Wall between us - Rozdział 3


 Miałem nadzieję, że szybko uda mi się znaleźć pracę i zapewnić mojego dziadka o mojej samodzielności i o tym, że nie musi się o mnie martwić. Oczywiście okazało się to nie być w cale takie proste i miałem już dość tego, że co chwilę dostaję zewsząd odmowę. Naturalnie bardzo szybko i prosto mógłbym znaleźć jakąś podejrzaną pracę, w której prawdopodobnie udałoby mi się dorobić ale o wiele szybciej zarobiłbym kulkę w łeb, a nie o to chodziło. Potrzebowałem oficjalnej pracy, w której będzie opłacane moje ubezpieczenie i w której będę mieć stałe zarobki na dłuższy okres. 

Westchnąłem cicho i przyjrzałem się mojemu dziadkowi. Opierał się o wózek na zakupy, z którym kluczył między regałami w supermarkecie, wybierając produkty których potrzebował. Chociaż błagałem go, żeby po prostu zrobił listę i mi ją dał a sam został w domu i odpoczął, nie dał się na to namówić. Skwitował to wszystko tylko stwierdzeniem, że nie będzie siedzieć zamknięty w domu i robić z siebie kaleki, bo póki jeszcze ma siły to ma zamiar żyć normalnie, jak do tej pory. Tylko że teraz już nic nie będzie normalnie. A ja uparłem się iść razem z nim, żeby mieć na niego oko. Co mogłem poradzić, że myśl o jego śmierci nie chciała opuścić mnie nawet na chwilę i z każdym oddechem bałem się, że to ostatnia sekunda w której jeszcze ze mną jest. Modliłem się, żeby w jakiś magiczny sposób moja matka wyrosła spod ziemi i wyłożyła na stół pieniądze ratujące dziadka. Ale to było tylko dziecięce marzenie. Doskonale wiedziałem, że nic takiego się nie stanie. Nie w tym życiu. 

Na zakupach spożywczych zeszło nam sporo czasu, jednak nie narzekałem. Nie chciałem pospieszać dziadka, więc po prostu chodziłem za nim jak cień, cierpliwie czekając na zakończenie tej tortury którymi jest przebywanie między ludźmi. Dziadek spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko, a ja poczułem nagle silniejszy skurcz serca.

-Wziąłem wszystkie składniki. Będę mógł ci przygotować pierożki. 

Oznajmił, na co nie mogłem się nie uśmiechnąć. Pierożki to była jego specjalność. Przez większość dzieciństwa prosiłem go o nie na śniadanie, obiad i kolację, co oczywiście było awykonalne i musiałem przyznać, że dziadek potrafił przekonująco odwieźć mnie od wychodowania sobie sporej nadwagi. Miał cierpliwość i to anielską, nie ma co. Szczególnie, że jestem cholernie ciężkim przypadkiem. 

Niesubordynowany.
Niecierpliwy.
Wybuchowy.
Niezdolny do opanowania.
Denerwujący.
Szybko się denerwuje.
Agresywny, głównie słownie.

To tylko kilka z określeń, jakie przez całe życie musiałem wysłuchiwać u nauczycieli gdy skarżyli się na mnie do dziadka. Każde z nich było prawdziwe, co mogłem poradzić? Taki miałem charakter i tak mnie wychował dziadek, nie miałem zamiaru się tego wstydzić ani chować się z jakiegokolwiek powodu. Zawsze powtarzał mi, że najważniejsze żebym był sobą i żebym był szczęśliwy. Dlatego starałem się to zrobić tak, jak mnie o to uczył.

Może to było nie na miejscu, ale zastanawiałem się ile razy jeszcze będę mieć dane zjeść jego słynne pierożki. Całe sąsiedztwo zgodnie twierdziło, że mój dziadek jest mistrzem robienia pierożków i nikt nie jest w stanie ich podrobić a dziadek zawsze powtarzał, że to dzięki miłości z jaką je robi. Robi je dla mnie i chce, żeby były wyjątkowe - dlatego smakują jak żadne inne.

Wyszliśmy ze sklepu z pełnymi siatkami, które oczywiście zabrałem ja, a cała reszta wydarzyła się zaledwie w przeciągu kilku sekund. Najpierw dziadek oparł się o jeden ze stojących na parkingu samochodów. Poczułem szybsze uderzenia serca, ale w tamtej chwili nie zwróciłem na to uwagi. Siatki wypadły mi z rąk na ziemię a produkty rozsypały się po ziemi. Nie zdołałem jednak zrobić nawet kroku w stronę dziadka, gdy osunął się na ziemię. Dopadłem do niego, czując cisnące mi się do oczu łzy. Wiedziałem, że płakałem i krzyczałem coś, ale nie byłbym w stanie powtórzyć nawet słowa z tamtej chwili. Jacyś ludzie podbiegli żeby nam pomóc a ja czułem rosnące przerażenie. Ktoś odsunął mnie od dziadka i jak przez mgłę widziałem, jak udzielają mu pierwszej pomocy a ja nie przestawałem się szarpać, tylko że ten ktoś kto mnie trzymał był dość silny, by mnie powstrzymać przed wtrącaniem się. Miałem wrażenie, jakby to wszystko działo się w stop klatkach. W końcu na miejscu pojawiła się karetka i widziałem, jak zabierają go na noszach do jej wnętrza. Jeden z ratowników podszedł do mnie, ale nie potrafiłem oderwać wzroku od karetki, w której zniknął mój dziadek. Potem poczułem sztuczny, otumaniający mnie spokój i razem z ratownikami i dziadkiem ruszyłem w drogę do szpitala.

Przysiągłbym, że to wszystko wydarzyło się zaledwie w ciągu kilku sekund. Jednocześnie miałem wrażenie, że od momentu wyjścia ze sklepu do momentu znalezienia się w szpitalu minęło wiele godzin. W rzeczywistości nie minęło nawet pół godziny, ale o tym dowiedziałem się dopiero później. 

Zdenerwowany chodziłem przed salą, w której leżał mój dziadek a lekarze wciąż nie wychodzili. Miałem wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi albo po prostu się zatrzyma. Sam nie byłem pewien tego, co się ze mną tak właściwie teraz dzieje. Po prostu czekałem na jakiś cholerny cud, chociaż podświadomie wiedziałem że on nie nadejdzie. Mimo podanych mi leków uspokajających byłem nie otępiały, jak oczekiwaliby zerkający na mnie z końca korytarza ratownicy i pielęgniarki, a wręcz niespokojnie pobudzony. Miałem jednak świadomość, że jeśli znowu zacznę zachowywać się tak jak na ulicy - stanę się kolejnym pacjentem w tym cholernym szpitalu. 

Musiałem po prostu czekać.

Komentarze

Popularne posty