Porwanie - rozdział 5
Ohayo~!
Tak, kolejny rozdział "Porwania" :)
Dziękuję Wam za wszystkie komentarze - bardzo motywują mnie do dalszego pisania :)
Mam nadzieję że będziecie pisać ich więcej, bo to naprawdę bardzo pomaga. :)
I chcę jeszcze przeprosić, bo nie zamieściłam jeszcze tej miniaturki z przeprowadzką. Tak więc Gomen ne~! Ciągle coś mi w niej nie pasuję, ale postaram się ją niedługo poprawić ;)
A teraz już nie przynudzam~! :)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tak, kolejny rozdział "Porwania" :)
Dziękuję Wam za wszystkie komentarze - bardzo motywują mnie do dalszego pisania :)
Mam nadzieję że będziecie pisać ich więcej, bo to naprawdę bardzo pomaga. :)
I chcę jeszcze przeprosić, bo nie zamieściłam jeszcze tej miniaturki z przeprowadzką. Tak więc Gomen ne~! Ciągle coś mi w niej nie pasuję, ale postaram się ją niedługo poprawić ;)
A teraz już nie przynudzam~! :)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~*~Shizuo~*~
Obudziłem się z ogromnym bólem głowy. Przetarłem oczy i przejechałem
ręka po włosach. Klnąc pod nosem, wstałem i powlokłem się do kuchni, w
poszukiwaniu tabletek na ból głowy. Oczywiście ich nie miałem. Norz
cholera jasna! Otworzyłem lodówkę i wyciągnąłem butelkę mleka.
Otworzyłem ją i wypiłem kilka łyków. Westchnąłem i odłożyłem butelkę na
blat. Poszedłem do łazienki i po chwili stałem już nagi w kabinie, a po
moim ciele spływała lodowata woda. Nie wiem, jak, ale taki prysznic
naprawdę mi pomógł. Głowa trochę mniej mnie bolała i byłem bardziej
zrelaksowany. W samym ręczniku na biodrach przeszedłem do sypialni,
gdzie ubrałem jasne jeansy i zielony T-shirt. Spojrzałem na zegarek.
12:00. Dobrze, że dzisiaj niedziela... Wysuszyłem włosy i wróciłem do
kuchni, by przygotować sobie śniadanie. Oczywiście nie miałem ochoty na
gotowanie, wiec jedynie zrobiłem sobie kilka kanapek i herbatę. Ledwo
zacząłem jeść, kiedy usłyszałem dzwonek do drzwi. Podszedłem do nich i
gdy je otworzyłem, aż mnie zamurowało. W drzwiach stał Izaya, patrzył za
siebie. Trzymał się za brzuch, z jego przedramienia kapała krew.
Odwrócił się w moją stronę i spojrzał mi w oczy, niemal prosząco.
-Shizuo, wpuść mnie. - poprosił. Nie wiem, dlaczego, ale od razu się odsunąłem. Wszedł do mieszkania i szybko zatrzasnął drzwi. Zsunął się po ścianie i siadł na ziemi. Przyjrzałem mu się. Ubranie miał potargane, tak samo jak włosy. Twarz miał bladą a w kąciku ust widziałem zaschniętą krew. Jego przedramię było zranione i cały czas trzymał się za brzuch.
-Kto Cię tak urządził? - spytałem. Zbyt łagodnie. ~Kurde, Shizuo, co Ty robisz?~ zapytałem sam siebie i wyszedłem do kuchni. Po chwili wróciłem z apteczką.
-Nie chciałem komuś sprzedać pewnych informacji. - wyjaśnił i spojrzał dziwnie najpierw na apteczne, a potem na mnie. - Nie zamierzasz mnie dobić? - zapytał zdziwiony. Pokręciłem głową. ~Cholera, co ja robię? Od kiedy jestem taki miły dla tej chorej mendy?!~ pytałem sam siebie, ale ciągle nie wiedziałem.
-Zabandażujesz mi rękę? - spytał po chwili unosząc przedramię w moją stronę. Skinąłem głową i najdelikatniej jak umiałem~ że jak?!~ zdjąłem mu z przedramienia kurtkę i podwinąłem rękaw swetra. Dokładnie oczyściłem mu ramię i zabandażowałem. ~Ja chyba zwariowałem... to na pewno przez to wino!~ próbowałem przekonać w myślach sam siebie. Spojrzałem na jego brzuch, za który cały czas się trzymał.
-To nic. Siniak. - stwierdził i machnął niedbale ręka. Wzruszyłem ramionami. Jak chce, to jego sprawa. Wstałem i poszedłem do kuchni, aby dokończyć śniadanie. Kiedy wróciłem do przedpokoju, już go tam nie było. Zastałem go na moim łóżku, zwiniętego w kłębek i śpiącego głębokim, spokojnym snem. Nie będę go budził.~ pomyślałem i usiadłem na kanapie w salonie. Włączyłem telewizor i oglądałem jakiś film. W sumie nawet się na nim nie skupiałem. Myślałem o tym, czemu nagle jestem taki miły dla pchły. Wiem, że on mnie kocha. Ale ja go nie. Chyba... nie wiedziałem. Jak mam się przekonać?
Poszedłem do sypialni i podszedłem do łóżka. Przyklęknąłem przy nim i pochyliłem się nad śpiąca postacią.
Pocałowałem go.
Całowałem długo. Gdy się oderwałem, miałem wypieki na twarzy i przyspieszony oddech. Siadłem przy łóżku i wplątałem rękę we włosy. Oparłem łokieć o kolano. Co ja zrobiłem? Pocałowałem go. Tę mendę, mojego największego wroga. Dlaczego to zrobiłem? Bo chciałem się dowiedzieć co do niego czuję i uznałem to za najlepszy sposób. Co się dowiedziałem? Że chyba jednak coś do niego czuję.... cholera.
Zamarłem w bezruchu zastanawiając się nad tym wszystkim. W pewnym momencie Izaya się poderwał i wybiegł z mojego mieszkania. Co się stało? Nie wiem. Nie zdążyłem nawet zareagować. W jednej chwili jest tu, a w drugiej tam.
-Kuso... - mruknąłem i powróciłem do swoich rozmyślań.
Minął ponad tydzień. W pracy ciągle byłem nieobecny. W Ikebukuro nie było Izayi. A ja cały czas myślałem o tym, co wtedy się stało. Znałem już odpowiedź. Ale i tak wszystko jeszcze raz, kolejny i kolejny, układałem w jedyną, logiczną całość. Ledwo wróciłem do domu, a zadzwoniła moja komórka.
-Halo? - odebrałem trochę nieprzytomnie.
-Hej, nie widziałeś ostatnio Izayi? - w słuchawce usłyszałem zdenerwowany, dziewczęcy głos. Alice.
-Nie. Od jakiegoś tygodnia, a co? - autentycznie ciekawy przystanąłem na środku pokoju.
-Rozumiem. Od tygodnia nie wyszedł z domu. Obiecał że pójdzie do Ikebukuro, ale najwyraźniej tego nie zrobił...- odpowiedziała. - Dzięki za pomoc. To narazie~ ! - rozłączyła się szybko. Odetchnąłem głęboko. Wiedziałem już, co muszę zrobić. Chwyciłem klucze i wyszedłem z mieszkania. Rzadko chodziłem tą drogą, a jednak znałem ją doskonale. Wypaliłem jednego papierosa, drugiego... i tak, gdy dotarłem na miejsce, wrzuciłem niedopałek po piątym z kolei. Nie namyślając się zbyt długo, wszedłem do budynku i po chwili już stałem przed drzwiami jedynego mieszkania na ostatnim piętrze.
Zapukałem.
Drzwi po chwili otworzył sam Izaya. Odsunął się tak, abym mógł wejść i zamknął za mną drzwi.
-Czego chcesz? - spytał.
-Porozmawiać.
-Nie mamy o czym.
-Właśnie, że mamy.
-Niby o czym? - zapytał z kpiącym uśmieszkiem na twarzy. Podszedłem do niego i pocałowałem. Brutalnie, natarczywie, zachłannie. Chwilę się opierał, ale potem odwzajemnił pocałunek. Oderwaliśmy się od siebie po paru minutach.
-Kocham Cię. - szepnąłem, patrząc mu prosto w jego zaszklone od łez oczy.
-Ja też... - nie powiedział nic więcej. Nie musiał. Oboje wiedzieliśmy, co chce powiedzieć.
-Shizuo, wpuść mnie. - poprosił. Nie wiem, dlaczego, ale od razu się odsunąłem. Wszedł do mieszkania i szybko zatrzasnął drzwi. Zsunął się po ścianie i siadł na ziemi. Przyjrzałem mu się. Ubranie miał potargane, tak samo jak włosy. Twarz miał bladą a w kąciku ust widziałem zaschniętą krew. Jego przedramię było zranione i cały czas trzymał się za brzuch.
-Kto Cię tak urządził? - spytałem. Zbyt łagodnie. ~Kurde, Shizuo, co Ty robisz?~ zapytałem sam siebie i wyszedłem do kuchni. Po chwili wróciłem z apteczką.
-Nie chciałem komuś sprzedać pewnych informacji. - wyjaśnił i spojrzał dziwnie najpierw na apteczne, a potem na mnie. - Nie zamierzasz mnie dobić? - zapytał zdziwiony. Pokręciłem głową. ~Cholera, co ja robię? Od kiedy jestem taki miły dla tej chorej mendy?!~ pytałem sam siebie, ale ciągle nie wiedziałem.
-Zabandażujesz mi rękę? - spytał po chwili unosząc przedramię w moją stronę. Skinąłem głową i najdelikatniej jak umiałem~ że jak?!~ zdjąłem mu z przedramienia kurtkę i podwinąłem rękaw swetra. Dokładnie oczyściłem mu ramię i zabandażowałem. ~Ja chyba zwariowałem... to na pewno przez to wino!~ próbowałem przekonać w myślach sam siebie. Spojrzałem na jego brzuch, za który cały czas się trzymał.
-To nic. Siniak. - stwierdził i machnął niedbale ręka. Wzruszyłem ramionami. Jak chce, to jego sprawa. Wstałem i poszedłem do kuchni, aby dokończyć śniadanie. Kiedy wróciłem do przedpokoju, już go tam nie było. Zastałem go na moim łóżku, zwiniętego w kłębek i śpiącego głębokim, spokojnym snem. Nie będę go budził.~ pomyślałem i usiadłem na kanapie w salonie. Włączyłem telewizor i oglądałem jakiś film. W sumie nawet się na nim nie skupiałem. Myślałem o tym, czemu nagle jestem taki miły dla pchły. Wiem, że on mnie kocha. Ale ja go nie. Chyba... nie wiedziałem. Jak mam się przekonać?
Poszedłem do sypialni i podszedłem do łóżka. Przyklęknąłem przy nim i pochyliłem się nad śpiąca postacią.
Pocałowałem go.
Całowałem długo. Gdy się oderwałem, miałem wypieki na twarzy i przyspieszony oddech. Siadłem przy łóżku i wplątałem rękę we włosy. Oparłem łokieć o kolano. Co ja zrobiłem? Pocałowałem go. Tę mendę, mojego największego wroga. Dlaczego to zrobiłem? Bo chciałem się dowiedzieć co do niego czuję i uznałem to za najlepszy sposób. Co się dowiedziałem? Że chyba jednak coś do niego czuję.... cholera.
Zamarłem w bezruchu zastanawiając się nad tym wszystkim. W pewnym momencie Izaya się poderwał i wybiegł z mojego mieszkania. Co się stało? Nie wiem. Nie zdążyłem nawet zareagować. W jednej chwili jest tu, a w drugiej tam.
-Kuso... - mruknąłem i powróciłem do swoich rozmyślań.
Minął ponad tydzień. W pracy ciągle byłem nieobecny. W Ikebukuro nie było Izayi. A ja cały czas myślałem o tym, co wtedy się stało. Znałem już odpowiedź. Ale i tak wszystko jeszcze raz, kolejny i kolejny, układałem w jedyną, logiczną całość. Ledwo wróciłem do domu, a zadzwoniła moja komórka.
-Halo? - odebrałem trochę nieprzytomnie.
-Hej, nie widziałeś ostatnio Izayi? - w słuchawce usłyszałem zdenerwowany, dziewczęcy głos. Alice.
-Nie. Od jakiegoś tygodnia, a co? - autentycznie ciekawy przystanąłem na środku pokoju.
-Rozumiem. Od tygodnia nie wyszedł z domu. Obiecał że pójdzie do Ikebukuro, ale najwyraźniej tego nie zrobił...- odpowiedziała. - Dzięki za pomoc. To narazie~ ! - rozłączyła się szybko. Odetchnąłem głęboko. Wiedziałem już, co muszę zrobić. Chwyciłem klucze i wyszedłem z mieszkania. Rzadko chodziłem tą drogą, a jednak znałem ją doskonale. Wypaliłem jednego papierosa, drugiego... i tak, gdy dotarłem na miejsce, wrzuciłem niedopałek po piątym z kolei. Nie namyślając się zbyt długo, wszedłem do budynku i po chwili już stałem przed drzwiami jedynego mieszkania na ostatnim piętrze.
Zapukałem.
Drzwi po chwili otworzył sam Izaya. Odsunął się tak, abym mógł wejść i zamknął za mną drzwi.
-Czego chcesz? - spytał.
-Porozmawiać.
-Nie mamy o czym.
-Właśnie, że mamy.
-Niby o czym? - zapytał z kpiącym uśmieszkiem na twarzy. Podszedłem do niego i pocałowałem. Brutalnie, natarczywie, zachłannie. Chwilę się opierał, ale potem odwzajemnił pocałunek. Oderwaliśmy się od siebie po paru minutach.
-Kocham Cię. - szepnąłem, patrząc mu prosto w jego zaszklone od łez oczy.
-Ja też... - nie powiedział nic więcej. Nie musiał. Oboje wiedzieliśmy, co chce powiedzieć.
Komentarze
Prześlij komentarz