The Ghost of you - Rozdział 1


 Siedziałem w mieszkaniu, oglądając jakiś film w telewizji. Nie wiedziałem, czy był to horror czy film akcji czy co tam jeszcze innego, ale niespecjalnie zwracałem na to uwagę. Ważne, że coś się w nim działo i mój mózg mógł przestać myśleć o czymkolwiek innym, niż ten właśnie film. Sięgnąłem do opakowania i wyjąłem kolejne ciastko, które zaraz zniknęło w moich ustach. Westchnąłem cicho i położyłem się na kanapie, nie odrywając wzroku od telewizora. Kolejne ciasto wypadło mi z dłoni, gdy zauważyłem kolejną scenę. Scenę wyjętą prosto z życia. Z mojego życia. 

To było dokładnie pół roku temu. 04 czerwca. Wracałem właśnie z pracy do domu, było już późno. Podbiegła do mnie jakaś dziewczyna, mogła mieć nie więcej niż 20 lat. Wyglądała na przerażoną, gdy złapała mnie za rękę. 

-Heiwajima Shizuo? 

Zapytała roztrzęsionym głosem. Miałem złe przeczucia, ale przytaknąłem i pozwoliłem jej się poprowadzić. Mówiła mi po drodze, że była ze swoim chłopakiem na spacerze na przystani i wpadli w kłopoty. Błagała, żebym spróbował chociaż pomóc jej chłopakowi, powiedziała, że sama moja obecność już im pomoże przestraszyć tych ludzi, napastników.

To była zasadzka. 

Znalazłem się w pustym doku otoczonym przez około 50 ludzi, wszyscy należeli do mafii. Wszyscy celowali do mnie z najróżniejszego rodzaju broni palnej. Jedna z kul już rozcięła mi ramię, przelatując tuż obok mnie w momencie, gdy przekroczyłem próg. Kolejna przeszyła na wylot moje lewe udo, zmuszając mnie do uklęknięcia przed tymi niebezpiecznymi ludźmi. Obserwowałem ich. Byłem wściekły i gorączkowo myślałem, kogo uderzyć najpierw, żeby móc się jakoś z tego wyrwać i ujść z życiem. W tym momencie drzwi otwarły się z hukiem...

Otworzyłem oczy i zorientowałem się, że film już się skończył. Przetarłem zmęczone skronie palcami i podniosłem się do siadu, po czym wyłączyłem telewizor i położyłem się do łóżka, starając się zasnąć. Niestety sen w cale nie przynosił ukojenia, wręcz przeciwnie. Noc w noc, od pół roku, dręczyły mnie koszmary. Często budziłem się po nich płacząc lub zlany potem. Tym razem w cale nie było inaczej. 

Drzwi do tego pomieszczenia otwarły się z hukiem, nikt jednak zdawał się tym nie przejmować. Widziałem, jak ktoś przedziera się przez tłum a gdy w końcu spojrzenia moje i nowoprzybyłej osoby się spotkały, poczułem jednocześnie wściekłość i strach. Chłopak zdjął czarny kaptur z białym futerkiem z głowy i wystąpił na środek, stając tuż przede mną. Na twarzy miał uśmiech - ten ironiczny i złowrogi, ten którego absolutnie nienawidziłem. Nachylił się do mnie i spojrzał mi w oczy. 

-Nic ci nie jest? 

Spytał cicho i byłem niemal pewien, że zrobił to specjalnie. Jego głos był miękki i wtedy zrozumiałem. Grał. Nie chciał żeby inni zorientowali się, że jest przeciwko nim. A przynajmniej jeszcze nie teraz. 

-Nie. 

Odpowiedziałem półgłosem, na co chłopak podniósł się i spojrzał po otaczających nas mężczyznach. Ręce trzymał w kieszeniach i wiedziałem, że w jednej z dłoni ściska nóż a w drugiej pistolet. Zastanawiałem się, czy we dwójkę uda nam się z tego wyjść.

-Co zrobił? 

Zapytał, wskazując na mnie butem i odchodząc parę kroków. Wszyscy najwyraźniej bali się tu Izayi, bo nikt się nie odezwał przez kilka chwil. 

-Mamy dowody, że Shizuo brutalnie zamordował piątkę naszych ludzi. 

Wyrwał się w końcu ktoś a ja prychnąłem. Serio? Ja i morderstwo? Nigdy nikogo nie zabiłem i nie miałem takiego zamiaru. 

-Och, doprawdy? Ja mam dowody, że tego nie zrobił. Jak myślisz, kto lepiej wykonał swoją pracę, ktoś z mafii czy prawdziwy, wykwalifikowany informator, na którym polegacie od lat i który jeszcze nigdy was nie zawiódł? 

Wszyscy zaczęli szeptać między sobą. Najwyraźniej wahali się, co zrobić. Nie mieli jednak dużo czasu, bo nagle rozbrzmiały zbliżające się syreny policyjne. Zaniepokojenie i zaskoczenie można było wyczuć w powietrzu. 

-No cóż.. przynajmniej do tej pory. Razem z Shikim zawarłem umowę. Umowę, według której żadne z was nie ma prawa tknąć Shizuo. Jego życie i śmierć leżą w moich rękach. Złamaliście tę umowę. Poniesiecie więc karę. Policja będzie tu za dwie minuty. 

Wybuchła panika i ludzie zaczęli uciekać. Wszystko działo się bardzo szybko i było bardzo chaotyczne. Nagle usłyszałem strzał a po chwili trzymałem w swoich ramionach bezwładne ciało informatora...

Poderwałem się do siadu i rozejrzałem się przerażony po otoczeniu. Nie byłem w porcie, tylko w swoim pokoju, w swoim własnym łóżku. Serce waliło mi jak młotem i miałem wrażenie, że zaraz wyskoczy mi z piersi a strużka potu spłynęła mi po twarzy. Odetchnąłem głęboko i sięgnąłem po paczkę fajek i popielniczkę, które miałem na stoliku nocnym. Sam nie wiem, dlaczego przywołało to wspomnienia pewnego zimowego wieczora.

Czarnowłosy chłopak przetoczył się na brzuch i spojrzał na mnie z udawanym wyrzutem, ale w kącikach jego ust czaił się rozbawiony uśmieszek. Jego brew powędrowała w górę i spojrzał wymownie na nieodpalonego jeszcze papierosa, którego trzymałem w ustach. 

-Masz zamiar tutaj palić?

-Po dobrym seksie trzeba zapalić. 

Odpowiedziałem niemal bez zastanowienia. Takie dyskusje mieliśmy regularnie. Mężczyzna zaśmiał się cicho i odrzucił głowę do tyłu, unosząc delikatnie do góry okryty kołdrą tyłek. 

-O tak, wiem, że było ci dobrze.

-A tobie to niby nie? 

-Z tobą zawsze jest mi dobrze, Shizuś. Nie powinieneś mieć co do tego wątpliwości. 

Uśmiechnąłem się lekko i odpaliłem papierosa, zaciągając się dymem i czując, jak moje serce powoli zaczyna zwalniać biegu. Czułem delikatne palce, które muskały skórę mojej klatki piersiowej. Lubiłem te chwile, lubiłem z nim być. Kto by pomyślał, że nasza relacja tak się potoczy?

-Mógłbyś zapalić na zewnątrz.

-Jest zimno. Ledwo wyjdę na balkon a ty już złapiesz przeziębienie. Z resztą po to zamontowaliśmy ten cały oczyszczacz powietrza. 

-Co nie zmienia faktu, że nie przepadam za papierosami. Tak bardzo chcesz szybko umrzeć i zostawić mnie samego? 

Pokręciłem głową i strzepnąłem popiół do popielniczki, nim chwyciłem go delikatnie za podbródek i spojrzałem w brązowe, zabarwione czerwienią oczy. 

-Nigdy. Będziesz musiał się ze mną użerać do końca życia. 

Pchła roześmiał się i pocałował wnętrze mojej dłoni, po czym ułożył swoją głowę na moim brzuchu, wtulając się we mnie. Objąłem go ramieniem i znów wróciłem do swojego słodkiego, bardzo słodkiego papierosa. Jak tak się zastanawiałem, to przez to wieczne marudzenie Izayi faktycznie zacząłem mniej palić. Ten chłopak zdecydowanie za bardzo wpływa na mnie i na moje życie, ale z jakiegoś powodu nie miałem absolutnie nic przeciwko temu. 

-Wierzysz w coś takiego jak miłość aż do śmierci? 

Zapytał w pewnym momencie, wyrywając mnie z zamyślenia. Chwilę zajęło mi, żeby dotrarł do mnie sens jego słów.

-Oczywiście. Ty nie?

Widziałem, że wodzi wzrokiem gdzieś po pokoju, nie zatrzymując go na dłużej na żadnym konkretnym punkcie. To oznaczało tylko jedno - konfrontował to, co logiczne z tym, co czuje. W końcu westchnął głęboko i opuścił powieki, zagłębiając się w tylko sobie znany świat.

-Nie wiem. Do tej pory nigdy w to nie wierzyłem.

-Teraz to się zmieniło?

-Chyba tak. 

Odpowiedział po chwili wahania, po czym wtulił się we mnie bardziej. Zgasiłem papierosa w popielniczce i odstawiłem ją na stolik nocny, po czym przytuliłem go mocniej do siebie. Chłopak oddychał bardzo głęboko i powoli wiedziałem więc, że za chwilę zaśnie. Nie miałem się co dziwić, miał bardzo ciężki dzień a potem jeszcze wymęczyłem go w łóżku. 

-Nie mogę uwierzyć, że zdołałem kogoś pokochać. 

Usłyszałem jeszcze jego senny głos, nim w końcu odpłynął do krainy snów a ja leżałem jeszcze przez jakiś czas, analizuąc każde jego słowo. 

Westchnąłem ciężko i przetarłem zmęczoną twarz. Pół roku trwających koszmarów w cale mi nie służyło. Wstałem ze swojego miejsca i wydało mi się, że za oknem przemknął jakiś cień, co było kompletnie nielogiczne, bo mieszkam na czwartym piętrze. Zignorowałem to jednak i poszedłem do kuchni, przy okazji zgarniając z szafki nocnej telefon. Wybrałem numer i czekałem na odpowiedź, podczas gdy wyjmowałem sobie mleko z lodkówki na ukojenie nerwów.

-Shizuo? Wiesz, która jest godzina? 

Usłyszałem odrobinę wyrzutu w głosie mojego przyjaciela, ale zignorowałem to. Co miałem poradzić, musiałem w końcu się go poradzić.

-Wybacz. Możesz porozmawiać?

Chłopak westchnął, po czym usłyszałem szum w słuchawce, nim w końcu odpowiedział.

-Dalej masz koszmary?

-Noc w noc. 

-Przyjdź do mnie. Rozmowa przez telefon nic nie da. Przygotuję kakao. 

-Okay, niedługo będę. 

Rozłączyłem się i dopiłem butelkę mleka do końca, po czym szybko się ubrałem i wyszedłem z mieszkania. Całe szczęście, że mój przyjaciel-lekarz nie mieszka daleko i spokojny spacerek wystarczy, by być u niego w przeciągu kwadransu. Po drodze kilka razy wydawało mi się, że gdzieś przemknął mi cień Izayi, ale to przecież było niemożliwe, prawda? 

Niedługo później wspiąłem się na najwyższe piętro wieżowca i zapukałem do drewnianych drzwi...

Komentarze

  1. Jejciu tak mi jest szkoda Shizuo :( Poza tym to jest kochane, że obydwoje się pokochali do tego stopnia ♥

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty