Dlaczego? - Rozdział 24
TOM
Do domu wróciliśmy źli na rodziców i nie odzywając się do nich jeszcze tego samego dnia. Co prawda Bill dostał do lekarki zalecenie do pójścia na terapię ale doskonale wiedziałem, że nie miał zamiaru się do tego zastosować. Gdy zaparkowaliśmy pod domem, od razu wypadliśmy z auta jeszcze nim silnik zgasł i poszliśmy prosto do kuchni, gdzie zacząłem robić nam coś do jedzenia. Szpitalne dania były mało smaczne a z pewnością niezbyt sycące, więc miałem zamiar przygotować nam coś porządnego na kolację. Zacząłem więc wyjmować wszystko, co było mi potrzebne do zrobienia kurczaka w sosie śmietanowym a Bill zaczął przygotowywać wszystko inne - wyciągnął deski do krojenia i kilka noży i misek, po czym nalał nam do szklanek coli i wcisnął mi jedną w rękę, samemu od razu upijając łyk z drugiej. Kątem oka zauważyłem, jak rodzice stanęli w drzwiach i przyglądali nam się i wiedziałem, że czekają na jakąkolwiek reakcję z naszej strony, ale nie miałem zamiaru im tego ułatwiać ani z nimi rozmawiać. Byłem zły i rozżalony i miałem wrażenie, że prędko nie wybaczę im tej akcji w szpitalu.
-Chłopcy, musicie wiedzieć, że...
-Tom, chcesz trochę cytryny? I może pójdę do cukierni po jakiś deser na potem?
Bill perfekcyjnie przerwał mamie niemal od razu, nie zwracając na nią najmniejszej uwagi a ja nie mogłem ukryć niewielkiego uśmiechu. Wiedziałem, że rodzicom jest przykro, ale było to w tym momencie moim najmniejszym zmartwieniem.
-Daj tę cytrynę. Do cukierni pójdziemy razem jak zjemy.
-Tom, posłuch...
-To może od razu pójdziemy na spacer?
-Bill, daj mi...
-Do kin wszedł ciekawy film, możemy pójść obejrzeć.
Nie daliśmy rodzicom dojść do słowa. W końcu się poddali i wyszli, zostawiając nas samych w kuchni. Czułem się trochę winnym że sprawiliśmy im przykrość, ale zasłużyli sobie na to i musiałem zadbać przede wszystkim o Billa.
Z kolacją uwinęliśmy się dosyć szybko i jeszcze przed 18:00 byliśmy w drodze do naszej ulubionej cukierni, w której zawsze można było znaleźć coś, co zadowoli mojego marudnego bliźniaka. Szliśmy spokojnym krokiem wiedząc, że mamy jeszcze ponad dwie godziny do zamknięcia, gdy Bill nagle stanął w miejscu jakby wrósł w ziemię. Odwróciłem się i uniosłem lekko brew zastanawiając się, co się znowu stało a on wyglądał, jakby nad czymś się zastanawiał.
-Mówiłem poważnie w szpitalu. Mam zamiar bardziej się otworzyć. Znowu być sobą. Jeśli mi z tym pomożesz.
Wróciłem się, podchodząc do niego i chwyciłem go za dłonie, żeby uniósł na mnie wzrok. Uśmiechnąłem się, gdy w końcu spojrzał mi w oczy.
-Zawsze, Billy.
Obiecałem i obaj wiedzieliśmy że zrobimy wszystko, żeby właśnie tak się stało. Ruszyliśmy w dalszą drogę w o wiele lepszych humorach, niż jeszcze chwilę temu. Szybko dotarliśmy do cukierni, w której spędziliśmy trochę czasu jedząc nasze ulubione słodycze i dopiero potem zorientowaliśmy się, że przegapiliśmy ostatni seans w kinie. Postanowiliśmy więc pójść się przejść a skryci w mroku mogliśmy bez przeszkód trzymać się za ręce bez obaw, że ktoś nas nakryje.
-Hej?
-Hmm?
Zerknąłem na Billa, który od dłuższego czasu szedł już milczący, najwyraźniej o czymś myśląc. Byłem ciekaw, co też wymyślił za ten czas.
-Chodźmy do kryjówki.
Poprosił a ja od razu na to przystałem. Sam też nie chciałem wracać do domu i bardzo podobał mi się ten pomysł. Miałem dość tych ukradkowych spojrzeń rodziców i prób dogadania się z nami. Mocno przesadzili i nie powinni się spodziewać, że szybko im to wybaczymy.
-Hej, Bill... jak myślisz... rodzicom poważnie jest przykro za to wszystko?
Zapytałem, gdy już weszliśmy na ścieżkę prowadzoną do opuszczonego domku. Udało mi się dowiedzieć w sumie przez przypadek, że kiedyś mieszkał tam dozorca stacji czy ktoś taki, ale po jej zamknięciu musiał się wynieść. Mieliśmy więc po prostu szczęście, że go nie zburzono.
-Pewnie tak. Wygląda, jakby było im głupio.
-Wybaczysz im?
Poczułem na sobie wzrok bliźniaka, mimo że w półmroku musiałem uważać pod nogi, żeby się nie przewrócić i przy okazji nie pociągnąć go za sobą na ziemię. Bardziej wyobraziłem sobie nim wyczułem, jak wzrusza ramionami.
-Nie wiem. Raczej nie. Przynajmniej nie do końca.
-Dlaczego?
-Niezależnie od tego, czy był to tylko test czy nie, narazili cię na realne zagrożenie. Nie mogę im tego wybaczyć. Gdy wtedy zemdlałeś... bałem się, że już się nie obudzisz.
Przystanąłem na moment i spojrzałem na Billa, który bez słowa ze wzrokiem utwionym w ziemię minął mnie bez słowa i podszedł do drzwi do naszej kryjówki, majstrując chwilę przy zamku, który sam tu zamontował. Chciał mieć pewność, że nikt przypadkiem się tu nie znajdzie.
-Bill...
-Nie rozumiałem, co się dzieje. To był tylko głupi test, a ty... nie mogłem wyczuć twojego pulsu, byłeś blady jak ściana. Nawet nie mogłem stwierdzić, czy oddychałeś czy nie. Bałem się o ciebie. Obiecałem sobie wtedy, że nie będę żyć bez ciebie. Nie ważne, czy wtedy czy za sto lat, umrę razem z tobą.
Coś zakuło mnie w sercu słysząc jego cichy głos i rozumiejąc znaczenie tych starannie dobranych słów. Sam czułem łzy w oczach na samą myśl o jego śmierci, sam niemal go nie straciłem, ale... mimo, że sam postanowiłem sobie dokładnie to samo, gdy karetka zabierała go do szpitala to nie potrafiłem się pogodzić z tym, że mój brat sam tak prędko na to wpadł.
-Billy, jeśli umrę, ty...
-Umrę razem z tobą. I nie ma na ten temat dyskusji. Jeśli umrzesz z jakiegokolwiek powodu, pójdę zaraz za tobą. Nie zostanę tutaj sam. Nawet, jeśli miałbyś mnie za to znienawidzić.
W tym momencie nie wytrzymałem i po prostu mocno go do siebie przytuliłem. Nie chciałem, żeby czul się teraz tak samotny, na jakiego teraz brzmiał. Mimo postanowienia, że spróbuje wrócić do starego siebie, nie może tak po prostu zignorować swoich uczuć i z nich zrezygnować. Nigdy w życiu bym tego od niego nawet nie wymagał. Po prostu chciałbym, żeby znowu był sobą.
-Głupek. Jak mógłbym znienawidzić cię za coś takiego?
BILL
Stałem tak w progu naszej kryjówki, wtulony w ramiona mojego bliźniaka i wdychałem jego przyjemny zapach. W końcu nie byłem otoczony przez ten okropny zapach chemikaliów, leków i chorych ludzi, który przez caly czas towarzyszył mi w szpitalu i mieszał się z perfumami mojego bliźniaka. Wiedziałem, że moje słowa go zabolały ale z drugiej strony miałem wrażenie, że on myślał dokładnie tak samo. Nie potrafiłem tego wyjaśnić, po prostu to czułem. Odsunąłem się od niego kawałek dalej i wszedłem do domku, szybko dopadając swój zeszyt, w którym zapisywałem teksty piosenek i biorąc w dłoń długopis. Z jakiegoś powodu właśnie w tym momencie dopadło mnie natchnienie i musiałem to zapisać od razu, inaczej mi to umknie.
Tom mi nie przeszkadzał. Usiadł na kanapie tuż za mną, bo ja umościłem się na dywanie, i chociaż czułem na sobie jego wzrok to nie odezwał się ani słowem. Po prostu czekał, aż w końcu oderwę się od coraz bardziej zapełnionej kartki i dam mu na nią spojrzeć.
-Nie podoba mi się do końca, ale sens jest taki, o jaki mi chodzi... Posłuchaj! "Powoli wypełnia mnie zimno, jak długo możemy jeszcze tutaj być? Zostań! Cienie chcą mnie zabrać ale jeśli gdzieś pójdziemy, to pójdziemy tam tylko we dwóch. Jesteś wszystkim tym, czym ja jestem i wszystkim, co krąży w moich żyłach. Zawsze będziemy się wspierać, nie ważne dokąd trafimy ani jak głęboko. Nie chcę być tam sam, pozwólcie być nam razem w nocy." Co myślisz?
Zerknąłem na chłopaka, który ze wzrokiem wbitym w jakiś punkt gdzieś obok mnie uważnie wsłuchiwał się w moje słowa. Nie zareagował od razu, jakby docierało do niego to, co mu właśnie przeczytałem a ja z każdą sekundą coraz bardziej się denerwowałem. Musiałem wiedzieć, co myśli o moim tekście. Tylko jego zdanie się liczyło.
-Czemu wciąż mam wrażenie, że czytasz mi w myślach?
Ocknąłem się z zamyślenia i zauważyłem, że Dredziarz przygląda mi się z czułym uśmiechem na ustach. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz po kręgosłupie, ale dla pewności jeszcze powstrzymałem się z okazem moich czułości. Proszę, jak ja dzisiaj pięknie rymuję!
-Tekst jest świetny. Sam nie ująłbym tego lepiej, Billy.
TOM
Bill już długo nie czekał i wdrapał się na kanapę tuż obok mnie, wtulając się po chwili w moje ramiona. Czułem, jak delikatnie drżał ale zdołałem się już do tego przyzwyczaić - przez niedowagę, z którą powoli udawało mu się walczyć, często było mu o wiele zimniej niż normalnemu człowiekowi. Objąłem go mocniej i próbowałem chociaż trochę go ogrzać, rozcierając jego plecy i po chwili namysłu wygrzebałem ze skrzynki obok koc, którym opatuliłem nas obu.
-Może już czas, żeby iść do łóżka? Za oknem już ciemno i robi się powoli zimno, ten koc sam w sobie na długo nie wystarczy.
Zaproponowałem, ale Billy nie zareagował niczym innym niż cichym mruknięciem. Odsunąłem się od niego odrobinkę i zajrzałem mu w twarz orientując się, że chłopak już niemal zasnął w moich ramionach. Rozczulił mnie ten widok i nie mogłem powstrzymać uśmiechu, gdy go takim widziałem. Odgarnąłem mu włosy z twarzy i pocałowałem krótko w czoło, nim podniosłem go z kanapy i zaniosłem do łóżka. Szybko pogasiłem światło na baterię, które zataszczył tutaj Billy, po czym wróciłem do usypiającego coraz szybciej Czarnego. Próbowałem go nie obudzić ale najwyraźniej nie spał, bo gdy tylko ułożyłem się obok - chłopak wtulił się we mnie kurczowo, chowając się przed całym światem w tym miejscu, w tej chwili, w moich ramionach. Objąłem go, przyciągając go do siebie i w myślach obiecałem sobie, że obronię go przed wszystkim. Nigdy więcej nie pozwolę go zranić. Nigdy.
Komentarze
Prześlij komentarz