Stay - Rozdział 4


 Brązowe oczy otworzyły się nagle, zupełnie jakby ich właściciel czegoś wystraszył się w swoim śnie. Ich właściciel podniósł się odrobinę na łokciach, mimo że każdy najmniejszy ruch niemal doprowadzał go do płaczu. Bolała go każda jedna komórka ciała i miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje z tego bólu, jednak nic by mu to nie dało więc zacisnął po prostu zęby i rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym się znajdował. Nie od razu rozpoznał swój własny pokój, ponieważ obraz przed jego oczami jeszcze trochę się rozmazywał. Opadł bez tchu na poduszki i spróbował sobie przypomnieć, co się w ogóle wydarzyło. Nie zajęło mu to dużo czasu.

Chłopcy mnie dopadli. Pobiliśmy się a ja uciekłem do łazienki. Zadzwoniłem po Rogera. Przywiózł mnie do domu. Jestem bezpieczny. Cóż... na tyle na ile mogę być bezpieczny w jednym domu z moim ojcem.

Przypomniał sobie i spojrzał w bok, kierując swój wzrok na zegar ścienny. Było już późne popołudnie i za oknem doskonale widział powoli szykujące się do zajścia za horyzont Słońce, które rzucało długie cienie a charakterystyczne światło sprawiało, że cała sceneria jego dość dziwnie urządzonego pokoju wyglądała dość tajemniczo i romantycznie. Zupełnie nie oddawała stanu jego ducha ani jego aktualnej sytuacji. Co za ironia losu, prawda? Spojrzał w drugą stronę i na stoliku nocnym zauważył kilka rzeczy, których z pewnością nie było tam gdy opuszczał pokój. Przede wszystkim znalazł talerzyk z lekami i butelkę wody. Wdzięczny swojemu szoferowi za opiekę od razu poderwał się do siadu, czego zaraz gorzko pożałował, jednak gdy w głowie przestało mu się już kręcić oparł się o zagłówek łóżka i sięgnął po przygotowane dla niego rzeczy. Szybko połknął całą garść leków i popił je sporą ilością wody - doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Roger nigdy w życiu nie dałby mu do ręki leków w ilości, w jakiej mogłyby mu zaszkodzić, wnioskował więc że oprócz przeciwbólówek dostał również jakieś witaminy i coś na wzmocnienie. Niezbyt go to jednak interesowało, więc po zakręceniu niemal pustej butelki z wodą opadł z powrotem na poduszki, oddychając głęboko. Nie wiedział, co teraz będzie. Skoro pierwszego dnia aż tak go pobili, to takie napaści nie ustaną i w końcu nie będzie miał już sił się bronić albo powinie mu się noga i popełni błąd, który być może będzie kosztować go zdrowie albo nawet życie. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak bruatlni mogli być jego dawni koledzy ze szkoły. Uniósł obolałą dłoń do twarzy i przetarł oczy, czując ogarniające go znowu zmęczenie. Powinien wstać żeby znowu nie zasnąć, ale nie miał na to nawet krzty siły. Zamarł, gdy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi jednak zaraz potem odetchnął z ulgą, widząc wchodzącego szofera. Zmusił się do lekkiego uśmiechu i uniósł lekko na poduszkach.

-Widzę, że już się obudziłeś i nawet wziąłeś leki. Jak się czujesz?

Zapytał piędziesięciolatek, zamykając za sobą drzwi i siadając na krześle ustawionym tuż przy łóżku swojego podopiecznego. Widział ten wymuszony uśmiech i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że chłopak jest mu wdzięczny ale nie podobało mu się, co się działo w życiu tego chłopca.

-Dużo gorzej niż zapewne na to wyglądam.

-Chyba jeszcze nie widziałeś się w lustrze. Powinienem był zabrać cię prosto do szpitala. 

-Dzięki, że tego nie zrobiłeś. Nie chciałbym żeby wezwali policję.

-Powinieneś sam się tam zgłosić.

Nastolatek westchnął i wykonał dłonią bliżej nieokreślony ruch, krzywiąc się przy tym chociaż sam chyba nie do końca wiedział, czy bardziej krzywi się z bólu czy też na myśl o tym przecież normalnym pomyśle na radzenie sobie z sytuacją. 

-Jeśli pójdę na policję będzie jeszcze gorzej.

-Co więc zamierzasz zrobić? 

-Albo się to z czasem uspokoi albo w końcu zakatują mnie na śmierć! Co ważniejsze, kto wie o moim stanie?

-Jedna z pokojówek widziała, gdy wnosiłem cię na górę. Prawdopodobnie więc wie już cała służba. Twoi rodzice jeszcze o niczym nie wiedzą ale pan Kaulitz wrócił już do domu i oczekuje cię na kolacji. Pomóc ci się przyszykować? 

Bill westchnął ciężko i zamknął na moment oczy. Szczerze mówiąc to nie miał w ogóle ochoty wstawać a tym bardziej spędzać czasu przy stole ze swoją znienawidzoną rodzinką i musiał przyznać, że zapowiadało się to na okropnie ciężkie wyzwanie. Przetarł twarz dłońmi i spojrzał z powrotem na swojego szofera, rozważając wszystkie za i przeciw.

-Tak, proszę. 

Odpowiedział w końcu i po chwili z pomocą mężczyzny, krzywiąc się na wszelkie możliwe sposoby z bólu, wstał z łóżka i dotarł do łazienki, gdzie niemal od razu opadł na skraj wanny, gdzie mógł chociaż trochę odetchnąć. Z bólem mógł sobie całkiem poradzić jak chodzi o chodzenie po domu, ale najgorsze były zawroty głowy. Przy nich nie był w stanie nic zrobić sam i niezmiernie go to frustrowało. 

Cierp ciało coś chciało.

Pomyślał przypominając sobie tę niezliczoną ilość razy, gdy pomijał posiłek w przeciągu swojego życia. Zgadywał, że gdyby odżywiał się jak normalny człowiek to nie byłby teraz w takim złym stanie. Z wdzięcznością przyjął od szofera lusterko i spojrzał na swoją twarz. Miał podbite oko i zaklejone już plastrem rozcięcie na policzku. Na czole również widniał jeden wielki plaster, zasłaniający rozcięcie zrobione nożem samego Andiego a na tym wszystkim jeszcze był bandaż, który zabezpieczał rozcięcie z tyłu głowy. Na szyi z resztą również miał bandaż ale nawet spod niego wychodziły delikatnie otarcia i sine ślady duszenia. Westchnął ciężko, widząc w odbiciu obraz istnej rozpaczy. 

Przynajmniej Roger zmył ze mnie krew i makijaż. 

Sięgnął po swoją kosmetyczkę i zabrał się za maskowanie sinego oka. Nie było to proste zważając na fakt, że mimo bardzo ostrożnych i delikatnych ruchów niezmiernie bolało go nakładanie na nie makijażu, jednak nie poddawał się i zagryzał dzielnie zęby, chcąc doprowadzić się do porządku. Po dłuższym czasie w końcu był zadowolony z efektu i przejrzał się w lustrze dla pewności. W świetle, jakie panowało w jadalni nie powinno być móc nic zauważyć. Z westchnięciem zabrał się za odklejanie plastrów z twarzy i odwiązywanie bandaża z głowy i szyji, wskazujac na jedną z szafek w łazience.

-Podasz mi apteczkę?

Poprosił i już po chwili na kolanach miał ułożony rządany przedmiot. Otworzył metalową skrzynkę i wyjął plastry, które jego zdaniem najlepiej sprawdzały się do nałożenia na nie makijaż. Starannie je przyciął i nakleił na swoje rany, cały czas obserwowany przez milczącego szofera, po czym powtórzył tę samą procedurę co z okiem. Kilkanaście minut później z zadowoleniem przyglądał się sobie w lustrze. Oczywiście, w lepszym świetle było widać że ma plastry na twarzy, jednak w półmroku panującym w jadalni i przy rodzinach, którzy ledwo zwracają na niego uwagę będą one praktycznie niewidoczne. Zakrył jeszcze ślady duszenia na swojej szyji i sięgnął po szczotkę do włosów, zaczynając je czesać jednak zaraz syknął i wypuścił przedmiot z rąk, łapiąc się za ramię. Zupełnie zapomniał, że wcześniej dość mocno mu je wykręcono i teraz przeszył go ogromny ból.

-Pozowlisz?

Brązowe oczy spojrzały na stojącego nad nim ze szczotką i gumką do włosów w ręku szofera a ich właściciel powoli pokiwał głową. Mężczyzna bardzo ostrożnie rozczesywał długie włosy i zajęło mu to dłuższy czas, nim w końcu udało mu się spiąć je w porząny kucyk, jednak Bill przez cały ten czas nawet raz się nie poskarżył ani nie próbował się wyrwać. Był wdzieczny za opiekę, jaką otaczał go pięćdziesięciolatek i wiedział że bez jego pomocy by sobie nie poradził. Gdy jego fryzura już była gotowa spojrzał w lustro i uśmiechnął się lekko z aprobatą. 

-Dzięki, Rog. 

Oddał szoferowi lusterko i spróbował wstać o własnych siłach, co nareszcie mu się udało i po chwili stał już pewnie bosymi stopami na zimnej posadzce. Zawroty głowy powoli ustępowały i mimo bólu - był w stanie samodzielnie się poruszać, co bardzo go cieszyło. Pod czujnym okiem swojego podwładnego wrócił do sypialni i podszedł do szafy wiedząc, że musi się przebrać. Rozebrał się więc do bokserek, przy czym pojękiwał cicho z bólu, po czym rzucił podarte i zniszczone ubrania w stronę mężczyzny, samemu zajmując się przeszukaniem szafy.

-Możesz się tego pozbyć? Wyrzuć, spal, utop... cokolwiek, bylebym już tego więcej nie widział. 

Chociaż brzmiało to jak rozkaz, była to prośba o pomoc i o ratunek od tego, co się właśnie stało. Szofer wyszedł z pomieszczenia, chcąc się posłusznie niezwłocznie zająć wydanym mu zadaniem i chłopak został sam na sam ze swoją szafą. W końcu ubrał się w eleganckie ale odrobinę dopasowane do niego spodnie i białą koszulę, do której dobrał swoją najwygodniejszą marynarkę, rezygnując z krawatu. Widząc swoje poharatane dłonie skrzywił się i zastanowił, co może z tym zrobić. W końcu sięgnął do jednej z szuflad i wyjął swoje ukochane, skórzane rękawiczki bez palców, które zachodziły jeszcze do połowy przedramienia. Schował je pod rękawy koszuli i przyjrzał się sobie w lustrze, z zadowoleniem kiwając głową. Przynajmniej do jego wyglądu ojciec nie będzie mógł się dzisiaj doczepić. Szybko założył jedyne eleganckie buty, w których jadał kolację w tym domu i spojrzał na zegar. Miał jeszcze jakieś czterdzieści minut do kolacji, więc zgarnął fajk i telefon ze stolika nocnego, po czym wyszedł na balkon i zasiadł na swojej ukochanej ławce, odpalając papierosa. Powoli zaciągał się dymem i przeglądał swoje social media. Koledzy z klasy mieli używanie, pisząc na jego temat obrzydliwe kłamstwa i publikując różne zdjęcia z jego udziałem - albo raczej przeróbki, na które po prostu wklejono jego twarz. Przeklął przez to pod nosem ale wiedział, że prawnicy jego ojca skutecznie się tym zajmą i nie ma się za bardzo o co martwić. Chociaż w tej kwestii mógł liczyć na swojego starego. 

Zwlókł się w końcu z wygodnej kanapy ogrodewej i zszedł powoli po schodach na kolację, starając się nie krzywić ani nie jęczeć z bólu, co nie było takie proste. Udało mu się jednak w ostateczności dotrzeć do jadalni i dosiadł się do swoich rodziców, którzy spożywali już kolację.

-Spóźniłeś się.

Usłyszał rozgniewany ton ojca, jednak nie zwrócił za bardzo uwagi na jego humor, upijając łyk wody z kieliszka i biorąc w dłoń widelec.

-Przepraszam, straciłem poczucie czasu.

Przecież nie mógł się przyznać, że każdy ruch niemal doprowadzał go do płaczu i musiał kilka razy zatrzymać się na schodach, żeby się nie popłakać. Zabrał się za swoją porcję posiłku, standardowo nie jedząc nic co miało w sobie chociaż odrobinę mięsa i modlił się, żeby nie wciągali go już w żadną rozmowę. Ani nie miał na to siły, ani ochoty.

-Jutro z samego rana wyjeżdżasz do szkoły z internatem w Hamburgu. Moi prawnicy już zajmują się tym, co twoi znajomi publikują w social mediach. Opłacę ci szkołę aż do matury, jednak masz zakaz wstępu do tego domu. Upewnij się, że weźmiesz ze sobą wszystko. To, co tu zostanie, wyląduje na śmietniku. 

Oznajmił w pewnym momencie pan domu tonem takim, jakby mówił o pogodzie a sztućce nastolatka upadły z hukiem na talerz. Wpatrywał się w spokojną twarz swojego ojca, kątem oka rejestrując szok malujący się na obliczu jego matki. Najwyraźniej nic o tym nie wiedziała.

-Kochanie, ale...

-Nie ma żadnej dyskusji. Nie chcę takiego syna. Niech się cieszy, że nie wyrzucam go prosto na ulicę. Całe szczęście Hamburg jest po drugiej stronie Niemiec i całe 7 godzin drogi ze Stuttgardu. Nie będę musiał więcej martwić się o to, że zniszczy mi reputajcę. Ponownie. 

Bill wstał ze swojego miejsca tak gwałtownie że wywrócił krzesło, jednak kompletnie się tym nie przejął i po prostu wyszedł jak burza z pomieszczenia, wbiegając po schodach na górę. Krew gotowała się w nim do tego stopnia, że aż nie czuł żadnego bólu. Zatrzasnął drzwi do swojego pokoju i rozwalił pierwszą lepszą rzecz, jaka nawinęła mu się pod rękę, którą było krzesło przy jego biurku. Gdy mebel był już w drzazgach poczuł, że powoli się uspokaja. Odetchnął więc głęboko i zastanowił się, co powinien teraz zrobić. Zabrał się więc szybko za pakowanie swoich rzeczy. 

Moje życie się skończyło. 

Myślał tylko, układając swoje ubrania w walizce. Miał tylko nadzieję, że nowe miasto nie będzie takie złe i jakoś przeżyje te dwa lata w nowej szkole. Tylko na tyle mógł w tym momencie liczyć.

Komentarze

Popularne posty