Why do I have to lose everyone? - Rozdział 2


 Przez następne kilka tygodni bardzo intensywnie trenowałem, czym zagrabiłem sobie wiele różnych spojrzeń od moich kolegów z oddziału. Wciąż większość z nich nie do końca mi ufała, w końcu byłem tu praktycznie rzecz biorąc w skutek zakładu, wcześniej będąc przestępcą, więc w cale im się nie dziwiłem ale nie przeszkadzało mi to. Mimo wszystko nie byłem samotny. Miałem Erena - Erena, który co wieczór przychodził do mnie z dzbankiem herbaty i wypijał go razem ze mną, rozmawiając bądź po prostu milcząc i pozwalając mi się zrelaksować po całym dniu. On z resztą też wiele trenował i często łączyliśmy nasze treningi - mimo że przed wyprawą nie mieliśmy szczególnie bliskich relacji, teraz staliśmy się niemal przyjaciółmi, chociaż wciąż bałem się dopuścić go zbyt blisko do siebie, bo przecież nigdy nie wiem, kiedy mogę go stracić. Jednak nie byłem w stanie zaprzeczyć, że stawaliśmy się dla siebie coraz bliżsi.

Dowiedziałem się o nim również wielu rzeczy. Jego ojciec zaginął i nigdy nie pozostał odnaleziony a jego matka zginęła kilka lat wcześniej, gdy tytani wdarli się do jego rodzinnego miasta. Mimo że był wtedy tylko bezbronnym dzieckiem, to nawet według raportów, do których wgląd dał mi Erwin, wykazał się on niesamowitą odwagą i mimo stania oko w oko z tytanem wciąż próbował uratować swoją matkę i nie chciał się poddać. Całe szczęście uratował go jeden z żołnierzy, nie dając mu wyboru. Dziewczyna kręcąca się ciągle przy nim, była jego przyjaciółką i jedną z niewielu, którym na prawdę ufał - mieszkali razem w jego domu odkąd zamordowano jej rodziców w celu zarobkowym. Sprawcy zostali zamordowani - Eren zabił dwoje z nich, jego przyjaciółka, jeśli dobrze pamiętam miała na imię Mikasa, jednego. Mimo że byli wtedy jedynie dzieciakami. Uważałem to za nielada wyczyn i dzięki temu zyskali trochę mojego szacunku. Jeśli chodzi o blondyna, którego często obok nich widziałem, był to chłopiec z sąsiedztwa, z którym przyjaźnił się praktycznie od urodzenia - jego rodzice zginęli na jednej z wypraw jako Zwiadowcy a dziadek został pożarty przez tytana. 

Z zaskoczeniem w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że pod niektórymi względami nasze życie do tej pory było dość podobne - nasi rodzice nie żyją, zostaliśmy tak na prawdę sami, dopuściliśmy się morderstw na ludziach oraz mieliśmy dwójkę przyjaciół. Niestety ja moich stracilem, ponieważ nie byłem wystarczająco silny, by ich obronić. Nie chciałem stracić już nikogo więcej i miałem zamiar zrobić wszystko, co w mojej mocy, by ten cel osiągnąć - by już żadna osoba, która kiedykolwiek będzie mi bliska, nie zginęła w sytuacji, w której mogłem ją obronić. Mimo wszystko wciąż nie mam absolutnie żadnego wpływu na choroby i nie mógłbym odeprzeć ataku samej śmierci, choćbym stał się najsilniejszym człowiekiem na świecie. 

Tego wieczora, gdy Eren wyszedł z mojego pokoju a z nieba powoli zaczął spadać pierwszy w tym roku śnieg, postanowiłem, że obronię tego chłopaka za wszelką cenę na kolejnej wyprawie. Wiedziałem, że w przyszłym roku zostanie już do nich dopuszczony i miałem zamiar z każdej wrócić razem z nim. Przez te kilka tygodni stał się dla mnie zbyt ważny, by móc go stracić, chociaż wciąż nie dopuszczałem do siebie myśli, by w jakimkolwiek stopniu nazwać go przyjacielem. W głębi serca wiedziałem jednak, że już od dawna nim jest - zamierzałem jednak poczekać do powrotu z pierwszej wyprawy w nadchodzącym roku, by być w stanie w ogóle to przyznać.

Komentarze

Popularne posty