Na granicy - Rozdział 3


 Kilka godzin później siedziałem w samochodzie mojej mamy i obserwowałem okolicę za oknem. Znałem ją bardzo dobrze, doskonale pamiętałem spędzone tu chwile, ale za każdym razem i tak czułem się, jakby nie było mnie tu ze sto lat, nawet jeśli od ostatniej wizyty w rodzinnym domu minęło zaledwie pół roku. Cieszyłem się, że nie zagaduje mnie na wszelkie sposoby i rozumie, że straciłem głos a w dodatku wciąż jestem w żałobie. Na pogrzebie to ona trzymała mnie w ramionach i pocieszała mnie, gdy trumna była opuszczana do grobu. Westchnąłem cicho i oparłem policzek na dłoni. Co ja mam zrobić? Muszę w jakiś sposób odzyskać głos. 

-Wiesz, znajdziemy sposób, żebyś odzyskał głos. Spokojnie. 

Usłyszałem głos mamy, ale nawet na nią nie spojrzałem, jedynie pokiwałem głową w odpowiedzi. W cale w to nie wierzyłem i miałem wrażenie, że już nigdy nie uda mi się zaśpiewać ani wypowiedzieć choćby słowa. Byłem niemal pewien, że mój głos umarł wraz z Tommym. 

Wjechaliśmy na podjazd i spojrzałem na wznoszący się przed nami dom. Mój rodzinny dom, gdzie się wychowałem. Tutaj przeżywałem swoje pierwsze wzloty i upadki. A teraz miałem za zadanie przepracować tu mój największy upadek. Co miałem powiedzieć? Albo raczej pomyśleć, bo powiedzieć to niespecjalnie cokolwiek mogłem. Odpiąłem pasy i wysiadłem z auta, zabierając szybko z bagażnika swoje rzeczy i idąc za mamą do drzwi.

-Przygotowałam ci twój pokój. Za pół godziny będzie obiad. 

Skinąłem głową i od razu wbiegłem po schodach na górę. Mama w wiadomościach pisała mi coś o tym, że Neil też przyjedzie, ale najwyraźniej jeszcze go tutaj nie było. Wszedłem do swojego pokoju i rzuciłem torbę w kąt, rozglądając się dookoła. Nic się tu nie zmieniło. Mimo, że od ponad 10 lat nie mieszkałem u rodziców, mama zostawiła tu wszystko dokładnie tak jak wtedy, gdy byłem nastolatkiem. Czy to nie było urocze? Podszedłem do komody i spojrzałem na stojące tam ramki ze zdjęciami. Moje pierwsze przedstawienie. Mój pierwszy występ w musicalu. Mój pierwszy występ. Mój pierwszy koncert. I inne zdjęcia... Nasze pierwsze święta z Tommym. Wtedy jeszcze nie byliśmy razem, ale nie miał się gdzie podziać na święta i zaproponowałem mu, żeby razem ze mną przyjechał do moich rodziców. Chociaż Tommy był niespecjalnie religijny, dobrze się wtedy tutaj bawiliśmy. To wtedy mama pokochała tego niziołka i już wtedy przeczuwała, że skończymy razem. Uśmiechnąłem się do tych wspomnień i spojrzałem na zdjęcie obok. To było zdjęcie z naszego pierwszego, wspólnego koncertu jako para. A na zdjęciu tuż obok - zdjęcie z naszej pierwszej wspólnej randki. Tyle wspomnień mieściło się w tych niewielkich rameczkach, że aż ściskało mnie za serce...

Ach, nie. Serce bolało mnie, bo to wszystko była przeszłość. Bo już nigdy nie dotknę jego dłoni i nie wprowadzę go do salonu mówiąc, że spędzi z nami święta. Bo już nigdy nie stanę z nim ramię w ramię na scenie. Bo już nigdy nie zaproszę go nigdzie na kolację. Bo już nigdy nie usłyszę jego głosu. Jego śmiechu. Nie zajrzę w jego piękne, ciemne oczy. 

Starłem łzy z policzków i podszedłem do biurka, gdzie usiadłem i zacząłem przeglądać, co ja tam w ogóle mam. Chciałem jakoś... zająć się czymkolwiek innym, byleby nie musieć siedzieć i wspominać tego wszystkiego, co nieodwrotnie utraciłem. Ale przecież oczywiście, że to było niemożliwe i również tu znalazłem wspomnienia Tommy'ego. Powinienem się tego spodziewać - w końcu spędziłem z nim 10 lat. Tommy był obecny w każdym aspekcie mojego życia, dlatego wszędzie miałem rzeczy związane z nim. Tym razem trzymałem w dłoniach bilety na koncert - to właśnie tam po raz pierwszy powiedziałem mu, co do niego czuję. Tuż obok leżała kostka do gry na gitarze - Tommy dał mi ją, bym zawsze miał jakąś jego cząstkę przy sobie. Lata później podarowaliśmy sobie piękne, grawerowane naszyjniki. Nigdy swojego nie zdejmowałem a Tommy został ze swoim pochowany. 

To wzystko... To było dla mnie za dużo. Nowa fala wspomnień i bólu dosłownie zwaliła mnie z nóg i wylądowałem na podłodze, przytulając do siebie te niewielkie przedmioty i płacząc cicho, skoro i tak nie miałem głosu. Tommy... dlaczego musiałeś odejść tak szybko? 

Nie mogłem śpiewać, ale słowa i tak same układały mi się w głowie. Chwyciłem kartkę i długopis z biurka i zacząłem pisać dokładnie to, co właśnie czułem. 

I'm standing here all alone, all on my own
Whishing that you will pick up the phone
The darkness inside of me has already won
How can I undo the things that are done?
I'm still waiting for you to come back to me
To show you the things you will never see

Och, this cruel desteny destroyed us
And there's nothing more to discuss
You're laying six feet underground
Where you'll never hear any sound
Dear God, please, hear my prayers
Look at me laying here downstairs
Och, bring back what once was mine
Because I'm hanging on a thin line

Wiedziałem, że słowa nie miały ani ładu ani składu i musiałbym nad nimi sporo popracować, żeby w ogóle nadawały się na jakąkolwiek piosenkę, ale to nie było w tym momencie ważne - mój mózg rejestrował te błędy mimowolnie, przez lata pracy nad tekstami weszło mi to w nawyk i wiedziałem, że jeszcze usiądę nad tym, żeby ta piosenka była idealna. Kartka poplamiona była moimi łzami przez co część słów się rozmazała, ale nie było to dla mnie teraz ważne. Ważne, że dałem upust chociaż odrobinie moich emocji i poczułem się z tym trochę lepiej - o ile w ogóle można było powiedzieć, że ten stan w jakim byłem w jakikolwiek sposób mógł być lepszy od tego sprzed dwóch minut. Odrzuciłem ołówek na bok i wplątałem palce we włosy, ciągnąc za nie. Chciałem przestać czuć. Albo lepiej - przestać istnieć. Cokolwiek byłoby lepsze niż to, co teraz się ze mną działo. Nawet łóżko... to cholerne łóżko! Pamiętam jeszcze, byłem w okropnym stanie po tym, jak dostałem zapalenia gardła tuż przed koncertem i musieliśmy go odwołać na dzień przed. Przyjechałem się tu ukryć przed całym światem a Tommy przyjechał za mną. Leżeliśmy w tym łóżku i oglądaliśmy film, aż blondyn zasnął w moich ramionach. To wtedy uświadomiłem sobie, jak bardzo go kocham. Aby odciąć się od Tommy'ego, musiałbym chyba wynieść się z innego kraju i spalić wszystko, co miałem. Innego sposobu raczej nie było. 

-Pamiętam tamten wieczór. 

Poderwałem wzrok i spojrzałem na łóżko, na którym siedział nie kto inny jak... Tommy! Mój Tommy! Musiałem mieć poważne przewidzenia, bo przecież on nie żyje. Czy ja już przypadkiem może oszalałem? Przecież... Kilka tygodni temu sam widziałem, jak jego trumna była spuszczana do grobu. Przecież nie mogło go tu być... To musiał być wytwór mojej wyobraźni... Bardzo wyraźny wytwór wyobraźni, który siedział na moim łóżku i przyglądał mi się z woelkim uśmiechem. 

-Co się tak patrzysz? Nie zwariowałeś, spokojnie.

Znowu! Znowu się odezwał! O rany, ja z pewnością oszalałem! Dopiero po kilku chwilach zorientowałem się, że mam rozdziawione usta, więc szybko je zamknąłem i przełknąłem ślinę. 

-Nie odezwiesz się? Nie widzieliśmy się tyle czasu a ty się nawet nie przywitasz?

Prowokował mnie. Tommy zawsze uwielbiał mnie podpuszczać i wypstrykać mnie tak, żebym zrobił dokładnie to, co on chciał. Zwilżyłem wargi językiem i czułem, jak ręka mi drży.

-Tommy...

Szepnąłem i dopiero po sekundzie z zaskoczeniem zorientowałem się, że mogę mówić. Ale... to nie miało sensu. Umarłem? Zemdlałem? Uderzyłem się w łeb? Chyba tak, bo to nie miało sensu. No ale przecież wyraźnie słyszałem, jak chłopak się roześmiał. Nie mogło mi się wydawać, prawda?

-No, od razu lepiej!

Zaśmiał się a ja wstałem ze swojego miejsca i podszedłem powoli do łóżka, nie spuszczając oczu z blondyna. Wyglądał jak żywy i ledwo mogłem w to uwierzyć. Chociaż w miarę jak się do niego zbliżałem zauważyłem, że jego twarz była o wiele bledsza niż zwykle. A może tylko mi się to wydawało?

-Skąd się tu wziąłeś?

Zapytałem, nie mogąc objąć tego wszystkiego rozumem. Było to dla mnie za wiele i bałem się, że ta bańka mydlana zaraz pęknie a ja wrócę do szarej rzeczywistości, w której go już nie ma.

-Przez okno.

Wyciągnąłem rękę i chwyciłem dłoń blondyna w swoje palce. Był taki zimny, ale zdecydowanie czułem jego skórę, mięśnie i każdą, nawet najmniejszą kosteczkę pod palcami. 

-Tommy, ale... ja cię widziałem. Martwego. Wtedy, w kostnicy. A potem widziałem cię w trumnie i... ja sam niosłem tę trumnę do grobu. 

Wyszeptałem czując, jak smutek i żal ściskają mi gardło. Tommy chwycił moją dłoń i złożył pocałunek na moich knykciach, nim znów spojrzał mi w oczy. Jego mina była jakaś taka... Przepraszająca?

-Wybacz mi, Adam. Nie chciałem cię tak ranić...

-Co masz na myśli, Tommy?

-Wszystko ci wyjaśnię tylko proszę, nie wariuj. I pamiętaj, że bardzo cię kocham, dobrze?

Poczułem, jak moje serce zabiło mocniej. I wiedziałem, że jego rewelacje wprost zwalą mnie z nóg.

Komentarze

Popularne posty