Happy Ever After - Rozdział 4


 Oczywiście tak jak się spodziewałem całe zajście skończyło się pobiciem i to dosyć brutalnym, jeśli mam być szczery. Skłamałbym mówiąc, że nigdy nie zdarzały się żadne bójki ani szturchnięcia z powodu mojego związku z Kageyamą - ubzdurali sobie, że skoro jestem słabszy to mogą się nade mną bezkarnie znęcać - ale i tak nigdy nie było aż tak źle, jak teraz i miałem tego pełną świadomość przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze i próbując zatamować krwawienie z nosa. Dziękowałem w duchu że właśnie trwały zajęcia i nie musiałem się za bardzo martwić tym, że ktokolwiek tu wejdzie i mnie znajdzie. Nie chciałem się tłumaczyć ani musieć kłamać dyrektorowi, że nie znam chłopaków którzy mnie tak urządzili i że zaszli mnie od tyłu i nawet ich nie widziałem, więc nie rozpoznałbym ich po zdjęciach ani po niczym innym. Westchnąłem cicho i spojrzałem jeszcze raz w lustro, krzywiąc się na mój widok. Rozwalony i wciąż odrobinę krwawiący nos, podbite oko, zadrapania tu i tam a na przedramionach i brzuchu już robiły mi się siniaki. Zastanawiałem się, czy może nie mam przypadkiem złamanego żebra czy dwóch bo miałem trochę problemy z oddychaniem ale stwierdziłem, że na razie nie będę szedł ani do pielęgniarki ani do szpitala. Nie chciałem robić z tego afery a możliwe, że to tylko kwestia pobicia i jutro albo za dwa dni mi przejdzie i żaden lekarz nie będzie musiał się mną zajmować. Pozostawała tylko jedna kwestia - jak ja mam wytłumaczyć swój stan Kageyamie i pozostałym? Odpowiedź była prosta - nie mogłem im o niczym powiedzieć a to oznacza, że dopóki moja twarz wygląda tak jak wygląda nie mogę im się pokazać na oczy co oznacza, że musiałem urwać się z zajęć a to z kolei doprowadza do tego, że i tak muszę iść do lekarza po zwolnienie zdrowotne bo inaczej mogę zostać wydalony z uczelni za zbyt wiele nieobecności. Może jakiś lekarz uwierzy mi, że załatwiłem się tak grając w koszykówkę z o wiele większymi i silniejszymi ode mnie przeciwnikami? Co prawda za cholerę nie znałem się na tym sporcie ale nie miało to chyba większego znaczenia dla lekarza w momencie, gdy musiał wystawić mi z tego powodu zwolnienie, prawda? A nawet jeśli ma to jakieś znaczenie, to może jeszcze mi w tym pomoże bo będę mieć dość wygodne alibi dlaczego wyglądam tak a nie inaczej po zwykłej grze w kosza. 

Nie wiem, czy taki tok myślenia w ogóle ma sens ale wiedziałem też, że nie mogę tu zostać. Zerknąłem na zegarek i zorientowałem się, że mam jeszcze jakieś piętnaście minut nim zajęcia się skończą i korytarze znów zapełnią się studentami a co za tym idzie - zwiększy się ryzyko że w drodze do wyjścia natknę się na któregoś z przyjaciół. Nie powinni o tym wiedzieć, nie powinni się o mnie martwić. Zebrałem więc swoje rzeczy i nie przejmując się już dłużej wciąż cieknącą z nosa krwią starałem się dotrzeć jak najszybciej do wyjścia z uczelni ale pech chciał, że poprzednie zajęcia miałem prawie dokładnie na drugim końcu budynku a po drugie przez to że ciężko mi się oddychało nie byłem w stanie iść tak szybko, jakbym tego chciał. Miałem wrażenie, że tracę czas na spacerek po uczelni a tymczasem miałem jeszcze tak długą drogę do wyjścia! Czułem się tak, jakbym uciekał przed samym przeznaczeniem.

Kilka razy po drodze musiałem się zatrzymywać, bo nie byłem w stanie zaczerpnąć powietrza. Kiedy otwierałem drzwi wejściowe za moimi plecami rozbrzmiał dzwonek i wiedziałem, że o mało mój plan nie spalił na panewce. Od razu po wyjściu z kampusu skierowałem się do najbliższego szpitala chcąc się jak najszybciej zameldować u dyrektora wydziału z moim zwolnieniem lekarskim. Ledwo wyszedłem na ulicę a mój telefon już zaczął wibrować mi w kieszeni. Nawet nie patrzyłem kto dzwoni nim odebrałem. 

-Hej, Shoyo, gdzie zniknąłeś? Noya twierdzi, że mignąłeś mu gdzieś przy wyjściu z uczelni.

Gdybym przeklinał to teraz pewnie właśnie to bym zrobił ale mogłem jedynie pomyśleć o tym, jak niewiele brakowało żeby moi przyjaciele od razu dowiedzieli się o tym, co mi się tak właściwie przydarzyło a nie chciałem ich okłamywać. Wolałem więc po prostu przez telefon powiedzieć im, co się dzieje niż kłamać im prosto w oczy i widzieć to niedowierzanie wymalowane na ich twarzach. 

-Źle się poczułem, wracam do domu.

Niemal zakrztusiłem się tymi słowami. Nienawidziłem okłamywać Tobio i wiedziałem, że jeszcze przez długi czas będą mnie za to gryźć wyrzuty sumienia ale nie miałem innego wyboru. Nie mogłem pozwolić, żeby chłopacy wpakowali się w kłopoty bo postanowią odpłacić tym półgłówką pięknym za nadobne. Co mogłem poradzić, że było to dla mnie ważniejsze niż moje własne zdrowie?

-Wszystko w porządku? Gdzie jesteś, może przyjdę do ciebie i cię odprowadzę?

-Nie, nie, nic takiego, dam sobie radę, spokojnie. 

Po drugiej stronie zapadła cisza. Wiedziałem, że zareagowałem za szybko i Kageyama wyczuł już, że coś kręcę ale nie wiedział dokładnie, co takiego. Dostałem już zadyszki od tego szybkiego marszu i musiałem przystanąć, bo inaczej moje kłamstwo mogło się wydać o wiele szybciej, niżbym przypuszczał i pewnie szybciej, niż byłem w stanie je w ogóle wymyślić.

-Skoro tak mówisz... przyjdę do ciebie po zajęciach. 

-Ale...

-Bez dyskusji. Do zobaczenia.

Tobio nie czekał aż odpowiem, po prostu się rozłączył a ja stałem z telefonem w ręce niecałe trzysta metrów od uczelni i wsłuchiwałem się w dźwięk przerwanego połączenia. Wiedziałem już, że coś podejrzewa. Albo wyczytał to pomiędzy wierszami naszej krótkiej rozmowy, albo Noya widział o wiele więcej niżbym przypuszczał. W każdym razie byłem w czarnej dupie ale miałem teraz na głowie ważniejsze sprawy.

Na pogotowiu spędziłem kolejne dwie i pół godziny. Oczywiście lekarz nie uwierzył w moją wersję o brutalnej grze w koszykówkę ale po tym, jak uparcie potwierdzałem swoją historię i gorliwie zaprzeczałem jakiejkolwiek możlwości pobicia po prostu odpuścił. Zrobił mi potrzebne badania, przy okazji okazało się że mam jedno pęknięte żebro i stąd moje problemy z oddychaniem, ale poza tym nie byłem w stanie zagrażającym życiu więc mogłem wrócić do domu. Droga dłużyła mi się niemiłosiernie i gdy wszedłem do domu z przerażeniem zauważyłem, że Tobio niedługo się tutaj zjawi a ja jestem absolutnie nieprzygotowany na jego wizytę i nawet nie wiedziałem, co tak właściwie miałem mu powiedzieć. Musiałem przecież naściemniać, w jaki sposób dorobiłem się takich ran i siniaków. 

Poszedłem do kuchni żeby nalać sobie wody i się uspokoić ale wtedy ze zgorzą usłyszałem pukanie do drzwi. Niemal wypuściłem szklankę z ręki ale jakimś cudem udało mi się ją utrzymać i odłożyłem ją na blat obok zlewu. Zwlekałem, ale w końcu bardzo powoli otworzyłem drzwi. Gdybym nie znał Tobio tak dobrze to widząc jego minę stwierdziłbym, że jest na mnie mocno wkurzony ale ponieważ go znałem wiedziałem, że po prostu się bardzo o mnie martwił a widok mojej twarzy najwyraźniej w cale go nie uspokajała i nie mogłem go o to winić. Zamknął za sobą drzwi i położył mi dłonie na ramionach, po czym zaczął mi się przyglądać.

-Boże, Shoyo... Co ci się stało?

Zapytał a jego głos brzmiał z przerażenia i z wściekłości. Zastanawiałem się, co się teraz roi w jego głowie a powinienem przecież myśleć nad tym, co mam mu powiedzieć. Mój mózg jak zazwyczaj nie za bardzo chciał ze mną współpracować.

-Ee... wpadłem na latarnię.

Palnąłem jak ostatni idiota i w cale nie dziwił mnie w tym momencie wyraz twarzy Tobio, bo sam miałem ochotę nazwać się skończonym kretynem ale nie zrobiłem tego. Pociągnął mnie za rękę do mojego pokoju i zamknął nas w nim, po czym usadził mnie na łóżku i uklęknął przede mną. Patrzył mi prosto w oczy z takim przejęciem i czułością, że aż mi było głupio go okłamywać. Miałem ochotę po prostu się mocno do niego przytulić a może nawet wypłakać, bo ta cała sytuacja dosyć mnie przerażała, ale jeszcze jakoś się trzymałem. 

-Shoyo, powiedz mi proszę, kto ci to zrobił?

Jego głos był tak cichy i miękki, przepełniony taką troską... znowu zacząłem zastanawiać się, jakim cudem zasłużyłem sobie na tak dobrego chłopaka, który tak bardzo mnie kochał. Spuściłem głowę bo nie byłem w stanie więcej jej patrzeć w oczy i wziąłem głęboki wdech.

-Nie wiem... Są ze mną na roku... nie podoba im się nasz związek.

Mówiłem o wiele ciszej, niżbym chciał. Miałem zamiar być silny, przejść przez to jak mężczyzna ale z każdą chwilą, gdy czułem na sobie spojrzenie Kageyamy i gdy czułem ściskające moje dłonie palce czułem, że coraz bardziej się rozpadam a ta cała sytuacja mnie przerasta. Chłopak przytulił mnie mocno do siebie a ja ledwo zdusiłem jęk z powodu bolących żebr, więc po prostu się w niego wtuliłem czując długie palce głaszczące mnie po głowie.

-To się skończy... będzie dobrze, zobaczysz...

Zapewniał mnie a ja chciałem tak po prostu mu uwierzyć i pozostać w jego ramionach, wtulony w jego pierś i czując go tak blisko siebie - na zawsze.

Komentarze

Popularne posty