Dlaczego? - Rozdział 22
TOM
Wyperswadowanie zarówno lekarzom jak i naszym rodzicom, że próba samobójcza Billa w cale nie była próbą samobójczą a zwykłym wypadkiem było o wiele trudniejsze, niż którykolwiek z nas byłby przypuszczał. Lekarze nie chcieli pozwolić Billowi na wyjście ze szpitala, Jost niemal szantażował pół szpitala domagając się widzenia z jego przyszłą gwiazdą i dowiedzenia się czegoś o jego stanie zdrowia a rodzice wahali się przed wysłaniem Billa na oddział zamknięty. Miałem wrażenie, że oszaleję z tego wszystkiego a jednak musiałem pozostać silny. Musiałem, bo musiałem pomóc Billowi a jeśli ja zawiodę - mój brat zostanie zupełnie sam.
Siedziałem właśnie przy łóżku mojego bliźniaka i trzymając go za chłodną dłoń starałem się go jakoś pocieszyć i wymyślić jakieś wyjście z naszej względnie beznadziejnej sytuacji gdy usłyszeliśmy, jak za drzwiami rozpętuje się piekło.
Najpierw usłyszeliśmy krzyk. Przeraźliwy, okropny krzyk. Sam dostałem gęsiej skórki na jego dźwięk a sądząc po twarzy Billa - on sam nie miał pojęcia, co się dzieje.
-Może to tylko któryś z pacjentów? W końcu jesteśmy na oddziale psychiatrycznym, różni ludzie tu są.
Próbowałem znaleźć jakiekolwike logiczne i w miarę bezpieczne dla nas rozwiązanie sytuacji, ale w momencie gdy wypowiedziałem te słowa w całym szpitalu rozbrzmiał alarm. Ekran telewizora zrobił się czarny i po chwili pojawiły się czerwone, drukowane litery układające się w jedno, przerażające słowo. NOŻOWNIK. Czułem, jak moje serce na moment stanęło. Jako że był to oddział psychiatryczny, w drzwiach nie było zamków i nie można było ich zamknąć. Gorączkowo myślałem nad tym co zrobić, ale absolutnie nic nie przychodziło mi do głowy.
Niemal krzyknąłem, gdy w ciągu coraz to nowych krzyków Bill wyrwał dłoń z moich palców i wyskoczył z łóżka jak poparzony. Zaczął coś majstrować przy łóżku a ja patrzyłem na niego jak na kosmitę nie mając pojęcia o co mu chodzi, aż coś kliknęło i spojrzał na mnie wyczekująco.
-Drzwi otwierają się do środka. Łóżko jest na kółkach ale ma blokadę i jest dość ciężkie. Pomóż mi zatarasować nim drzwi.
Poprosił a ja walnąłem się mentalnie w łeb, że sam na to nie wpadłem. Od razu poderwałem się z krzesła i zrobiłem to, o co prosił mnie bliźniak, po czym zrobiliśmy to samo ze wszystkim, czym się dało - łóżko zablokowaliśmy biurkiem, niewielką komodę w której Bill trzymał swoje ubrania ustawiliśmy na szczycie a na dobitkę jego szafka nocna. Barykada może nie była najlepsza, ale zawsze dawała nam jakieś szanse - nie wiedzieliśmy, kim jest napastnik, możliwe że takie zabezpieczenie przed nim nam wystarczy. Kolejny krzyk i dopiero wtedy to zauważyłem - Bill drżał. Drżał na całym ciele a w ciemnych oczach błyszczały łzy, którym jeszcze nie pozwalał spłynąć po policzkach. Wziąłem go w ramiona ale wiedziałem, że obaj jesteśmy w tym momencie tak samo przerażeni.
-Mam pomysł.
Powiedziałem i pociągnąłem go za rękę, prowadząc do niewielkiej łazienki. Zaciągnąłem tam jeszcze krzesło i zablokowałem nim klamkę w drzwiach, by nie można było ich otworzyć. Otuliłem Billa zabranym z łóżka kocem i usiadłem z nim w wannie, czekając. Nad wanną był niewielki monitorek, na którym było kilka znaczków, które mogły się świecić. Jeden z nich był pomarańczowy, gdy osoba znajdująca się w łazience wezwie pomoc lekarzy. Czerwone, gdy nastąpiła awaria. I niebieskie, gdy w szpitalu panuje zagrożenie. W tym momencie świeciło się niebieskie i modliłem się, żeby policja jak najszybciej zajęła się sprawą.
-Przepraszam.
Zerknąłem na bliźniaka nie mając pojęcia, o co mu chodzi. Wpatrywał się tempo w zabarykadowane drzwi a po policzkach płynęły mu łzy. Wydawało mi się, że w każdej chwili może się rozpaść na milion niewielkich kawałeczków.
-Za co ty mnie przepraszasz, głuptasie?
Zapytałem cicho jednocześnie nasłuchując. Przez dwie pary drzwi ciągle udawało mi się usłyszeć strzępki krzątaniny i krzyków na korytarzu i w innych pokojach.
-Przeze mnie się tu znalazłeś... i teraz możesz zginąć. Przeze mnie.
-Nie, Bill.
Musiałem zaprotestować. Musiałem grać bardziej pewnego siebie, niż byłem w rzeczywistości ale musiałem coś zrobić, żeby mu pomóc. W tym momencie spokój i nadzieja były jedynymi rzeczami, które mogły zapewnić nam przetrwanie i że nie zwariujemy w oczekiwaniu na policję. Ująłem jego twarz w dłonie i zmusiłem go, by na mnie spojrzał.
-To nie jest twoja wina. Nawet tak nie myśl.
-Ale, Tom... ja na prawdę nie chciałem się zabić, ja tylko chciałem się uspokoić i trochę przespać... ale to mi nie wyszło, nigdy nic mi nie wychodzi, i trafiłem tutaj i teraz ty też tutaj jesteś a teraz obaj możemy zginąć!
Czarny rozpłakał się i schował twarz w dłoniach, a ja mogłem jedynie go przytulić i próbować go jakoś uspokoić. Głaskałem go po plecach, podczas gdy Billy wtulał się we mnie kurczowo i mruczał cicho pod nosem.
-Przepraszam... ja nie chcę zginąć... przepraszam...
Nie potrafiłem go uspokoić i sam byłem o krok od paniki i płaczu albo kompletnego załamania nerwowego. Czekałem w napięciu i chociaż zegarek zdecydowanie pokazywał mi, że jesteśmy tu zamknięci zaledwie od kilka minut - wydawało mi się, jakby minęło kilka dni. Wiedziałem, że skoro alarm został uruchomiony to policja również została już zawiadomiona - musiałem więc czekać na to, co się wydarzy i modliłem się tylko, żeby nożownikowi nie udało się wejść do naszego pokoju i żeby nie udało mu się nikogo zabić, nim zostanie aresztowany. Albo zastrzelony. Jak dla mnie wszystko jedno. Ważne, żeby Billy był bezpieczny.
Siedzieliśmy tak w wannie i starałem się jakkolwiek ogrzać otulonego cienkim kocem Billa, gdy niebieskie światło zgasło...
BILL
Poderwałem wzrok, gdy niebieski poblask zgasł. Mogło to oznaczać dwie rzeczy - nożownik został złapany i zagrożenie minęło, albo nożownik znalazł alarm i go wyłączył, chcąc zabić więcej ludzi zwabionych złudnym poczuciem bezpieczeństwa. Za dwoma parami drzwi słyszałem krzątaninę, ale nie potrafiłem wywnioskować z niej, co się dzieje na zewnątrz. Otarłem policzki z zastygłuch łez i spojrzałem na brata, który również nasłuchiwał i najwyraźniej zastanawiał się, co teraz zrobić.
-Wychodzimy z łazienki. Posłuchamy przez drzwi, co się dzieje.
Zawyrokował w końcu cicho i powoli, starając się nie robić hałasu, opuściliśmy niewielkie pomieszczenie, znajdując się na powrót w zabarykadowanym pokoju. Tom powoli przysunął się do drzwi na tyle, na ile pozwoliły mu poustawiane pod nimi meble i nasłuchiwał a ja czułem, jak moje serce bije niczym młotem. Miałem wrażenie, że słychać je w całym pokoju.
-Bill, Tom, wyłaźcie w końcu z tego pokoju!
Zamarłem i zauważyłem, że mój bliźniak miał tak samo zgłupiałą minę, jak prawdopodobnie ja.
-Jost?
-Nie, słoń. Oczywiście, że Jost, wyłaźcie!
Szybko odsunęliśmy rzeczy na tyle, żeby można było w miarę otworzyć drzwi i spojrzałem na brata. Stał z dłonią na klamce i przyglądał mi się, zadając nieme pytanie. Skinąłem głową i klamka powoli poszybowała w dół, a gdy otworzyliśmy drzwi... zastaliśmy Davida Josta we własnej osobie.
-No w końcu! Chodźcie za mną.
Rozkazał a my niczym posłuszne pieski poszliśmy za nim. Rozglądałem się ciekawie dookoła, ale nigdzie nie zauważyłem ani krwi, ani rannych i trochę mnie to zastanawiało. Manager zaprowadził nas do pokoju lekarskiego, w którym znajdowała się zajmująca się mną lekarka, dwie pielęgniarki i nasi rodzice. Zerknąłem na Toma i zauważyłem, że jest on tak samo skołowany, jak ja.
-Siadajcie, musimy wam coś wyjaśnić.
Zarządził nasz manager, wskazując na krzesła przy stole i samemu zajmując jedno z miejsc.
-I to chyba sporo, z tego co widzę.
Skomentował mój bliźniak ale posłusznie zajęliśmy miejsca zastanawiając się, o co chodzi. Wszyscy milczeli a ja miałem dziwne przeczucie, że właśnie ważą się nasze losy.
-To, co się przed chwilą wydarzyło, było testem. Pan Jost bardzo nalegał na wypuszczenie Billa ze szpitala i zapewniał nas, że jest w stanie zagwarantować wam obu niezbędą opiekę medyczną, w tym terapię psychiatryczną, jeśli takowa będzie potrzebna.
Zaczęła nasza lekarka, otwierając leżącą przed sobą teczkę i kartkując ją przez chwilę, nim znowu na nas spojrzała a ja czułem, jak niewidzialna pętla zaciska się powoli na moim gardle.
-Nie byliśmy w stanie jednak stwierdzić, czy tak jest faktycznie ani czy Bill jest w zadowalającym stanie psychicznym. Bill, twoje wyniki nie są najlepsze i doskonale o tym wiesz. Masz silną niedowagę, która powoduje anemię a na ramionach masz ślady długoletniego okaleczania się. Są to główne aspekty, przez które nie do końca wierzyłam w twoje zapewnienia o tym, że tamten dzień był zwykłym wypadkiem. Wasi rodzice wyrazili zgodę, by zrealizować pomysł pana Josta. Upozorowaliśmy więc atak nożownika na oddział, uprzednio instalując kamery w twoim pokoju, Bill.
Kamery? No ładnie! Dobrze, że nie robiliśmy absolutnie nic, co mogłoby zdemaskować nasz mały sekret ale i tak poczułem, jak krew odpływa mi z twarzy.
-Wyniki tego testu miały pokazać nam, czy możemy pozwolić ci wyjść ze szpitala. Osoba mająca tendencje samobójcze w najprawdopodobniejszym scenariuszu nawet nie próbowałaby się bronić ani schować przed ewentualnym napastnikiem, nawet jeśli nie wystawiłaby się bezpośrednio na atak na przykład wychodząc z pokoju, w prost w ramiona napastnika. Ty jednak w mgnieniu oka przeanalizowałeś sytuację i postanowiłeś bronić brata i siebie. Dodatkowo w wyniku stresu zacząłeś go przepraszać... W sytuacjach krytycznych ludzie zaczynają mówić prawdę. Potwierdziłeś to, co mówiłeś nam przez cały czas. Przykro mi, że nie byliśmy w stanie ci w to uwierzyć. Ty rzeczywiście nie próbowałeś się wtedy zabić, to był wypadek. Przepraszam, Bill.
W pewnym momencie słuchając słów lekarki zorientowałem się, że nie oddycham. Zerknąłem na siedzącego z opadniętą szczęką obok mnie bliźniaka i...
-Czy wyście, kurwa, powariowali?! Robić taki TEST?! Wiecie, co myśmy tam przeżyli?! Umierałem z przerażenia! Naraziliście Toma i mnie na RZECZYWISTE urazy i daliście nam powód do traumy! Czy wy jesteście kurwa normalni?! To jest nielegalne, zdajecie sobie z tego sprawę?! Mamy prawo was za to pozwać! To nie ja tu potrzebuję leczenia, tylko wy! Jesteście chorzy, po prostu kurwa chorzy! Mam was serdecznie, kurwa, dość! I wy!
Widziałem, że wszyscy są w szoku na mój wybuch, ale miałem to w tym momencie głęboko w dupie. Tom był przerażony, ja byłem przerażony myślałem, że obaj zginiemy... Byłem po prostu wściekły do granic możliwości. Przy ostatnim zdaniu wskazałem palcem na rodziców, mając zamiar im teraz wygarnąć.
-Ja wszystko rozumiem, serio jestem w stanie wiele zrozumieć i wybaczyć, ale kurwa żeby właśni RODZICE narażali nas na coś takiego i zmuszali nas do takich przeżyć?! Zamknąć was WSZYSTKICH w psychiatryku to mało! A ty, Jost? Zapomnij, że kiedykolwiek, kurwa, dla ciebie zaśpiewam czy że będę z tobą w jakikolwiek sposób współpracować! Mam was kurwa dość. Idę się spakować a ty masz mi przygotować wypis na żądanie, lekarko od siedmiu boleści! Tom, idziemy.
Chwyciłem brata za rękę i trzęsąc się z wściekłości wyprowadziłem go z pomieszczenia, idąc z powrotem do mojego tymczasowego pokoju, w którym ciągle był niezły bałagan ale miałem to w tym momencie w dupie. Zacząłem agresywnie wrzucać swoje rzeczy do przyniesionej przez Toma torby mając w tym momencie kompletnie wywalone na to, że drogę do domu przejdę w dresowych spodniach i za dużej na mnie bluzie mojego bliźniaka w dodatku z totalnie rozwalonymi włosami - coś, na co normalnie bym sobie nigdy nie pozwolił, teraz jednak chciałem jak najszybciej zniknąć z tego miejsca.
-Bill...
-Nie zostanę tu, nie ma mowy.
-Bill.
-Idę do domu i niech się wszyscy ode mnie odpierdolą. To nie ja tu mam problemy psychiczne, tylko oni.
-Bill.
-Mam ochotę przyjebać każemu z nich po kolei.
-Bill...
Dopiero wtedy zerknąłem na bliźniaka i zauważyłem, że jest dziwnie blady i opiera się ciężko o moje łóżko. Nagle znowu powrócił mój niepokój i szybko zostawiłem rzeczy, podbiegając do niego. Tom opadł ciężko na łóżko i trzymał się za klatkę piersiową, ledwo łapiąc oddech. Przykucnąłem przy nim i próbowałem zajrzeć mu w przerażoną twarz, ale zasłaniały mi go dredy.
-Tom, co się dzieje?
Byłem autentycznie przerażony i wiedziałem, że bliźniak mnie nie wkręca. Nie zrobiłby mi czegoś takiego a dezorientacja i strach na jego twarzy były zbyt prawdziwe, by mogły być udawane. On mi jednak już nie odpowiedział. Widziałem tylko, że coraz ciężej mu złapać oddech i był coraz bledszy.
-Tom, spójrz na mnie, proszę, oddychaj spokojnie...
Próbowałem mu pomóc ale było za późno, bo bliźniak osunął mi się bezwładnie w ramiona. Co się tu, kurwa, dzieje?
Komentarze
Prześlij komentarz