Wall between us - Rozdział 1
Wyszedłem z budynku i wściekły cisnąłem papiery do kosza na śmieci, warcząc pod nosem wszystkie przekleństwa, jakie znałem. Miałem zajebiście zły humor i myślę, że gdybym dostał możliwość, to w tym momencie bym komuś przypierdolił. Najlepiej z glana. Prosto w ryj.
Naciągnąłem mocniej kaptur na głowę i schowałem się przed światem, tonąc w muzyce płynącej z moich słuchawek. Powoli czułem, jak mój puls spowalnia a spokój zaczyna wypełniać moje ciało. Chociaż nawet nie mogłem tego nazwać spokojem, bo był to najzwyczajniej w świecie żal. Żal i smutek. Znowu mi się nie udało, znowu zostałem odrzucony. Czy cokolwiek kiedykolwiek mi się powiedzie? Zaczynałem mieć co do tego poważne wątpliwości.
Westchnąłem cicho i wcisnąłem ręce do kieszeni, wyjmując w końcu fajki i odpalając jedną z nich. Nawet nie patrzyłem, gdzie idę - po prostu potrzebowałem się przejść, zanim wrócę do domu i jakoś się ogarnąć. Przemyśleć to, co chcę w końcu zrobić. A na ten moment nie miałem absolutnie żadnego pomysłu a mój jedyny plan spełzł na niczym. Jak bardzo żałosny jestem?
Kopnąłem leżącą na ziemi puszkę, która poleciała za daleko w bok, żebym mógł dalej nią pograć bez zagrożenia swojego własnego życia - musiałbym wyjść po nią na ulicę, a w momencie gdy o tym pomyślałem światła się zmieniły i sznur samochodów ruszył w obie strony. Zrezygnowałem więc z zabawy starą puszką i poszedłem dalej orientując się w pewnym momencie, że stoję przed wejściem do jednego z miejskich parków. Przez moment myślałem nad tym, czy na pewno chcę tam iść, ale w końcu stwierdziłem, że nic mi to nie zaszkodzi. Zgasiłem papierosa na ziemi i wszedłem do parku.
Kluczyłem wylożonymi kamieniem ścieżkami przez kilka godzin, nim w końcu usiadłem na jedne z ławek i spojrzałem w ciemniejące niebo. Siedziałem niedaleko zachodniego wyjścia, ale nie spieszyło mi się z powrotem do domu. Dalej nie wiedziałem, co powinienem powiedzieć dziadkowki. Nie przyjęli mnie, nie spodobałem im się... i co dalej? Co teraz zrobię? Jaki mam plan na życie?
Mimo kilku godzin przemyśleń, wciąż nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi na ten temat. Odgarnąłem swoje przydługie włosy z twarzy i zastanawiałem się, czy iść już do domu czy przejść się gdzieś jeszcze, gdy niemal spadłem z ławki. Wystraszył mnie krzyk a konkretniej pisk. Pisk zachwytu kilku albo nawet kilkunastu dziewczyn, które z pewnością miały parę w płucach. Odwróciłem się w stronę zachodniego wejścia i zobaczyłem kilkanaście dziewczyn, które były przytrzymywane przez ochronę. Nawet zaciekawiło mnie to, co się tam dzieje ale miałem stąd na tyle dobry widok, że nie miałem zamiaru się ruszyć. Z resztą, sprawdzenie tego nie było warte ruszania się z miejsca.
Zajęło to dłuższą chwilę, ale w końcu zauważyłem, dlaczego wszyscy tak oszaleli. Do parku, który zaraz też zamknął swoje wrota, wszedł nie kto inny, jak młody dziedzic, ogłoszony zaledwie kilka dni temu. Skrzywiłem się lekko na wspomnienie tamtego wieczora. Właśnie wracałem do domu nie mając pojęcia, że coś takiego w ogóle ma mieć miejsce, gdy w pewnym momencie jakaś dziewczyna wpadła na mnie z takim impetem, że popchnęła mnie na pobliską latarnię. Miała siłę, bo aż upadłem na ziemię i nieźłe obiłem sobie plecy, do tej pory mam siniaki. Szybko zostałem otoczony i dopiero po dłuższym czasie udało mi się dowiedzieć, kto i dlaczego jest sprawcą całego zamieszania i moich obrażeń.
Odrzuciłem głowę w tył, układając się wygodniej na ławce i zamknąłem oczy. Co prawda Słońce powoli już znikanło za horyzontem, ale wciąż niebo było zbyt jasne, by móc w nie dłużej patrzeć. Ponieważ droga do wschodniego wyjścia była dosyć długia, miałem zamiar jeszcze trochę sobie posiedzieć, nim ruszę w tamtym kierunku. Odsunąłem się gwałtownie i spojrzałem przerażony na postać przede mną gdy poczułem, jak ktoś kładzie mi dloń na ramieniu. Dopiero, gdy wylądowałem tyłkiem na kamiennej ścieżce zorientowałem się, że był to nie kto inny, jak źródło tych niekończących się, dziewczęcych pisków. Wyłączyłem szybko muzykę i wyjąłem słuchawki z uszu, przyglądając mu się. On w tym czasie podszedł, wyciągając do mnie rękę, by pomóc mi wstać.
-Przepraszam. Nic ci nie jest?
Zaskoczyło mnie to, jak niski i przyjemny ma głos. Pokręciłem jednak szybko głową, chcąc wrócić szybko do rzeczywistości, i ująłem jego dłoń, po chwili lądując stopami twardo na ziemi.
-Nie, nic.
Odmruknąłem, po czym wcisnąłem ręce do kieszeni i zdecydowałem się jednak od razu wrócić do domu. Zdecydowanie miałem dość tego wszystkiego. Tego całego dnia. Zatrzymała mnie jednak ręka na moim przedramieniu. Spojrzałem na jej właściciela zastanawiając się, czego ten dziedzic jeszcze w ogóle ode mnie chce.
-Na pewno? Może potrzebujesz, żeby cię gdzieś odwieźć?
-Nie, dziękuję. Dam sobie radę.
Chłopak przyglądał mi się jeszcze przez chwilę, ale w końcu puścił moją rękę i mogłem pójść dalej, zostawiając tę dziwną sytuację za sobą. Co to w ogóle miało być?
interesujące spotkanie, szkoda, że nie skorzystał z pomocy c:
OdpowiedzUsuńszybciej zaczęłoby między nimi coś się dziać :D
unravel--freedom.blogspot.com