Can I trust you? - Rozdział 2
Szybko opatrzyłem wszystkie rany tego dzieciaka - na szczęście były one jedynie powierzchowne i nie wymagały żadnej poważniejszej ingerencji medycznej - po czym zaparzyłem rumianek na uspokojenie i usiadłem na krześle naprzeciwko niego, przyglądając mu się przez chwilę uważnie. Chłopak wciąż miał lekkie problemy z oddychaniem, ale już przestał płakać. Chociaż tyle dobrego. Nie potrafiłem pocieszać osób, które płakały i nigdy nie wiedziałem, jak mam się wtedy zachować. Westchnąłem cicho i widząc, że chłopak chyba nie zauważył stojącego przy nim kubka z ciepłym napojem, wcisnąłem mu go do dłoni. Musiał napić się czegoś ciepłego a przede wszystkim musiał się uspokoić.
-Co masz na myśli mówiąc, że nie masz domu?
Zapytałem cicho, chociaż byłem tego autentycznie ciekawy. Nie ważne, że było to podziemne miasto - tutaj każdy miał swój kąt. Nie było tu bezdomnych. Nie było na nich miejsca. Nie mogło więc być mowy o tym, żeby chłopak faktycznie nie miał domu. Chyba że w dalszych częściach miasta wyglądało to jakoś inaczej a ja nic o tym nie wiedziałem - nie jestem w końcu wszechwiedzący. Dzieciak pociągnął nosem i upił łyk herbaty, nim wziął głębszy wdech i zauważyłem, jak lekko się w sobie skulił.
-Zabrali mnie tutaj kilka dni temu... kazali mi mieszkać u jakiegoś gościa, ale... nie było to zbyt proste. Nie chciałem przyuczać się na alfonsa, więc mnie pobił po czym kazał swoim kolegom mnie... mnie... za... za... zab... zabić. Uciekłem.
Zmarszczyłem brwi nie do końca wiedząc, o co chodzi. Było kilka kwestii, które mnie w tym temacie zastanawiały, ale chyba jedna z nich była najważniejsza.
-Jakto cię zabrali? Gdzie wcześniej mieszkałeś?
Chłopak nic nie powiedział, tylko wskazał palcem na sufit. Podążyłem za nim wzrokiem i przez chwilę myślałem, że chłopak zgłupiał, ale nagle mnie olśniło a gdy do tego doszedłem, niemal spadłem z krzesła.
-Chcesz mi powiedzieć, że król zsyła ludzi z góry do Podziemia? Dlaczego?
Zapytałem, autentycznie zaciekawiony. Nigdy w życiu o czymś takim nie słyszałem i nie spotkałem nikogo takiego. Musiałem dowiedzieć się jak najwięcej. Podziemie może niedługo zapełnić się takimi ludźmi i trzeba było mieć jak najwięcej informajci, zanim to się zacznie.
-Cztery lata temu tytani zaatakowali. Pierwszy mur niemal upadł. Król zarządził że każdy, kto nie jest w stanie lub nie chce pomóc w obronie murów, zostanie zesłany do strasznego miejsca. Więc zesłał tu mnie.
-Przecież wciąż jesteś tylko dzieckiem. Co z twoimi rodzicami.
Dzieciak znowu zamilkł na chwilę a ja podświadomie zauważyłem, że mocniej zacisnął palce na swoim kubku i wpatrywał się w niego jak sroka w gnat. Domyśliłem się, że nie było to dla niego zbyt proste, ale musiał mi powiedzieć. Jeśli miałem mu pomóc, musiałem znać wszystkie fakty.
-Mój ojciec był lekarzem. Zginął w trakcie ataku tytanów. Był wtedy w jednym z zewnętrznych miast u pacjenta. Nigdy nie wrócił, więc półtorej miesiąca potem uznano go za zmarłego. Moja matka została ranna w wypadku jakiś czas później. Wojsko przyszło do nas i zabrało nas przed oblicze dowódcy. W wyniku wypadku moja matka straciła władzę w nogach. Według lekarzy nie dało się tego wyleczyć. Wojskowi zapytali się jej, co w takim razie może ona wnieść w obronę murów. Próbowała coś wymyślić. Gotowanie, dzierganie, szycie, przepisywanie raportów i tym podobne rzeczy. Mówiła wszystko, co tylko była w stanie zrobić, nawet jeśli było to bardzo głupie lub niemal zupełnie nieistotne. Oni jednak tylko ją wyśmiewali.
Chłopak zacisnął dłoń na swojej koszulce i widziałem, jak aż pobielały mu kłykcie z tej wściekłości. Wziął głęboki oddech i miałem wrażenie, że gdybym teraz spojrzał mu w twarz - w jego zielonych oczach zobaczyłbym jedynie wściekłość i żądzę mordu, zamiast znanego mi już przerażenia.
-Zdecydowali o jej śmierci. Kazali mi patrzeć na to, jak ją rozstrzelali. Związali mnie i siłą zmusili, bym oglądał śmierć własnej matki...
Mówił cicho, bardzo niskim tonem. Chociaż wciąż ciężko mu było złapać oddech, to brzmiał w tym momencie przerażająco. Gdyby nie to, że wcześniej przy mnie płakał - w tym momencie sam bym się go bał. Dobrze że byłem pewien, że nie ma tu nikogo, na kogo jest wściekły.
-Po tym wszystkim zaczęli pytać mnie. Co mam zamiar wnieść do społeczeństwa, jak mam zamiar dbać i bronić murów? Zaproponowali mi karierę wojskową, ale splunąłem im w twarz. Nie po tym wszystkim, nie miałem zamiaru się na coś takiego godzić. Kazałem im spadać na drzewo a oni w zamian za to ogłuszyli mnie i związali. Obudziłem się w mieszkaniu tego alfonsa, będąc już tutaj...
Chociaż ciągle przerywał, by wziać głęboki wdech, mówił bardzo spokojnie co było zaskakujące biorąc pod uwagę to, jak bardzo był roztrzęsiony jeszcze chwilę temu. Co prawda ta historia była wręcz okropna i nie potrafiłbym za żadne skarby wpaść na taki scenariusz, ale jego głos i postawa kazały mi wierzyć w to, że mówi prawdę. Teraz, gdy się to w końcu wyjaśniło, zastanawiało mnie jeszcze kilka rzeczy, a w szczególności...
-Chorujesz? Twój oddech powinien się już unormować.
-Nie. Odkąd tu trafiłem, nie potrafię normalnie oddychać. Ciągle mam wrażenie, że się duszę. To powietrze jest... ciężkie. I brudne.
Walnąłem się mentalnie w twarz. Mogłem się domyślić, że powietrze na powierzchni ziemi jest zupełnie inne. Westchnąłem ciężko, nie mogąc uwierzyć w moją głupotę.
-Przyzwyczaisz się. Daj sobie czas. Póki co spróbuj po prostu powoli oddychać, dobrze?
Chłopak mruknął coś potwierdzająco pod nosem i zaczął powoli sączyć swoją herbatę, najwyraźniej dopiero teraz przypomnał sobie o tym, że w ogóle trzyma ją w rękach. Westchnął cicho i spojrzał na jedną ze ścian, zupełnie jakby szukał jakiegoś okna.
-Nie masz gdzie pójść. Możesz tu zostać, przynajmniej dzisiejszej nocy. Jutro zastanowimy się nad tym, co zrobić dalej.
Zadecydowałem i tylko poniekąd mogłem zobaczyć niepewny uśmiech malujący się na jego twarzy.
Komentarze
Prześlij komentarz