Zachód Słońca - Rozdział 1
Przechadzałam się ulicami miasta, nie zwracając większej uwagi na nikogo innego. Było mi to obojętne. Szukałam czegoś, o czym nikt z nich nie wiedział a tym bardziej nie powinien wiedzieć. Większość ludzi by to przeraziło. Chcieliby, żeby moje poszukiwania skończyły się fiaskiem i pewnie były na to o wiele większe szanse niż abym trafiła na to, czego chciałam. Nie miało to jednak znaczenia. Jestem cierpliwa. Mogłam poczekać odrobinę dłużej.
Odwróciłam się zaciekawiona, słysząc nagle głośny pisk towarzyszący jednemu z aut, które nagle zaczęło gwałtownie hamować. Moje serce zabiło mocniej ale w cale nie ze strachu. Co to, to nie. Przepełniała mnie nadzieja, ale spotkało mnie okropne rozczarowanie. Nic się nie stało. Młody chłopak który nieuważnie wbiegł na ulicę, najwyraźniej bardzo się spiesząc, nie został nawet muśnięty przez maskę pojazdu. Jęknęłam w duchu z rozczarowania, ale co zrobić... co się stało to się nie odstanie i na pewno nie miałam mocy, żeby zmienić bieg minionych już wydarzeń. Westchnęłam więc tylko z rozczarowania i poszłam dalej swoją drogą. Już się ściemniało i wiedziałam, że świat niedługo spowije mrok rozświetlany jedynie nikłym blaskiem Księżyca. Miałam nadzieję, że pod osłoną nocy wydarzy się o wiele więcej.
Skierowałam się w stronę portu, w którym zawsze coś się działo. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że w naszym mieście funkcjonują różne nielegalne grupy przestępcze a największa z nich zajmowała również część portu, nie czułam jednak strachu. Raczej nie rzucałam się w nocy a nawet jeśli - i tak nie zwracałam uwagi na nic, dopóki nie polała się krew. Choćby mnie pytali na torturach, nie byłabym w stanie powtórzyć ani słowa z ich rozmów czy nawet opisać cokolwiek z tego, co się dookoła działo. No co poradzić, umiem się dość dobrze wyłączyć z życia, jak to określili kiedyś moi rodzice!
Księżyc świecił już wysoko na niebie, gdy znalazłam się w porcie i zaczęłam spacerować pomiędzy niewysokimi budynkami i wyładowanymi na brzeg kontenerami. Wszyscy już zakończyli pracę. Odkąd nielegalny handel stał się o wiele bardziej powszechny i zaczął poważnie wpływać na gospodarkę miejską - oczywiście negatywnie - wykluczono nocne zmiany w rozładowywaniu towaru i wiedziałam, że do conajmniej 6 rano nie pojawi się tu żaden pracownik. Nawet ochroniarz nie opuszczał swojej budki przy głównym wejściu, bo było to zbyt niebezpoieczne. Całe szczęście, że w te rejony prowadziło jeszcze kilka ukrytych, nielegalnych przejść! Zerknęłam w górę, obserwując gwiazdy i powoli tracąc nadzieję, że coś ciekawego się w ogóle wydarzy tej nocy, gdy na coś wpadłam i lekko się zahwiałam. Całe szczęście, że nie szłam zbyt szybko, bo pewnie upadłabym na zimny beton pod moimi stopami!
-Przepraszam.
Powiedziałam i uśmiechnęłam się słodko do stojącego przede mną mężczyzny. Nie wyglądał na zbytnio zadowolonego z mojej obecności ale nieszczególnie mnie to interesowało. Wręcz przeciwnie, wyglądał na dość mocno wkurzonego i przez myśl przemknęło mi nawet, że może mi się coś z tego powodu stać, ale raczej niezbyt mocno się tym przejęłam. Zerknęłam na boki i zauważyłam, że oprócz niego otacza mnie jeszcze conajmniej pięć innych osób. Czyżbym miała kłopoty? Ups...
-Nieupoważnionym wstęp wzbroniony. Nie wiesz o tym?
Warknął stojący naprzeciwko mnie mężczyzna, nachylając się lekko nade mną i chyba chciał mnie wystraszyć, ale nic mu z tego nie wyszło. Roześmiałam się cicho, bo nie mogłam się powstrzymać. Może weźmiecie mnie przez to za wariatkę, ale w tym momencie absolutnie mnie to nie interesowało.
-Ej, Jackson, to chyba ta laska o której mówił szef.
-Ta, co ciągle tu przyłazi?
-No.
-To nic nie zmienia. Nie powinno jej tutaj być. Musi to w końcu zrozumieć.
Przysłuchiwałam się ciekawie tej dyskusji i w sumie całkiem mi pochlebiało to, że sam szef największej grupy przestępczej w naszym mieście mnie kojarzył, ale chyba nie do końca interesowało to jego podwładnych. Przynajmniej tych, którzy mnie otoczyli.
-Czego tu szukasz?
Dopiero po kilku sekundach zorientowałam się, że ten cały Jackson skierował to pytanie do mnie i czekał na odpowiedź, która była już mocno opóźniona. Wzruszyłam ramionami i wcisnęłam ręce w kieszenie kurtki, szczerząc do niego ząbki.
-Wypadków.
-Wypadek, to zaraz tobie może się przytrafić.
-Wolałabym poobserwować.
-A ty co, sadystka?
-Kto wie...
Przez chwilę panowła między nami cisza a mężczyzna, na którego wpadłam, najwyraźniej starał się jakoś opanować nerwy i mi z miejsca nie przywalić ale jakoś w cale nie czułam przed nim strachu, mimo że górował nade mną zarówno wzrostem jak i siłą fizyczną no i w dodatku pewnie miał przy sobie broń.
-Idziesz z nami.
-Uwii... Pokarzesz mi coś ciekawego?
-Jasne, jasne...
Facet chwycił mnie mocno za nadgarstek, niemal łamiąc mi kości ale i tak uśmiechnęłam się, gdy zaczął mnie ciągnąć za sobą a jego koledzy szli w dość ciasnym kręgu dookoła nas. Chyba bali się, że ucieknę no i chyba im w czymś przeszkodziłam, skoro byli aż tak wkurzeni. Musieli się niepokoić, że usłyszałam coś istotnego i mogłabym to przekazać policji czy komuś takiemu. A może boli się szantażu? No cóż, tego nie wiem ale chyba niedlugo będę mieć okazję się o tym przekonać.
I oj, jak bardzo miałam rację, miałam przekonać się niedługo.
Komentarze
Prześlij komentarz