Wall between us - Rozdział 2
Siedziałem w swoim pokoju wypalając kolejną fajkę i zastanawiałem się nad tym wszystkim. Po ponad godzinie płaczu w końcu mogłem zebrać myśli i w jakikolwiek sposób zacząć układać jakikolwiek plan działania, chociaż wciąż nie mogłem w to uwierzyć.
Gdy wróciłem do domu dzisiejszego wieczoru, dziadek siedział na kanapie w salonie z bardzo zmartwionym wyrazem twarzy. Oczywiście od razu pomyślałem, że dowiedział się już w jakiś magiczny sposób o tym, że nie przyjęto mnie na aktorstwo na miejskim uniwersytecie. Jednak gdy na mnie spojrzał zauważyłem, że chyba przed chwilą jeszcze płakał a usta miał zaciśnięte w wąską linię. Dłonie mu drżały a to nie było dla niego typowe i zdecydowanie moja porażka nie mogła wywołać u niego aż takiej reakcji. Zbyt dobrze znałem człowieka, który mnie wychował od niemowlęcia. Nawet wtedy, gdy moja matka nas opuściła i rozpłynęła się w powietrzu wiele lat temu, nie przeżył tego tak bardzo. Wiedziałem więc, że musiało to być coś bardzo, bardzo złego.
Poprosił mnie żebym usiadł. Czułem wręcz, jak powietrze gęstnieje od zbierającego się między nami napięcia a ja zastanawiałem się, o co w ogóle może chodzić i co w ogóle się tutaj dzieje. Może w końcu przyszła policja oznajmić nam, że moja matka została zamordowana w jakiś okropny sposób? W sumie czasem o tym myślałem ale nienawidziłem jej do tego stopnia, że raczej nawet bym się ucieszył na wieść o jej śmierci. Wiedziałem że dziadek przeżyłby to o wiele bardziej, bo to w końcu jego córka, ale zawsze mi powtarzał, że ona dla niego umarła w dniu gdy nas opuściła, więc myślałem że już się z tym pogodził. Jednak żadna myśl, ani jeden pomysł jaki przyszedł mi do głowy nie przygotował mnie na to, co chwilę później od niego usłyszałem.
-Yuri, jestem chory... nie zostało mi wiele czasu.
Te słowa wciąż i wciąż brzęczały mi w uszach, wwiercając się boleśnie w czaszkę i odbierając mi oddech. Dziadek chorował od dłuższego czasu, ale był pod stałą opieką lekarską. Po wszystkich nieszczęściach jakie spotkały go na przestrzeni lat, jego serce po prostu nie wytrzymało. Dwa lata temu przeszedł już jedną operację naprawy serca, nie mam pojęcia na czym dokładnie polegała, jednak wydał na nią całe swoje oszczędności. Lekarze ostrzegali nas, że jeśli jego stan się pogorszy i będzie potrzebna kolejna operacja, będzie to ostatnia deska ratunku a na szali będzie życie dziadka. Ta operacja ratująca jego życie jest jednak o wiele droższa niż ta, którą już przeszedł i wiedziałem, że nigdy w życiu nie byłoby nas na nią stać. Dziadek jednak czuł się dobrze a wyniki na comiesięcznej kontroli były w porządku, przynajmniej tak mi zawsze mówił. Dzisiaj jednak okazało się, że jego życie to kwestia maksymalnie pół roku. Cały mój świat rozpadł się na miliony małych kawałeczków. Czułem się zły i oszukany przez ten cholerny los, że chce odebrać mi najważniejszą osobę w moim życiu i jedyną, na której tak na prawdę mi zależało i która była mi bliska. Jest tylu skurwysynów, którzy powinni przypłacić życiem swoje zbrodnie, a jednak żyli w spokoju pomiędzy nami a sprawiedliwość nigdy ich nie dopadnie. Tymczasem mój dziadek, człowiek z sercem na dłoni który sam nie mając wiele oddaje wszystko innym, staje na krawędzi śmierci.
Spróbowałem powstrzymać kolejną porcję cisnących mi się do oczu łez i wystukałem w wyszukiwarce nazwę tej skomplikowanej, ratującej życie mojego dziadka operacji żeby przekonać się o kosztach. Oczywiście że ubezpieczenie nie pokrywało nawet części kosztów tej operacji, ponieważ była ona poza ofertą jakiegokolwiek z publicznych ubezpieczycieli a ze względu na brak pracy, dziadek od dawna już nie miał prywatnego ubezpieczenia zdrowotnego. Przescrollowałem kilka stron i czułem, jak grunt osuwa mi się spod nóg.
Koszt operacji i leczenia okołooperacyjnego, które mogłoby postawić mojego dziadka na nogi, wynosił w sumie około 12 milionów euro...
Jęknąłem z rezygnacją i odpaliłem kolejną fajkę, ściskając mocniej telefon w dłoni. Ledwo starcza nam na życie, mimo że dorabiam w pobliskiej kawiarni i dorzucam się do rachunków. Nie mamy żadnych oszczędności a taka kwota jest dla mnie nieosiągalna... nie w tym życiu.
Przeanalizowałem całą swoją sytuację i doszedłem do wniosku że jedyne co teraz mogę zrobić, to zabrać z barków dziadka zmartwienia. A wiedziałem że najbardziej martwi się o to, że po jego śmierci sobie nie poradzę i wyląduję na ulicy, chociaż w cale nie miałem takiego zamiaru. Nawet to mieszkanie nie należało do nas i jeśli nie będę w stanie opłacić czynszu, zostanę z niego wyrzucony w ciągu miesiąca od śmierci dziadka.
Musiałem więc znaleźć pracę i miejsce na jakiś studiach zaocznych. Chuj z moimi marzeniami, muszę dać mu przed śmiercią pewność, że dobrze mnie wychował i nie ma się o co martwić, bo sam też sobie poradzę, chociaż nawet ja sam nie byłem tego tak na prawdę pewien. Plan był prosty ale szukanie tego wszystkiego w internecie zajęło mi całą noc, podczas której nie zmrużyłem oka. Słyszałem, jak dziadek wstał i krzątał się po mieszkaniu, ale nie wyszedłem do niego aż do 9 rano. Zawsze wstaję koło tej godziny, żeby wyjść do pracy więc raczej zdziwiłby się, gdyby zobaczył mnie wcześniej. Udało mi się jednak wysłać zgłoszenie na zaoczną uczelnię i CV do kilku miejsc pracy, na które w ogóle miałem szanse, chociaż niektóre z nich brzmiały dość dziwne. Postanowiłem się tym jednak nie przejmować i po prostu znaleźć coś, co pomoże mi się w jakikolwiek sposób utrzymać po śmierci dziadka. Choćby to miała być najgorsza praca na świecie.
Nie mogę... nie mogę mu pokazać, że osieracając mnie zostawi mnie na lodzie. Musiałem udowodnić, że jestem dorosły i sprawić, że dziadek skupi się na sobie. W jakiś irracjonalny sposób miałem nadzieję, że gdy odejmę mu trosk i skupi się na sobie, jego stan magicznie się poprawi. Zrobiłem wszystko co w mojej mocy, a teraz...
Teraz pozostało mi jedynie czekać.
Komentarze
Prześlij komentarz