Other universe - Rozdział 3


 Gdy Zabuza i Haku wyjechali, znów poczułem się niezwykle samotnie i szczerze mówiąc - nienawidziłem tego uczucia a znałem je aż za dobrze. Pocieszała mnie jedynie myśl, że przecież niedługo wrócą i znowu będziemy żyć tą zwykłą codziennością, którą tak dobrze zdążyłem poznać przez tych zaledwie kilka tygodni.

Podniosłem się z ziemi na której wylądowałem w trakcie ćwiczeń i spojrzałem na moment w niebo. Od samego rana nie opuszczało mnie jakieś dziwne przeczucie, ale nie potrafiłem zbytnio go określić. Nie bylem nawet w stanie powiedzieć, czy to pozytywne czy negatywne uczucie ani co mi ono przyniesie. Westchnąłem ciężko i przeciągnąłem się.

-No cóż, czas wracać do treningu.

-A może tak potrenujemy razem?

Znowu ten sam głos. Ten sam, który ucichł na ostatni miesiąc. Ten sam, który podświadomie wiedziałem, że nigdy mnie nie opuszcza. Od dnia, w którym się urodziłem.

-Kim jesteś?

-Usiądź do medytacji i skoncentruj się. Wtedy zobaczysz, kim jestem.

Zawahałem się przez chwilę. Nie byłem pewien czy chcę się dowiedzieć, kim jest ten ktoś - albo to coś - co siedzi w mojej głowie i do mnie mówi. Z drugiej jednak strony była to bardzo kusząca opcja, żeby w końcu się czegoś dowiedzieć. W końcu usiadłem pod jednym z drzew opierając się o nie i skrzyżowałem i nogi i ręce jak do medytacji. Mogła to być jedyna szansa na milion i nie chciałem jej zmarnować. Westchnąłem cicho i spróbowałem oczyścić moje myśli. Zatopiłem się w bezkresnej ciemności a potem...

Nagle poczułem, że siedzę w wodzie a dookoła mnie jest zimne powietrze, co kompletnie kontrastowało z wiosenną pogodą niedaleko mojego tymczasowego domu. Otworzyłem oczy i zorientowałem się, że jestem w jakimś ciemnym, słabo oświetlonym pomieszczeniu wykonanym z betonu a gdy wstałem, woda sięgała mi zaledwie do kostek. 

-Miło, że w końcu mnie odwiedziłeś. Po tych wszystkich latach.

Odwróciłem się gwłtownie na dźwięk tego odbijającego się echem od betonowych ścian głosu. I zaraz potem niemal padłem na zawał. Za zamkniętą pieczęcią bramą znajdował się przeogromny, rudy lis. Wyglądał przerażająco ale jednocześnie w jakiś sposób zdawał się mi być... nie jestem pewien, ale chyba znajomy? Bo z pewnością nie przyjazny.

-Kim jesteś, lisie?

-Żyję w tobie od dnia narodzin, Naruto. Czwarty Hokage zapieczętował mnie w tobie. A ja karmię się twoją nienawiścią i rosnę w siłę. Podobasz mi się. Nienawiść w twoim sercu... dawno takiej nie widziałem.

-Żyjesz... we mnie? Chcesz mnie zabić?

-Przyznam się, że chciałem. Ale mam inny plan. Możemy się najpierw trochę pobawić.

-Co masz na myśli?

-Użyczę ci mojej mocy. Pomogę ci zemścić się na tych, którzy cię skrzywdzili. A później... spełnisz moje życzenie.

-Jakie życzenie?

-Powiem ci, gdy do tego dojdziemy. To co ty na to?

Przez chwilę się zawahałem. Czakra, którą wyczuwałem od tego wielkiego lisa była złowroga i miałem wrażenie, że może przynieść bardzo dużo złego. Gdzieś na skraju umysłu kojarzyłem słowo Jinjuuriki, w których ciałach żyły demony - najwyraźniej kiedyś w którejś z książek znalazłem ten temat - ale nigdy się w niego nie zagłębiałem i postanowiłem, że będę musiał na ten temat poczytać. Musiałem jednak przyznać, że propozycja tego lisa była bardzo kusząca. Zyskać taką moc, jaką od niego czułem... mogło mi dać ogromną przewagę nad wieloma przeciwnikami. Ciekawe, co mógłbym osiągnąć z jego pomocą...

-Na razie zobaczymy, czy w ogóle będziesz potrafił mi pomóc. Potem pogadamy o twojej nagrodzie. 

-W porządku. Gdy będziesz mieszać czakrę formułując pieczęci, sięgnij do wnętrza i postaraj się wciągnąć w to moją czakrę. Zobaczysz, jakie będą tego efekty. 

Skinąłem głową i zakończyłem medytację, po chwili na powrót otwierając oczy w moim świecie. Przez chwilę patrzyłem po prostu w niebo i zastanawiałem się, czy przypadkiem nie podpisałem teraz cyrografu z samym Diabłem. Jednak nie zgodziłem się jeszcze na jego część umowy, więc zawsze mogłem z tego zrezygnować, prawda? Uspokojony tą myślą szybko wybrałem technikę, którą chciałem przetestować możliwości Lisa - Tabun Kagebunshin no Jutsu. Prosta technika, po której można było zobaczyć, ile czakry posiada wykonująca ją osoba. Złączyłem dłonie i zamknąłem oczy skupiając się na tym, by do dwóch natur czakry, które normalnie mieszałem, dołączyć jeszcze jedną - czerwoną, złowroga i silną. Nie było to łatwe, do tej pory udawało mi się użyć czakrę Lisa tylko pod wpływem emocji i zupełnie nieświadomie - domyślałem się, że to do niego należała ta czerwona czakra, o której słyszałem od kilku osób - więc tym bardziej nie miałem pojęcia, jak się do tego zabrać i co z tego wyniknie. W końcu jednak chyba mi się udało i sformułowałem szybko pieczęci, nim ten moment mi umknie i czakra Lisa wymknie mi się z rąk. Rozejrzałem się dookoła i aż nie mogłem uwierzyć. Owszem, technika ta pozwala na stworzenie wielu klonów, zazwyczaj najlepsi potrafią stworzyć około setki - przynajmniej tyle pamiętałem z podręcznika. Dookoła mnie było jednak zdecydowanie więcej, niż 200 innych Naruto. Uśmiechnąłem się widząc, że to działa. Najwyraźniej czeka mnie dużo zabawy z nowo zdobytą czakrą. 

Wróciłem do domu bardziej zadowolony, niż byłbym się spodziewał i od razu poszedłem pod prysznic. Czułem się wykończony i w sumie chciałem zaraz potem iść do łóżka, ale że na głodnego i tak bym nie zasnął, postanowiłem jeszcze zrobić sobie coś do jedzenia. Krzątałem się po kuchni, gdy mój wzrok mimowolnie powędrował do wypełnionego czakrą Zabuzy i Haku sześcianu. Robiłem to raczej automatycznie, bo codziennie ją sprawdzałem odkąd zniknęli bez śladu niemal dwa tygodnie temu, by wypełnić zleconą im misję, jednak dzisiaj miałem wrażenie, że wzrok mi szwankuje. Wnętrze przedmiotu stało się czarne. Doskonale wiedziałem, co to oznacza. Zabuza i Haku zginęli. Zabili ich prawdopodobnie ninja z Konochy, z którymi mieli walczyć.

Nawet nie zorientowałem się, że talerz wymsknął mi się z ręki i rozbił się na podłodze na maleńkie kawałeczki. Przez chwilę wpatrywałem się w ten sześcian mając nadzieję, że może jednak się przewidziałem, ale jak na złość wnętrze wciąż pozostawało tak samo czarne. 

-Cholera.

Przeklnąłem i pobiegłem do swojej sypialni, gdzie wyciągnąłem z kąta plecak i od razu zacząłem się pakować. Zabrałem kilka ciekawszych książek, z których chciałem się jeszcze uczyć, zapasowe igły Haku, którymi chciałem nauczyć się posługiwać i trochę prowiantu oraz ten przeklęty sześcian, który obwieścił mi ich śmierć. Rozejrzałem się po chacie ale nie widziałem nic, co powinienem był jeszcze wziąć. W ostatniej chwili przypomniałem sobie, żeby dopakować kilka ubrań na zmianę i wiedziony jakimś instynktem wszedłem jeszcze do pokoju Zabuzy. Znalazłem tam jakiś notatnik, więc jego też zabrałem i w myślach poszukałem odpowiedniej techniki. Co prawda nie byłem mistrzem w posługiwaniu się ogniem, szczególnie że moja natura czakry pochodziła od wiatru, ale musiałem zatrzeć za nami wszelkie ślady. Jedyną techniką, która przychodziła mi na myśl, była Gouka Mekkyaku - Uwolnienie Ognia. Skoncentrowałem czakrę, domieszając czakrę Lisa i skupiłem się, próbując.

Nie było to jednak takie proste i dopiero za siódmum razem osiągnąłem płomień, który faktycznie zajął część sypialni Zabuzy. Dłuższą chwilę zajęło mi podpalenie pozostałych pomieszczeń, aż w końcu po kilkunastu minutach stałem w wypełnionej gęstym dymem kuchni, obserwując płonący dom. Chociaż nie byłem tu w cale tak długo to czułem się okropnie z faktem, że znowu muszę uciekać. Poczułem w oczach łzy na myśl, że straciłem nie tylko nowy dom ale także przyjaciół i osoby, które tak bardzo mi pomogły, gdy moja własna wioska ostatecznie się ode mnie odwróciła. Dusząc się dymem wybiegłem z domu i zatrzymałem się dopiero kilka metrów dalej, lądując na jednej z grubszych gałęzi. Obejrzałem się i zauważyłem, że ogień zaczyna już wychodzić na zewnątrz budynku i wszystko pochłaniane jest przez czerwono-pomarańczowe języki o wiele szybciej, niż się spodziewałem. Odetchnąłem jeszcze raz świeżym powietrzem i wbiegłem wyżej, nie chcąc zostawiać po sobie śladów. Przemieszczałem się więc o wiele wyżej, niż z reguły przemieszczają się ninja - lawirując niedaleko wierzchołków drzew - co oczywiście było o wiele trudniejsze i szło mi o wiele wolniej, niż bym chciał, ale przynajmniej posuwałem się z każdym krokiem do przodu. 

Nie mam pojęcia, ile tak biegłem, jednak zatrzmałem się dopiero, gdy od dawna już nie rozpoznawałem okolicy a na niebie wzniósł się już Księżyc i czułem się wyczerpany. Po treningu nie zdążyłem nawet porządnie odpocząć ani nic zjeść, więc tym bardziej byłem wykończony. Przysiadłem na chwilkę, ale za bardzo się bałem, żeby zejść na dół i coś zjeść lub się przespać. Musiałem biec dalej. Tylko krótka przerwa. Tylko kilka minut. 

Siedziałem tak wpatrzony w niebo, gdy nagle usłyszałem trzask gałęzi. Gdy spojrzałem w tamtym kierunku, zauważyłem jakąś grupę - cztery osoby, jeden dorosły. Prawdopodobnie jednak z grup z Konohy. Byłem zbyt daleko, by mogli mnie wyczuć i bym ja mógł cokolwiek usłyszeć, ale widziałem ich niewyraźne sylwetki. Nie byłem pewien, kim są ani z jakiego kierunku nadeszli - pewnym było, że zdecydowali się tu przenocować. Westchnąłem ciężko i ostrożnie wycofałem się najdalej, jak potrafiłem, nim rzuciłem się do dalszej ucieczki. Nieznajomi mogli być potencjalnym zagrożeniem. I nie chciałem sprawdzać, jak bardzo mogę się mylić. 

Komentarze

Popularne posty