Jak powietrze - Spotkanie








Wszyscy spojrzeli w stronę, z której dobiegał głos. Długie, jasne włosy spływały po ramionach postaci, której twarzy nie można było zobaczyć w półmroku. Czarny płaszcz otulał ciało a zadbana dłoń spoczywała na jeszcze niewidocznym brzuchu. Nawet Otabek wiedział już, kto to jest, mimo, że widział tę osobę po raz pierwszy. Domyślił się a z jego oczu buchały płomienie nienawiści.

-Przyszłaś dokończyć dzieła twojego gacha? Czy może jesteś głucha i nie słyszałaś, jak mówiłem, że nie chcę cię więcej widzieć na oczy?

Zapytał wyraźnie zirytowany chłopiec. W jego oczach, głęboko pod złością, nienawiścią i obrzydzeniem, skrywał się ból i tęsknota za ukochaną mamą.

-Nie wierzę, że to, co mówiłeś, to prawda.

Odparła kobieta, a policja zwróciła się w jej kierunku.

-Musi pani jechać z nami. Jest pani oskarżona o współudział w pobiciu i trwałym okaleczeniu swojego syna.

Powiedział milczący do tej pory mężczyzna. Kobieta patrzyła na wszystkich po kolei, szukając jakiejś pomocy.

-Tato...

Wyszeptała, prosząco. Siwowłosy jednak odwrócił wzrok z nieskrywanym bólem i rozczarowaniem.

-Ja nic nie zrobiłam!

Krzyknęła, czując się bezbronna. Wiedziała, że zagonili ją w kozi róg.

-Pozwoliła pani, by pani partner pobił i okaleczył pani syna. Stała pani obok i nic nie zrobiła. To jest współudział, wydała pani ciche przyzwolenie na napaść na własne dziecko.

Wyjaśnił jeden z policjantów, podchodząc do przerażonej kobiety i skuwając jej ręce.

-A co miałam zrobić? Boję się go! Nie wiecie, jaki on jest!

Błagała. Swoimi pięknymi oczami pełnymi strachu błagała niebiosa, by ją ochroniły.

-To już wyjaśnimy sobie na komendzie.

Zarządził policjant i wyprowadził blondwłosą kobietę, mimo, że ta wyrywała się i nie chciała iść razem z nim.

-Yurij! Tato! Nie pozwólcie im!

Słyszeli słabnący głos z korytarza. Po bladych policzkach pacjenta popłynęły łzy, o których on sam nie wiedział, dopóki Otabek mu ich nie otarł. Chłopcy spojrzeli po sobie i teraz już chłopiec nie potrafił przestać płakać.

-Będę już się zbierał. Yurij, gdybyś miał jakieś pytania, proszę, daj mi znać. Życzę zdrowia.

Stwierdził po chwili pozostały w pokoju policjant i wyszedł, żegnając się ze wszystkimi. Dziadek patrzył na swego młodego wnuka, leżącego na szpitalnym łóżku i płaczącego. Było mu go tak strasznie żal. Nie wiedział, co może zrobić, by go pocieszyć. Chociaż on sam nie czuł się najlepiej.

-Chcę, żebyście już poszli. Chcę zostać już dzisiaj sam. Wróćcie jutro, dobrze?

Poprosił w pewnym momencie. Mężczyźni spojrzeli po sobie.

-W porządku, Juratschka. Odpocznij.

-Tak, Yurij. Idę znaleźć jakiś hotel, zanim nic nie zostanie.

-Jaki hotel? Nie ma mowy. Jedziesz do nas. Przyjaciel Yurija to przyjaciel rodziny.
 
-Dziękuję.

Czarnowłosy zaczął zbierać swoje rzeczy, a dziadek czekał na niego cierpliwie.

-Zdrowiej, Jura.

Powiedzieli chórem na odchodne, z czego zaczęli się śmiać. Blondwłosy chłopak jeszcze przez chwilę słyszał ich oddalające się głosy i śmiechy. Wtulił w twarz w poduszkę i spróbował zasnąć. Tego wszystkiego było za dużo.

-Nie chcę już nic więcej...

Wyszeptał, zapadając w sen.

Komentarze

  1. Hejeczka,
    wspaniale, przyszła do szpitala, no tak do niczego się nie poczuwa...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, matka przyszła do szpitala, no tak do niczego się nie poczuwa...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty