Wall between us - Rozdział 4


 Pewnie nie muszę wspominać, że czekanie nie jest moją mocną stroną. 

Niecierpliwy.
Nie może usiedzieć na miejscu.
W gorącej wodzie kąpany.

To kolejne określenia, które zawsze słyszałem od nauczycieli. Tylko trenerowi to nie przeszkadzało i nazywał to "zapałem do walki" czy jakoś tak. Nie pamiętam, jeśli mam być szczery.

W każdym razie czekałem i czekałem a lekarze zdawali się na złość mijać mnie szybkim krokiem na korytarzu i nawet na mnie nie patrzeć, z kolei pielęgniarki omijały mnie szerokim łukiem. Zastanawiałem się, czy wyglądam na tak wkurwionego że wolą mnie unikać ze strachu, czy po prostu są na tyle nie wykwalifikowani że nie wiedzą co się dzieje z moim dziadkiem i jak mu pomóc. Od czasu do czasu zdawało mi się tylko że ktoś mnie obserwuje, aczkolwiek nie mam absolutnie żadnej pewności co do tego. Nikogo nie przyłapałem i nie widziałem też dookoła nikogo znajomego, zwaliłem to więc na moje zszargane nerwy i starałem się ignorować to wkurzające uczucie. 

Serce podeszło mi do gardła a jego bicie rozsadzało mi czaszkę od środka, gdy w końcu jeden z lekarzy podszedł do mnie i chciał ze mną w końcu porozmawiać. Mogłem dowiedzieć się czegoś o moim dziadku. Miałem wrażenie, że minęła wieczność odkąd się tu znalazłem. 

-Pana dziadek jest w stanie krytycznym i tak właściwie nie uda nam się ustabilizować jego stanu. Może pan do niego wejść, jeśli obieca pan być spokojnym. Nie sądzę, abyśmy mogli go jeszcze wypuścić ze szpitala... Bardzo mi przykro.

Grunt osunął mi się spod nóg i czułem się tak, jakbym spadał. Mimo to wciąż stałem twardo na ziemi i wpatrywałem się szeroko otwartymi oczami w starszego mężczyznę, który przyglądał mi się z jakąś mieszaniną współczucia i obojętności. Oparłem się plecami o przyjemnie chłodną ścianę, starając się jakoś uspokoić i spróbowałem zebrać myśli, co w ogóle mi w tym momencie nie wychodziło.

-Co mu jest?

Mój głos brzmiał o wiele słabiej, niżbym chciał i szczerze to chyba nigdy się takim nie słyszałem. Może poza momentami, gdy byłem chory ale od lat nie chorowałem. Dziadek już zadbał o to, żeby na każdy możliwy sposób wzmocnić moją odporność. Wcześniej jako dziecko często chorowałem i martwiłem tym mojego dziadka, ale w końcu mnie z tego wyciągnął. Słyszałem kiedyś nawet teorię, że jako opuszczony przez matkę chłopiec mój organizm podświadomie osłabł, chcąc zwrócić na siebie jej uwagę. To się oczywiście nigdy nie udało a trzy lata temu dostaliśmy informację, że jest w Tajlandii i wyszła za jakiegoś bogacza. Od tamtej pory nic o niej nie słyszałem i nie miałem zamiaru nawet informować jej o stanie dziadka. Gdyby jej zależało, to by tutaj była. Gdyby jej zależało, to by chociaż raz na jakiś czas zadzwoniła, do cholery jasnej.

-Zapewne wie pan o jego problemach z sercem. Niestety serce jest za bardzo uszkodzone i odmawia pracy... w tym momencie wręcz sztucznie zmuszamy je do pracy, czekając chyba tylko na jakiś cud. Pana dziadek oczywiście od dawna znajduje się na liście do przeszczepu, jednak jest daleko w tyle. Statystycznie rzecz biorąc minie conajmniej kilka lat nim znajdzie się dla niego dawca. Pana dziadek nie ma niestety tyle czasu.

Cały świat mi się zawalił i miałem wrażenie, że nie mogę oddychać. Czułem się tak, jakby nagle na mojej piersi pojawił się ogromnie cieżki kamień i nie pozwalał mi oddychać. Przetarłem twarz dłońmi żeby jakoś się zebrać w sobie... co wcale mi nie pomogło, jakbym spodziewał się czegoś innego, ale starałem się odgonić zbierające mi się w oczach łzy.

-Mogę do niego wejść?

Lekarz pokiwał głową i otworzył przede mną drzwi a widok w sali szpitalej wbił mnie w ziemię. Dziadek leżał na łóżku, blady jak ściana i popodłączany do różnych urządzeń a jego klatka piersiowa ledwo się unosiła. Spojrzał na mnie tak zmęczonym wzrokiem że aż poczułem, jak coś się zawiązuje w supeł w moim wnętrzu. Spróbowałem się uśmiechnąć na tyle, na ile umiałem i podszedłem do jego łóżka, chwytając jego dłoń pomiędzy swoje. Jego skóra była nienaturalnie zimna.

-Hej. Lekarze mówią, że wszystko będzie dobrze.

Kłamałem. Kłamałem jak z nut ale musiałem to zrobić. Musiałem dać mu nadzieję na to, że będzie lepiej i że jeszcze wyjdzie ze szpitala i przeżyje jeszcze wiele, wspaniałych lat. Dziadek wiecznie powtarzał, że nastawienie chorego ma ogromne znaczenie dla przebiegu choroby i tego, jak szybko chory wyzdrowieje. Musiałem więc postarać się dać mu jak najwięcej pozytywnej energii. Musiał dalej walczyć a ja musiałem go w tym wspierać. Tak, jak on zawsze wspierał mnie. Dziadek uśmiechnął się do mnie słabo i zaczerpnął powietrza, co zdecydowanie przychodziło mu z trudem.

-Jurij... w komodzie są dokumenty... twoja matka... nie mów jej, proszę. Dbaj o siebie. Odżywiaj się dobrze. Idź do szkoły i znajdź dobrą pracę.

Mówił powoli, wyraźnie przychodziło mu z trudem wypowiedzenie każdego jednego słowa. Ledwo udawało mi się powstrzymać łzy, ale słuchałem go uważnie i potakiwałem mu raz po raz.

-Dziadku, nic ci nie będzie...

-Jurij ty... musisz o siebie dbać... proszę. 

-Obiecuję.

Dziadek zasnął jakiś czas później a ja nie wypuszczałem jego dłoni spomiędzy moich palców. Siedziałem przy jego łóżku nieruchomo przyglądając mu się. Nawet wtedy, gdy aparatura zaczęła piszczeć a lekarz stwierdził zgon. Nie potrafiłem puścić jego dłoni. Dłoni, która do tej pory prowadziła mnie przez całe życie. Więc po prostu siedziałem. Siedziałem i czekałem na jakiś cholerny cud.

Ale cuda się nie zdarzają.

Komentarze

Popularne posty