pozbierał się z podłogi by po ponownym zamknięciu drzwi opaść zupełnie bez sił na łóżko i ukryć twarz w poduszkę. Wiedział, że nie może sobie pozwolić na łzy w szkole, więc musiał wypłakać się teraz. Czas mijał a sen nie nadchodził - jedynie nawiedzały go wizje nadchodzącego dnia i niezwykle realne wizje koszmaru, który prześladował go od dziecka.

Zostań. Błagam, zostań. 

Myślał, widząc w głowie znienawidzone obrazy. Nie potrafił tego wytłumaczyć ale miał wrażenie, że ta sytuacja zdarzyła się kiedyś w rzeczywistości. Nawet jeśli nie miał na to absolutnie żadnych dowodów a mama zawsze wmawiała mu, że nic takiego nigdy się nie wydarzyło. Był pewien, że znał to dziecko, które zabierano z dala od niego i za którym tak płakał. Żałował tylko, że nie miał pojęcia kto to jest. 

Może to i lepiej. 

Stwierdził w końcu i spojrzał na wiszący na ścianie zegar. Była dopiero 4 rano ale wiedział, że i tak już nie zaśnie. Uważając na bolące go części ciała wstał z łóżka i powlókł się do łazienki. Musiał się umyć, zmyć z siebie ten okropny, niezwykle bolesny akt i spróbować w jakikolwiek sposób ukoić swoją duszę, chociaż niespecjalnie na to liczył. Nie spojrzał nawet w lustro, unikając chociażby przypadkowego spojrzenia na swoje odbicie. Bał się tego, co tam zobaczy. Rozebrał się z wielkim trudem i wszedł pod prysznic, czując ciepłą wodę spływającą strużkami po jego ciele. Oparł czoło o zimną ścianę i stał tak, nie roniąc jednak więcej już żadnej łzy. Miał wrażenie, jakby się wypłakał i nic już nie mogło go ruszyć na tyle, by znów z jakiegokolwiek powodu miał zacząć płakać. Westchnął ciężko i zabrał gąbkę z haczyka, zaczynając się namydlać. Najwięcej jego uwgi wymagały tylne części ciała i ledwo powstrzymywał jęki bólu gdy w nie zaszedł, zaciskając mocno zęby i wbijając paznokcie w wewnętrzną część dłoni. Odetchnął z ulgą, gdy już było po wszystkim i na powrót oparł się o ścianę. Miał wrażenie, że rozpadł się dzisiaj na miliardy maluteńkich kawałeczków i nie uda mu się już po tym pozbierać. 

Nie miał pojęcia ile czasu tak stał pod prysznicem, nim w końcu zakręcił wodę i wyszedł z kabiny, by owinąć się puchatym ręcznikiem. Wyszuszył niedbale swoje długie włosy i dopiero wtedy spojrzał w lustro, widząc swoją zmarnowaną twarz. Podkrążone oczy, zapadłe policzki... wyglądał gorzej niż kiedykolwiek i nie mógł ani nie miał nawet siły temu zaprzeczać. Z rezygnacją zabrał się za robienie makijażu, po czym przebrał się szybko w swoje ukochane, czarne jeansy i bluzę z kapturem, doprowadzając się w miarę do porządku. Wyglądał znośnie ale widać było po nim wciąż, że dużo przeszedł. A może to tylko jemu tak się wydawało a nikt inny niczego nie zauważy. O tym przekona się dopiero za kilka godzin. 

Wyszedł z łazienki i przelotnie spojrzał na zegar ścienny, rejestrując w podświadomości że dochodzi 5:30 i zaczął grzebać w swojej torbie. W końcu dokopał się do upragnionej paczki papierosów i zapalniczki, więc wyszedł na balkon i odpalił jednego szluga, zaciągając się trującym dymem. Rzadko to robił ale potrzebował tego teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Usadził się ostrożnie na ławce, którą miał ustawioną na swoim balkonie i dziękował sobie w duchu, że miał na niej poduszki - inaczej pewnie by w cale nie wysiediał. Ciężko było znaleźć jakąkolwiek dobrą pozycję, żeby go nic nie bolało ale w końcu mu się to udało i mógł chociaż odrobinę odetchnąć z ulgą. 

Siedział tak przez dłuższy czas, wypalając papierosa za papierosem i obserwując zmieniające się powoli niebo. Słyszał co prawda kilkakrotnie pukanie do drzwi, jednak nie zareagował. W końcu ktoś otworzył kawałek drewna i doskonale słyszał, jak ktoś wchodzi do jego pokoju. Chociaż większość osób z pewnością by to zdenerwowało, on ze spokojniem dopalał kolejną fajkę. Zdawał sobie sprawę z tego, że jedyną osobą posiadającą klucze do jego pokoju, był jeden z szoferów z którym miał dosyć dobry kontakt. To również on zapewniał mu rzeczy typu papierosy i alkohol, więc nie musiał się niczego obawiać. Mężczyzna po pięździesiątce podszedł do zrezygnowanego nastolatka i usiadł obok niego, przez chwilę nie odzywając się nawet słowem.

-Jak będziesz palić to nie urośniesz.

Zaczął w końcu, jednak ze strony czarnowłosego nie otrzymał żadnej reakcji. Niczym kamienna statua, nastolatek wciąż wpatrywał się w bliżej nieokreślony punkt. 

-Słyszałem, co się dzisiaj stało. Nie miej tego za złe służbie. Jedna z pokojówek widziała jak się całujecie, więc wszyscy przeszli w inne części domów, żeby dać wam swobodę i nie przeszkadzać. Nie słyszeli twoich krzyków ani nic nie widzieli. Gdyby było inaczej, z pewnością by ci pomogli.

-Więc skąd o tym wiecie?

-Twój ojciec. Plotki wśródł służby szybko się roznoszą. Jednak sumując to razem z tym, w jakim stanie widziały cię dwie pokojówki, gdy po wszystkim wchodziłeś po schodach, wszyscy są pewni że był to gwałt i czują się winni. 

Pomiędzy dwoma mężczyznami zapadła cisza, nieprzerywana absolutnie niczym. Czarny zgasił niedopałek w popielniczce i uśmiechnął się lekko do swojego rozmówcy, jednak w tym uśmiechu nie było absolutnie nic z wesołości. 

-Nic się nie stało. Wiem, że chcieli dobrze. Nie przejmuj się.

-Powinieneś zgłosić to na policję.

Zasugerował szofer, jednak jeszcze nim skończył mówić nastolatek już kręcił głową. 

-Już i tak mam przesrane w szkole. Nie chcę mieć jeszcze bardziej przewalone za donosicielstwo. 

-Chcesz, żeby uszło mu to na sucho?

-Już i tak nic na to nie poradzę. Stało się. A w tym momencie mam ważniejsze sprawy na głowie nim zastanawianie się, czy go ukarzą czy nie. 

Szofer zmierzył uważnym spojrzeniem siedzącego obok nastolatka. Doskonale zdawał sobie sprawę z problemów, z jakimi ten dzieciak borykał się od dawna i o koszmarach, które go nawiedzały. Żal mu było dziedzica Kaulitzów, jednak niewiele mógł zrobić, poza ciągłym okazywaniem mu wsparcia na różne sposoby. Dzisiaj w świetle wschodzącego Słońca widział jednak doskonale ukrywaną pod zimną maską obojętności rezygnację i skrzywdzenie, którego nie można było opisać słowami. Westchnął cicho i położył nastolatkowi dłoń na ramieniu, chcąc okazać mu jakiekolwiek wsparcie, jednak wiedział że niewiele da to skrzywdzonemu dziecku. 

-Jesteś bardzo silny, Bill. Wszystko w końcu jakoś się ułoży. Zobaczysz.

Czarny pokiwał głową chociaż w cale nie był przekonany co do tego, co słyszał od swojego szofera. Gdy znowu został sam, schował na moment twarz w dłonie jednak nie pozwolił sobie na płacz, nie chcąc rozmazać starannie zrobionego makijażu. Na dworze było już całkiem jasno, gdy w końcu wrócił do pokoju i zaczął przeglądać swoje rzeczy. Dzisiaj musiał być gotowy na każdą ewentualność. Dopiero, gdy był pewien że niczego nie zapomniał, zebrał wszystko co potrzebował i wyszedł z pokoju, schodząc powoli po schodach. Sam nie rozumiał dlaczego, jednak schodzenie bolało o wiele bardziej niż wchodzenie na górę i musiał zaciskać zęby, żeby się nie popłakać. W końcu jednak dotarł na sam dół i odetchnął cicho z ulgą, kierując się prosto do drzwi wejściowych. Musiał się przejść przed lekcjami, żeby w jakikolwiek sposób nad sobą panować. Z upartością godną osła ignorował więc ból w pewnych partiach ciała i po prostu szedł przed siebie z słuchawkami w uszach, nie chcąc w żaden sposób pokazać, że cokolwiek mu się stało ani że czuje się w jakikolwiek sposób źle psychicznie. Spacerował więc po okolicy przez kolejne dwie godziny, od czasu do czasu odpalając kolejnego papierosa i starając się zachować spokój, chociaż jego żołądek dostawał coraz silniejszych skurczy stresu wraz z upływającym czasem. W końcu jednak nie mógł dłużej już zwlekać z pójściem do szkoły i zdjął z uszu słuchawki, wiedząc że teraz nie może już czuć się bezpiecznie. Ledwo bo ledwo ale starając się nic po sobie nie pokazać zaczął wchodzić po schodach do gmachu szkoły, czując na sobie spojrzenia i słysząc szepty innych. Wiedział, że tak będzie jednak bolało go to o wiele bardziej, niż byłby w stanie przyznać się nawet przed samą sobą. Nie dotarł jeszcze nawet na sam szczyt schodów, gdy już został zatrzymany przez ironiczne klaskanie i przyprawiający go o ciarki śmiech.

-Proszę, proszę. Masz jaja żeby się tu pojawić, Kaulitz.

Odwrócił się i z niechęcią spojrzał na swojego kolegę z klasy, który przyglądał mu się z kpiącym uśmiechem na ustach. Czarny wyprostował się odrobinę i schował ręce do kieszeni, palce zaciskając na swoim nożu, wytrzymując spojrzenie kolegi. Wyćwiczona od lat maska obojętności nie opadła przy tym nawet na sekundę, nie dając mu tej satysfakcji.

-O czym mówisz, Schwarz?

Zapytał niby od niechcenia, zupełnie jakby nie zdawał sobie sprawy z całej tej zaistniałej sytuacji. Nie zamierzał komukolwiek dać tej satysfakcji i pokazać, jak bardzo zraniony się czuje. 

-Chyba doskonale wiesz. Wiedziałem, że jesteś pojebany ale nie sądziłem, że dasz dupy Andiemu. No ale cóż, twoja strata a mój zysk.

Bill uniósł lekko zakolczykowaną brew w geście zdziwienia i mocniej zacisnął palce na rękojeści noża. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jego jeszcze do niedawna "koledzy" powoli zaczynają go otaczać i nie był w cale taki pewien, czego może się po nich spodziewać.

-Strata? Niby o co ci chodzi?

Granie, że nie zdaje sobie z niczego sprawy wychodziło mu wręcz idealnie i nie mógl zaprzeczyć, że był z tego dumny. W końcu nie zawsze da się tak idealnie zapanować nad odruchami ciała i mimiką twarzy, jednak jego wieloletnie doświadczenie zdecydowanie mu w tym pomagało. 

-Król szkoły upadł. Nastał czas dla nowego króla. Brać go.

***

Bill siedział w szkolnej toalecie i próbował w jakikolwiek sposób się ogarnąć. Z rozwalonego nosa wciąż leciała mu krew, tak samo z resztą jak z rozciętego cioła i przegryzionej wargi. Miał szczęście, że skończyło się tylko na tym i kilku siniakach, chociaż podejrzewał że z głowy w którymś miejscu też leci mu krew - nie chciał jednak absolutnie tego sprawdzać. Ledwo stał na nogach bo gwałt, ciągły płacz i walka z pobiciem i brak jedzenia od wczorajszego, szkolnego obiadu bardzo dawała mu się we znaki. Było mu niezwykle słabo i był na granicy omdlenia, jednak mimo to uparcie starał się zmyć z siebie krew. Był z siebie w sumie całkiem dumny, bo nie dość że im się nie dał to w dodatku udało mu się całkiem nieźle sprać im tyłki. Wiedział jedynie, że nie ma zamiaru już wrócić dzisiaj na lekcje a szczególnie w takim stanie. Już nie wspominając o tym, że jego ubrania były całkiem podarte i porozcinane w wielu miejscach, ukazująć również inne otarcia i siniaki. Wyciągnął telefon i na ślepo wybrał odpowiedni numer, włączając tryb głośnomówiący. 

-Bill? Wszystko w porządku?

Usłyszał zmartwiony głos jedynej osoby, która chociaż próbowała go zrozumieć w jakimkolwiek stopniu i odetchnął z ulgą. Wiedział, że teraz już będzie bezpieczny.

-Możesz po mnie przyjechać? Muszę wrócić do domu.

Przeklinał w myślach to, jak słabo brzmiał jego głos. Jednak duszenie przeciwnika było całkiem ciekawą i skuteczną metodą i musiał to przyznać. 

-Oczywiście. Będę za 10 minut.

Zadowolony z odpowiedzi schował telefon do swojej szkolnej torby i próbował jeszcze opanować krwotok z nosa. Wiedział, że nie poradzi sobie ze wszystkimi obrażeniami sam, jednak mało go to obchodziło. Musiał coś robić, żeby nie zwariować.

Gdy w jego mniemaniu upłynął już ustalony czas, wyrzucił zakrwawioną husteczkę do kosza i zabrał swoje rzeczy, po czym wyszedł chwiejnym krokiem ze szkoły. Chyba jedynie jeszcze dzięki silnej woli i upartości osła nie zemdlał i był w stanie dalej iść przed siebie. Wyszedł z budynku szkoły, od razu odnajdując wzrokiem auto swojego szofera i szybko do niego wsiadł, czując się niezwykle słabo.

-Bill! Boże, co ci się stało?

Mężczyzna był w szoku widząc stan, w jakim znajdował się jego młody podopieczny. Ten jednak tylko machnął niedbale ręką i oparł głowę o zagłówek, zamykając na moment oczy. I tak już ledwo co widział a obraz był całkiem rozmazany.

-Jedź do dom...

Nie dane mu było jednak skończyć wypowiedzi, gdy zemdlał z przemęczenia i odniesionych ran i tylko pasy bezpieczeństwa trzymały go jeszcze w pionie.

Komentarze

Popularne posty