How does it feel? - Rozdział 1


 Westchnąłem cicho i przeciągnąłem się. Czułem dosłownie każdy mięsień swojego ciała. Potrzebowałem odpoczynku albo porządnego masażu. Albo jednego i drugiego, sam już nie byłem pewien. Do tej pory żadna z naszych tras aż tak mnie nie wykończyła. A jednak, zakończenie trasy Humanoid City było dla mnie swego rodzaju wybawieniem. Mogłem w końcu chociaż trochę odetchnąć z ulgą. Ledwo udało mi się usiąść na kanapie w prowizorycznej kuchni naszego tourbusa, gdy reszta zaczęła wpakowywać się do środka i już wiedziałem, że koniec z moim spokojem. A specjalnie przecież tak szybko się uwijałem i wystrzeliłem z garderoby niczym z procy, chcąc przez moment odsapnąć! No cóż, jak pech to pech. Na usta przykleiłem jak zwykle szeroki uśmiech chociaż marzyłem tylko o tym, żeby położyć się do łóżka. Wiedziałem, że przede wszystkim nasz manager nie pozwoli mi pójść tak po prostu spać. Musiał się do nas nagadać, zupełnie jakby miał za mało czasu w trakcie trwającej cztery miesięce trasy. Tom mi marudził, że to ja czasem zachowuję się jak baba a i tak chwilami miałem wrażenie, jakby Jost mnie w tym przebijał i to na głowę. Chłopcy zaczęli zajmować miejsca obok mnie na ławce, przez co oczywiście zostałem przyciśnięty do samej ściany i przysięgam - gdybym nie był taki chudy, to w tym momencie bym się bardzo zwęził. Oni mnie kiedyś zmiażdżą i będą musiei szukać sobie innego woklaisty. W końcu Jost zamknął za nami drzwi a kierowca w końcu ruszył w drogę - nie byłem tylko jeszcze pewien, czy do hotelu czy już prosto do Hamburga. W końcu ostatni koncert odbywał się w Pradze, mieliśmy przed sobą kawałek drogi. Zejdzie nam przynajmniej cała noc o ile nie dłużej. Nasz drogi manager klasnął w ręce przerywając chłopakom dyskusję o czymś o czym kompletnie nie miałem pojęcia i ściągając na siebie całą naszą uwagę, chociaż i tak od samego początku ciągle się w niego wpatrywałem. Jak sroka w gnat. W policzkach czułem już dobrze mi znane mrowienie. Od tego ciągłego udawanego uśmiechu drętwiała mi twarz, ale nie mogłem sobie pozwolić na spuszczenie gardy, co w cale nie było takie proste jakby się mogło wydwać. Niemniej nie mogłem sobie po prostu odpuścić i czekałem na to, co nam powie. Oby tylko się uwinął, bo umieram ze zmęczenia.

-No, chłopcy! W ciągu tej trasy przeszliście chyba samych siebie!

Aż przewróciłem oczami, słysząc to. Wiem, że bardzo się z nami zżył odkąd nas poznał i my z nim też, byliśmy praktycznie jak rodzina ale wiem też, że często działaliśmy mu na nerwy. Szczególnie ja i Tom. My to dopiero mieliśmy pomysły nie z tej planety. I chociaż w ciągu tych czterech miesięcy daliśmy mu się nieźle we znaki, to to wszystko poszło teraz w zapomnienie - skoro wszystko dobrze się skończyło, nie ma powodu do tego wracać, prawda? Kilka pochwał ze strony managera i jednocześnie przyjaciela zespołu jeszcze nikomu nigdy nie zaszkodziło. Chyba...

-Wiem, że marzycie już tylko o odpoczynku. Przypominam wam tylko, że w świetle kontraktu mamy się spotkać za trzy miesiące, żeby omówić pomysły na nową płytę i zacząć pracę nad piosenkami, wizerunkiem i tak dalej. Wiecie przecież, jak to wszystko wygląda. Szczególnie ty odpocznij, Bill. 

Dopiero po sekundzie zorientowałem się, że Jost zwrócił się bezpośrednio do mnie i spojrzałem na niego trochę bardziej przytomnie. Oczywiście czułem na sobie spojrzenia wszystkich zebranych i ani trochę mi się to nie podobało. Po tak długiej trasie podczas której byłem na świecznikach wszystkich nie mogłem już znieść tej skupiającej się na mnie uwagi. Coś mną niemal trzepało gdy czułem, że wszyscy wlepiają we mnie wzrok. Zacisnąłem dłoń w pięść żeby się uspokoić.

-Nic mi nie jest. Zajmę się wszystkim na spokojnie, jak tylko trochę odpocznę. 

Zapewniłem ich lekko zachrypniętym głosem. Widziałem po wzroku Toma, że co nieco powątpiewa w moje słowa, ale nie miałem zamiaru się teraz o to martwić. Resztę z obecnych chyba przekonałem, bo Jost wrócił jakby nigdy nic do tematu a ja mogłem odetchnąć z ulgą. Przynajmniej na razie.

-W każdym razie macie porządnie wypocząć, zanim spotkamy się w studio. To rozkaz! Chociaż wiem, że w leniuchowani jesteście dobrzy. Rozliczenia będą gotowe za tydzień, kasę dostaniecie do dwóch tygodni przelewem, jak zwykle. Macie jakieś pytania albo życzenia?

-Jak już tak miło pytasz...

Zaczął Geo a ja doskonale wiedziałem, o co chodzi i miałem wrażenie, że ich wszystkich tutaj zaraz pozabijam. Wiedziałem, że mam przesrane i mi się to nie podobało. Spokojnie, Bill. Jeden, dwa, trzy...

-Słucham?

-Możemy pójść dzisiaj na imprezę?

Jost spojrzał po nas po kolei a ja starałem się mieć jak najbardziej neutralny wyraz twarzy. To nie tak, że musiał nas niańczyć i mówić nam, czy możemy iść czy nie. Kwestia była tylko tego, czy jeszcze dzisiaj opuszczamy miasto.

-Wiedziałem, że o to poprosicie, więc przedłużyłem nam pobyt w hotelu o jeden dzień. Jutro do 15 musimy się wynieść, więc nie przesadzajcie. Znacie zasady?

-Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. 

Wyśpiewał Tom i już po głosie bliźniaka wiedziałem, jak bardzo cieszy się na tę imprezę. I wiedziałem, że nie będę w stanie mu odmówić pójścia na tą imprezę. Sam wiedziałem, jak wiele pracy i serca włożył zarówno w tę płytę jak i w całą trasę. W duchu krzyczałem ze złości, ale że w naszym zespole panowała demokracja, nie miałem już żadnej linii obrony ani wymówki. Nie wiem jak chory musiałbym być żeby się z tego wykręcić. Zasady są proste: nigdy nie wyłączać telefonu. Georg zawsze musi wysyłać naszą lokalizację do Saki'ego za każdym razem gdy zmieniamy lokal, żeby wiedzieć gdzie nas szukać w razie problemów. No i ostatnia, główna zasada - zawsze trzymamy się razem. Albo idziemy razem, albo wcale. Jeden wychodzi, wszyscy wychodzą. Nie ma i nigdy nie będzie inaczej. Zbyt wiele rzeczy może się wydarzyć. Gustav ustalił zasadę że gdy nie ma z nami ochrony, mamy pół godziny. Jeśli któryś z nas zniknie reszcie z oczu i nie da znać pozostałym, gdzie jest i co się dzieje - dzwonimy po ochronę. Wtedy zostaje w to też oczywiście zaangażowany Jost. Z Tomem miałem jednak zupełnie inną, niepisaną zasadę - nie znikamy sobie z oczu. Jeśli któryś z nas chciał gdzieś iść, musiał chociaż przez nawiązanie kontaktu wzrokowego dać znać, w którym kierunku idzie i że zaraz wróci. Raz zasiedziałem się w łazience i boże, nie chcę więcej powtarzać tego błędu. 

Wytoczyłem się z busa zaraz za chłopakami, którzy w podskokach lecieli do swoich pokoi żeby się ogarnąć po koncercie i przygotować na wyrywanie lasek - co mnie w ogóle nie interesowało, ale o tym nie musieli wiedzieć. Spojrzałem w ciemne, rozgwierzdżone niebo i pozwoliłem sobie przez chwilę po prostu głęboko oddychać i przestać się uśmiechać. Powlokłem się do swojego pokoju i chociaż ani trochę nie miałem ochoty na jakiekolwiek imprezy, sięgnąłem do lodówki hotelowej po energetyka i wypiłem połowę niemal jednym haustem.  Wiedziałem że minie parę minut nim zacznie działać, więc poszedłem do łazienki wziąć szybki prysznic a gdy byłem gotowy stanąłem przed nie lada problemem - nie wiedziałem w co się ubrać. Stwierdziłem jednak, że mi na tym akurat dzisiaj nie zależy i naciągnąłem na tyłek pierwsze lepsze czarne jeansy, do tego czerwony T-shirt i zarzuciłem na to długi, czarny sweter. Nie chciałem w końcu zmarznąć, prawda? Jakbym się jeszcze na dokładkę rozchorował, to Tom przez długi czas suszyłby mi o to głowę. Przejrzałem się w lustrze i stwierdzając, że i tak jest lepiej niż myślałem - wyszedłem z pokoju, żeby spotkać się ze wszystkimi w hallu. To była taka nasza niepisana zasada - każdy zbierał się tak szybko, jak mógł i schodziliśmy się w hallu, zamiast umawiać się na jakąś konkretną godzinę czy za sobą latać. Usiadłem tak na kanapie dopijając resztkę energetyka i bawiłem się telefonem, czekając na pozostałych.

-O, tu jesteś.

Wzdrygnąłem się, słysząc głos mojego bliźniaka ale nim nawet zdążyłem o tym pomyśleć, na moje usta wpłynął szeroki uśmiech. Podniosłem wzrok i zauważyłem, że jest sam. I wyglądał cholernie dobrze. Przekląłem cicho w myślach, nie pokazałem tego jednak po sobie, gdy brat opadł na kanapę tuż obok mnie.

-Chciałeś coś ode mnie?

-Taa, zastanawiałem się czy widziałeś moją czerwoną bandanę. 

Jęknąłem w duchu. No tak, Geo jeszcze nie porozmawiał z Tomem na ten temat. Po ostatniej imprezie - Tom na imprezy zawsze ubierał czerwoną bandanę, twierdził że przynosi mu szczęście - mój kochany braciszek zamówił do siebie romantyczną kolację dla dwojga a co za tym idzie, przystrojoną różami i świecami. Palącymi się świecami. Gdy przyszedłem z Geo zajrzeć co u niego, bo schlał się z nas wtedy najbardziej, rzucił tą bandaną na oślep i walnął się na łóżko, momentalnie zasypiając. Bandana przewróciła świeczkę i zajarzyła się od ognia. Próbowałem ją ratować, ale była cała w dziurach i... sam nie wiem, dlaczego tak bardzo bałem mu się o tym powiedzieć. W każdym razie Geo obiecał, że to zrobi, więc nie miałem zamiaru go wyręczać. A teraz miałem ochotę zakatować go za to, że jeszcze tego nie zrobił.

-Nie.

Skłamałem gładko i wróciłem do grzebania w telefonie widząc że mój bliźniak zajął się tym samym. Wybitnie nie miałem ochoty na tę imprezę i nie wiedziałem, ile tam tak w sumie wytrzymam. Co prawda już nie byłem aż tak zmęczony, bo wypiłem w końcu całą puszkę energetyka, ale byłem wykończony przede wszystkim psychicznie a humor i tak miałem do bani. Pewnie skończy się na tym, że całą imprezę przesiedzę w loży popijając drink za drinkiem a jak się upiję to może w końcu zacznę się dobrze bawić. Cóż, w procentach jedyna nadzieja, ot co! Nadzieję zawsze mogę mieć, prawda?

-Chłopakom dzisiaj coś długo schodzi.

Zamrugałem szybko i spojrzałem na brata. Przez chwilę dopiero dochodziło do mnie, że Tom w ogóle coś do mnie powiedział a w kolejnej sekundzie sens jego słów. Przytaknąłem cicho i wbiłem wzrok z powrotem w wyświetlaczu komórki, ignorując wwiercające się we mnie spojrzneie bliźniaka. 

-Co cię tak trapi? 

-Nic takiego. Po prostu ta trasa mnie wykończyła.

Nie skłamałem, przynajmniej nie do końca ale wiedziałem że brat  i tak nie do końca mi uwierzył. Nie mogłem jednak już nic na to poradzić i dziękowałem w duchu, że G&G w tym momencie weszli i Tom nie mógł mnie juz dłużej męczyć. Zerwałem się na równe nogi jakby mnie bardzo ciągnęło na tę imprezę czym zdziwiłem chyba wszystkich. Co prawda byłem imprezowy, ale mniej więcej dwa tygodnie po rozpoczęciu każdej trasy nie miałem już na to ochoty i zazwyczaj ciągali mnie ze sobą do czasu aż wróciła mi ochota, co zazwyczaj wiązało się z powrotem do domu i odespaniem tygodnia w swoim własnym łóżku a jak do tego dochodziło jeszcze zajadywaniem się smakołykami mamy to już w ogóle. Nie zważając jednak na ich zdziwienie szedłem na przedzie grupy. Przynajmniej nikt nie mógł atakować mnie gradem pytań a szczególnie ten, który chciał to robić najbardziej. Mieliśmy z Tomem niepisaną zasadę - o ile nie była to nagła sytuacja ani kłótnia, nie zawracamy sobie tym głowy do czasu aż mieliśmy okazję sami porozmawiać. Co innego emocje a co innego obserwacje, do których możemy wrócić potem. Wiedziałem więc, że zmusi mnie pewnie do wrócenia do tematu ale miałem nadzieję, że do tego czasu zdołam wymyślić jako takie odpowiedzi. Teraz musiałem jednak myśleć o tym, jak przetrwać tę cholerną imprezę. 

Saki podwiózł nas jak zwykle pod same drzwi klubu... ta, jasne, jeszcze czego! Saki zaparkował dwie ulice dalej i szedł za nami, aż zniknęliśmy za drzwiami klubu - miał pewność, że jesteśmu bezpieczni. Od razu uderzyła we mnie ogłuszająca mnie muzyka, której bas aż wibrował w moich wnętrznościach, zapach spoconych ciał i papierosów oraz coś, czego sam nie byłem w stanie określić. Od razu poczułem się niezwykle osaczony i jeszcze bardziej zmęczony, niż chwilę temu. Jakby ten tłum pijanych ludzi wysysał ze mnie całą moją energię. Od razu przedarłem się przez ten okropny tłum do loży i opadłem na kanapie, czekając na resztę chłopaków. To była moja standardowa metoda, więc nikt się o mnie nie martwił. Zakopałem nos w swoim miłym sweterku, chcąc się chociaż odrobinę schować przed światem a na nos założyłem ciemne okulary, żeby nie raziły mnie te durne światła. Jak na mój gust były zdecydowanie zbyt jasne, ot co! Nawet mimo takiego przebrania, nie musiałem długo czekać na resztę zespołu a na stole wylądowały cztery kufle piwa i cztery shoty wódki. Spojrzałem na szczerzącego się Toma, który wcisnął mi wódkę do ręki i wyprostowałem się na kanapie widząc, jak pozostali rozsiadają się obok mnie.

-No, panowie. To za kolejną, pomyślnie zakończoną trasę!

Zarządził Tom i już w chwilę później szybko przełykałem palący moje gardło trunek. Zapadłem się z powrotem w siedzenie i przez moment nawiązałem kontakt wzrokowy z Tomem - bardziej wyczułem, żeby to zrobić niż zauważyłem, że się we mnie wgapia - i już wiedziałem. Idzie na parkiet. Świetnie. To oznaczało, że zaraz zacznie szukać jakiejś laski na numerek a jak ją znajdzie to zaraz zniknie z nią w kiblu na kilka minut a gdy wróci - będzie się tym chwalił bez mówienia ani słowa, ale sama jego postawa zdenerwuje mnie do tego stopnia, że zrobimy tu niezłą awanturę. Nie skomentowałem tego jednak i wpatrzyłem się w bliżej nieokreślony punkt na stoliku, nawet nie patrząc za bliźniakiem. Znał zasady i wiedział, że jeśli nie wróci w przeciągu 30 minut Geo i Gus zaczną robić raban na pół miasta. Musiał się więc sam pilnować. Z resztą wszyscy wiedzieli, że wielki panicz Tom wyrobi się ze wszystkim w przeciągu połowy godziny. Zatopiłem się tak we własnych myślach tylko jednym uchem słuchając coraz dziwniejszej wymiany zdań moich przyjaciół - pewnie dlatego, że zbyt dużo mi umykało z tej ich dyskusji - i nie zareagowałem na powrót brata do momentu, aż poczułem jego rękę na swojej. Spojrzałem na niego nieprzytomnym wzrokiem i zauważyłem, że uważnie mi się przypatruje. Od razu poczułem suchość w ustach, więc oblizałem szybko wargi. 

-Hm?

-Wszystko okay?

-Tak.

Tom jeszcze przez moment mi się przyglądał, po czym wzruszył ramionami i zaczął sączyć swoje piwo, jednocześnie przeczesując wzrokiem parkiet w poszukiwaniu kolejnej chętnej laski i mając na ustach ten jego zasrany uśmieszek. Był z siebie dumny jak paw, jakby jeszcze kurwa było z czego być dumnym. Warknąłem pod nosem i wyciągnałem z kieszeni fajki po czym odpaliłem sobie jedną ale nim zdołałem z powrotem schować paczkę, została mi ona wyrwana z palców przez bliźniaka i sam się poczęstował. Czułem już, jak pulsuje mi żyłka. Oczywiście, on nigdy nie ruszy dupy do sklepu, żeby kupić swoje swoje własne fajki, zawsze musi moje podkradać a potem ciekawe, dlaczego co chwilę muszę łazić do sklepu albo prosić Saki'ego. No bo dlaczego by nie, przecież to mój brat, prawda?!

Siedziałem tak i po wypaleniu fajki siedziałem cicho ze wzrokiem wbitym sam nie wiem w jaki punkt, próbując to wszystko ignorować i po prostu dać mu się zabawić przynajmniej jeszcze jakiś czas, zanim poproszę ich o powrót do hotelu. Byłem cholernie zmęczony i chciałem już tylko wrócić i walnąć się do łóżka. Nie było co prawda tak dobre jak to które czekało na mnie w domu, ale co mogłem na to poradzić? 

Z jakiegoś nieznanego mi powodu coś mnie tknęło i spojrzałem na stolik, chcąc napić się wreszcie piwa, którego do tej pory ledwo co tknąłem ale z zaskoczeniem zauważyłem, że go nie ma. Na stole stały trzy puste szklanki. Automatycznie spojrzałem na bliźniaka a gdy to zrobiłem, to już mnie szlag trafił. Walnąłem z otwartej dłoni w stół, aż wszyscy zwrócili na mnie uwagę i wstałem, po czym wyszedłem z budynku szybciej, niż oni w ogóle byli w stanie się zebrać. Westchnąłem cicho i wcisnąłem ręce do kieszeni, po czym zniknąłem pomiędzy budynkami. Miałem ich wszystkich dość. Wiedziałem, że już mnie szukają, niepokój bliźniaka był dla mnie w tym momencie doskonale wyczuwalny ale wiedziałem, że jest też wkurwiony i w tym momencie zastanawia się nad właściwym rozwiązaniem. Szybko przełączyłem telefon w tryb samolotowy i  wcisnąłem w uszy słuchawki, puszczając swoją ulubioną playlistę. Spojrzałem w niebo i odpaliłem sobie kolejnego papierosa, ale już dłużej nie byłem w stanie powstrzymywać łez. Starłem je szybko z policzków aż w końcu dotarłem do jakiegoś parku. Nie wychodziłem jakoś daleko od głównej drogi ale na tyle, by mnie nie było z jej strony widać i odpaliłem sobie jeszcze jedną fajkę. Dłonie mi drżały i z każdą sekundą czułem się coraz gorzej. Czułem, jak serce waliło mi jak młotem i po chwili nie potrafiłem już złapać normalnego oddechu. Aż wypuściłem papierosa z palców a oczy zaszły mi łzami.

To trwało zaledwie kilkanaście sekund ale czułem, jakby minęły całe godziny. Gdy w końcu mogłem już normalnie oddychać, niemal zachłysnąłem się świeżym powietrzem. Ukryłem twarz w dłoniach i po prostu się rozpłakałem, szlochając cicho. Nie miałem pojęcia, co mi się właśnie stało ale byłem niemal pewien, że to przez tę kłónię z Tomem. Wypaliłem jeszcze pięć kolejnych fajek żeby się uspokoić i dopiero wtedy ustało drżenie moich rąk. Teraz już nie wiedziałem, czy ten strach był kwestią moich uczuć czy też były to odczucia Toma. Wzruszyłem ramionami i wypuściłem powoli powietrzę z płuc, po czym przeszedłem się do świecącego z daleka McDonald's. Po drodze walnałęm się w łeb i upuściłem telefon na ziemię, po czym go zdeptałem. Jeszcze działał, ale był bardzo uszkodzony. Mogłem wykonać zaledwie kilka gestów i niewiele aplikacji otworzyć. Tym lepiej. Na imprezy i tego typu wyjścia zawsze braliśmy ze sobą stare telefony, w których były nasze zduplikowane karty, dlatego nie musiałem się martwić a tak przynajmniej - jeśli zgarnie mnie policja albo znajdzie mnie bliźniak będę mieć wymówkę, dlaczego nie mogłem odebrać. Czasem jestem genialny, prawda?

Chwilę potem siedziałem w ciepłym wnętrzu McDonald's i po zamówieniu dużej porcji frytek z majonezem i coli zasiadłem do jednego ze stolików w rogu, starając się jak najmniej rzucać się w oczy - obszerny sweter z kapturem i ciemne okulary ułatwiały mi to. Przy kasie zgarnąłem jeszcze kilka serwetek a że zawsze miałem przy sobie jakiś długopis, to z nudów zacząłem układać nową piosenkę. Nie wiem ile tak siedziałem, ale frytki zdołały mi już kompletnie wystygnąć, gdy ktoś się do mnie dosiadł. Podniosłem wzrok i rozpoznając przybyłego, bez słowa wróciłem do pisania tekstu.

-Masz zamiar się jakoś wytłumaczyć?

-Tom mnie wkurzył, więc wyszedłem.

-Mieliście trzymać się razem.

-Chciałem tylko się przewietrzyć, miałem wrócić do pół godziny.

-Więc czemu nie wróciłeś?

-Zgubiłem się.

-Po to masz GPS w telefonie.

W tym momencie wyciągnąłęm telefon i pokazałem mu ledwo zipiące urządzenie. Jost z niedowierzaniem mu się przyglądał i próbował cokolwiek na nim zrobić, ale nawet część ekranu stała się po prostu czarna a o odpaleniu mapy nie było mowy. 

-Co się stało?

-Potknąłem się, szukając tego klubu w którym byliśmy. Telefon wypadł mi z ręki i na niego upadłem.

Kłamałem jak z nut ale przez to, że byłem tak spokojny - nasz manager nie miał o tym pojęcia. Przez chwilę milczał po czym westchnął cicho i chyba zbierał się na wygłoszenie mi jakiegoś kazania, gdy usłyszałem jak drzwi znowu się otwierają i już po tym nieznacznym ruchu jaki bezwiednie wykonał David wiedziałem, kto przyszedł.

-Co ci, kurwa, odbiło żeby uciekać?!

Mój bliźniak był wściekły i byłem tego w pełni świadom. Ja jednak również byłem na niego wkurwiony, dlatego nawet nie uniosłem na niego wzroku. 

-Uspokój się, Tom. Rozwalił telefon i nie wiedział, jak wrócić.

-Co?

Mój bliźniak chyba właśnie dostał mój sprzęt do ręki, bo od razu atmosfera się rozluźniła. Ja jednak wciąż się wewnętrznie buzowałem od zachowania Toma. Z cichym hukiem odłożyłem długopis na stół i wstałem, mierząc zaskoczonego bliźniaka spojrzeniem. Nie miał pojęcia, o co mi chodzi i to aż od niego wyzierało. 

-Przykro mi, że znowu popsułem ci plany. 

Syknąłem tylko i wyminąłem go, po czym zgarnąłem tylko zapisane serwetki i odprowadzany spojrzeniami Josta i Toma wyszedłem z lokalu wsiadając do samochodu, który stał przed drzwiami. Saki spojrzał na mnie ale moja mina chyba mówiła wszystko i nie odezwał się ani słowem, za co byłem mu wdzięczny. Gdy pozostali do nas dołączyli, ruszyliśmy w drogę do hotelu i chociaż miałem świadomość, że bliźniak uparcie się we mnie wpatrywał - ja równie uparcie wbijałem wzrok w to, co mijaliśmy za oknem. Miałem wybitnego wkurwa i doskonale wiedziałem, dlaczego. Nie miałem jednak zamiaru nikomu wyjawiać prawdziwego powodu. Tak, jak zawsze.

Nikt się nie może dowiedzieć.

***

TOM

Nie miałem pojęcia, o co chodziło mojemu bliźniakowi. Co prawda już w busie widziałem, że jest zmęczony i trochę nie w sosie ale sądziłem, że gdyby nie chciał iść na imprezę to zaoponowałby jeszcze przy rozmowie z Jostem. On jednak jako pierwszy był do niej gotowy. Rozumiem, że chciał po prostu posiedzieć i napić się piwa, ale... nie spodziewałem się po nim takiego wybuchu z niczego. No bo o co się wkurzał o to, że zabrałem mu piwo? Przecież w każdej chwili mogliśmy zamówić nowe, stać nas na to. Nie mógł to więc być powód jego złości. A potem to całe rzucanie się, gdy go w końcu z Jostem znaleźliśmy. Sam musiałem wypalić fajkę, nim byłem w ogóle w stanie wejść do środka i z nim porozmawiać, bo z tej złości i niepokoju aż się trzęsłem ale jego wybuch kompletnie zbił mnie z pantałyku. Westchnąłem cicho i spojrzałem na drzwi do pokoju Billa. Przyszedłem tu, ale tak w sumie po co? Przecież wiedziałem, że jest na mnie o coś zły, ale... jakoś nie potrafiłem sobie znaleźć miejsca, nie mając kompletnie rozeznania w tej całej pojebanej sytuacji. W końcu jednak postanowiłem, że trzeba to wyjaśnić i zapukałem. Nie odpowiedział więc istniało ryzyko, że spał ale i tak postanowiłem spróbować szczęścia i nacisnąłem klamkę. O dziwo - ustąpiła. Wszedłem cicho do środka i przystanąłem przy ścianie, przyglądając się bliźniakowi. W dresowych spodniach i narzuconej na ramionach bluzie siedział po turecku na łóżku, zawzięcie bazgrząc coś w zeszycie, z słuchawkami na uszach i nucił pod nosem. Musiałem się uśmiechnąć na ten widok. Wyglądał, jakby się już uspokoił. Może teraz będę mógł z nim normalnie porozmawiać? Miałem taką nadzieję.

Podszedłem więc w końcu do niego po kilku dłuższych chwilach takiego przyglądania się i widziałem jak podskoczył, gdy położyłem mu dłoń na ramieniu. Spojrzał na mnie z zaskoczeniem ale zaraz potem znowu zauważyłem zirytowanie na jego twarzy, co trochę mnie zabolało ale.... może w końcu by mi tak łaskawie powiedział, o co chodzi? Ściągnął słuchawki, jednak wrócił do dalszego pisania. 

-Nie mam zamiaru cię przepraszać, jeśli na to liczyłeś. 

Rzucił od razu a ja zorientowałem się, że mój braciszek pracuje właśnie nad jakąś nową piosenką. Aż mnie korciło, żeby ją przeczytać i zacząć myśleć nad muzyką, ale na to przyjdzie czas później. 

-Nie o to chodzi. Powiesz mi, co się stało, że tak nagle wybuchłeś?

Zapytałem cicho ale on jedynie pokręcił przecząco głową. Nie oderwał wzroku od tego cholernego zeszytu i miałem wrażenie, że zaraz mnie szlag trafi. Mógłby przestać mnie ignorować, proszę? Ale gdy tak się nie stało, w końcu nie wytrzymałem. Zdenerwowanie wzięło górę. Wyrwałem mu ten przeklęty zeszyt z ręki i cisnąłem nim przez cały pokój, aż odbił się od ściany nim upadł na podłogę i stanąłem prosto przed moim bliźniakiem, który przyglądał mi się teraz bardzo uważnie.

-Możesz z łaski swojej przestać zachowywać się jak księżniczka i powiedzieć mi, o co ci chodzi?!

Wrzasnąłem już porządnie wkurwiony, ale on dalej milczał jak zaklęty. Patrzył w jakiś punkt za mną i miał minę, jakby myślał o czymś bardzo cennym, co utracił. Tym bardziej teraz mnie to wkurwiło. Złapałem go za fraki i podniosłem do pionu, przy czym o mało co się nie wywalił bo zaplątał się w pościel i w końcu na mnie spojrzał. Tyle tylko, że z tego jego spojrzenia nie byłem w stanie nic odczytać. Wszystko mieszało się ze sobą i byłem tak zdezorientowany, że jeszcze bardziej się na niego o to wkurwiłem.

-Puść mnie, proszę.

-Nagle się taki grzeczny zrobiłeś?!

Ledwo zdawałem sobie sprawę, że lekko nim potrząsnąłem. Położył mi dłonie na nadgarstkach, jednak nie walczył. Doskonale wiedział, że nie wyrwałby się z mojego uścisku, nie miał na to szans.

-Tom, puść mnie. Proszę.

Warknąłem, gdy usłyszałem jego spokojny głos i cisnąłem nim na łóżko, aż się przesunęło razem z nim. Bill wylądował tyłkiem na ziemi i z tego co widziałem, trochę się poobijał. Procenty buzujące w moich żyłach wciąż mnie nakręcały a ja nie byłem w stanie zrozumieć, o co mu w ogóle chodzi. Chciałem, żeby w końcu mi cokolwiek wyjaśnił a on... On mi to tylko utrudniał. 

-Co tu się dzieje?

Do pokoju wpadł Jost a zaraz za nim Gus z Geo, którzy ciekawie nam się przyglądali zza jego pleców. Chyba ich mina na widok siedzącego na ziemii Billa tak mnie przeraziła, że momentalnie straciłem cały zapał do walki. Spojrzałem na bliźniaka, kóry nawet nie próbował wstać ale na oko nic mu nie było - po prostu był w szoku albo coś. 

-Nic takiego. Upadłem.

Gus nie mógł powstrzymać prychnięcia na te słowa a Georg chyba w końcu się zreflektował, że mojemu bratu może się przydać pomoc we wstaniu. Westchnąłem cicho, odzyskując równowagę i spojrzałem na niego. Wyglądał normalnie ale wciąż aż nienaturalnie spokojnie. 

-Jak dla mnie zostałeś popchnięty. Tom?

W momencie gdy na mnie spojrzeli, poczułem się zaszczuty. Wzruszyłem ramionami i wyszedłem, po chwili zamykając się na klucz w swoim pokoju. Mam już tego wszystkiego dosyć...

Komentarze

Popularne posty