Od początku - 19
Zamarłem, gdy zobaczyłem
osobę stojącą po drugiej stronie drzwi. A po chwili próbowałem je
zamknąć, jednak mężczyzna był silniejszy i już po chwili odepchnął mnie
i wszedł do środka z psychodelicznym uśmiechem na ustach i obłędem w
oczach. Zatrzasnął drzwi i przesunął komodę tak, by nas zabarykadować. Z
przerażeniem cofałem się w tył, byle dalej od niego, chociaż boląca
kostka dawała mi się we znaki. Wślizgnąłem się do łazienki, jednak
wyciągnął mnie z niej siłą, nim chociażby zdążyłem zamknąć drzwi do
niej. Chwycił mnie w swoje objęcia, tak, że stałem do niego tyłem a
jego tors przylegał do moich pleców. Kroczem ocierał się o moje
pośladki. Palcami uniósł mi podbródek a jego język zaczął znaczyć mokre
ścieżki na mojej szyi. Próbowałem się wyrwać, jednak był zbyt silny i
nie mogłem. Poczułem wzbierające w oczach łzy. Od razu przypomniały mi
się wydarzenia z wycieczki szkolnej, na której wydarzyło się to... Były
już nauczyciel popchnął mnie i po chwili stałem przed stołem w kuchni.
Zerwał ze mnie koszulkę i związał mi nią ręce, po czym powalił mnie na
stół i zaczął dotykać po plecach i torsie. Ten dotyk mnie obrzydzał i
miałem ochotę płakać i wymiotować. Ale nie krzyczałem. Wiedziałem, że
nikt mnie nie usłyszy. Nikt nie pomoże. Chociaż starałem się opierać,
to po chwili poczułem, jak zrywa ze mnie spodnie i bokserki. Po mojej
twarzy popłynęły pierwsze łzy. Rozległo się pukanie do drzwi.
-Oii, Izaya, otwórz, chcę wracać do Celty.
Dało się słyszeć po
chwili głos szatyna. Chciałem krzyknąć o pomoc, ale gdy tylko otwarłem
usta została mi wetknięta niemal do gardła ścierka kuchenna, przez co
dźwięk był bardzo zniekształcony i niemal niesłyszalny. Poczułem
twardą, pulsującą męskość ocierającą się o moje pośladki. Zamknąłem
oczy i pozwoliłem łzą płynąć. Po chwili wszedł we mnie, bez
przygotowania, bez nawilżenia. Czułem, jakby rozrywał mnie na pół.
Krzyczałem, na tyle, na ile pozwalała mi szmatka w buzi, płakałem i
wyrywałem się, ale jedyny efekt, jaki to dało, to to, że przycisnął
mnie mocniej do stołu i mocno uderzył w plecy, na co znów krzyknąłem, a
potem zaczął ciągnąć mnie za ramię. Miałem wrażenie, że zaraz mi je
wyrwie. Poruszał się we mnie, powoli rozrywając mnie i zabijając moją
duszę. Wyrywał ramię, mimo, że przed chwilą coś chrupnęło. Dusił,
trzymając za kark i dociskając mnie do stołu. A ja mogłem tylko płakać i
krzyczeć krzykiem, którego i tak nikt by nie usłyszał. W pewnym
momencie wyszedł ze mnie i poczułem coś większego i zimnego, co szybko
zostało we mnie wepchnięte. Ból nasilił się a ja aż otworzyłem oczy,
które od dłuższego czasu miałem zamknięte. Pukanie do drzwi nie
ustawało. Chyba. Nie byłem pewien. Po chwili poczułem, jak znów wsadza
swoją męskość we mnie. Głęboko, do końca. Myślałem, że umrę. Coś
ogromnego i jego penis - te dwie rzeczy znajdowały się teraz w moim
odbycie i czułem krew, gorącą i spływającą strumieniami po moich nogach.
Zrobiło mi się czarno przed oczami i byłem pewien, że gdyby mnie nie
trzymał, upadłbym. Przestałem krzyczeć, bo nie miałem już sił. Byłem na
skraju i tylko płynące po policzkach łzy mogły świadczyć o tym, że
żyję. Usłyszałem jakiś huk, ale nie zwróciłem na to uwagi. Może to mój
kręgosłup pękł? Potem krzyki i jakieś zamieszanie. Przyrodzenie, które
tak brutalnie mnie gwałciło, zniknęło, dłonie, które mnie krzywdziły
przestały mnie trzymać, a gdy tylko jego ciało odsunęło się od mojego,
poczułem, jak osuwam się na ziemię, w locie jeszcze uderzając o coś
głową. Zimno. To czułem, gdy spocząłem na ziemi. Słyszałem coś, ale nie
byłem pewien, co. Dźwięki były zbyt odległe i przytłumione. Szmatka z
mojego gardła zniknęła. A po chwili - zniknąłem i ja.
Shizuo:
Gdy wróciłem do mieszkania, zastałem dobijającego się do drzwi aspirującego doktorka. Gdy mnie zauważył, zmarszczył brwi.
-Nie otwiera od długiego czasu a ja mam złe przeczucia.
Powiedział. Wierzyłem
mu. Podszedłem i wyjąłem klucze, jednak drzwi nie chciały się otworzyć.
Użyłem siły i po chwili bez problemu weszliśmy do mieszkania. Dostałem
szału, gdy zobaczyłem, co tam się dzieje. Ta zgnilizna, Kaname, stała
nad ledwo przytomnym Izayą i gwałciła go. Dookoła była wolno
powiększająca się kałuża krwi. Zabrałem go od wszy i pobiłem, ledwo
powstrzymując się od zabicia go. Związałem go i spojrzałem na Izayę.
Leżał na ziemi, całkiem nagi, bez życia. Jego skóra była wręcz szara i
cienka niczym bibułka do papierosów. Oczy, przeszklone i czerwone od
płaczu, bez cienia świadomości czy oznaki życia, pozostawały otwarte. Z
jego skroni i odbytu sączyła się krew. Na plecach widziałem siniaki i
kilka ran, niczym od noża. Na szyi i karku miał siną skórę, jakby się
dusił. Jego prawe ramię było nienaturalnie wygięte. Wyglądał, jakby był
martwy. Kishitani próbował coś zdziałać, jednak widziałem przerażenie w
jego oczach i drżenie jego rąk. Kazał mi dzwonić po pogotowie i zajął
się opatrywaniem głowy Izayi i sprawdzał oddech. Ledwo zauważalnie, ale
jego klatka piersiowa unosiła się. Jakby kurczowo trzymał się
ostatniej nadziei w życiu.
Kiedy Izayę zabierała
karetka, czułem się okropnie. Zarzucałem sobie, że zostawiłem go samego
sobie i to moja wina, co się stało. Policja zajęła się związanym
Kaname a ja patrzyłem na plamy krwi w kuchni, w miejscu, gdzie przed
chwilą leżał czarnowłosy. W moich oczach wezbrały łzy. Byłem
zrozpaczony. Usiadłem i zacząłem płakać. Chciałem tylko, by to wszystko
okazało się złym snem.
Niestety nim nie było.
Komentarze
Prześlij komentarz