How does it feel? - Rozdział 3


 Obudziłem się z samego rana, bo o cholernej trzeciej nad ranem więc w sumie powinienem powiedzieć, że obudziłem się w samym środku nocy. Ledwo i niechętnie zwlokłem się z łóżka przeklinając w myślach na wszystko i wszystkich z zamiarem pójścia do łazienki, jednak jak tylko moje stopy dotknęły zimnych paneli podłogowych rozległ się huk a ja aż podskoczyłem na swoim miejscu. Rozejrzałem się dookoła chociaż wiedziałem, że ten dźwięk nie dochodził z mojego pokoju. Zacząłem nasłuchiwać. Ciche przekleństwa, jakieś szuranie i trzask drzwi naprzeciwko moich i już wiedziałem, co zaszło. Tom się schlał. Zerknąłem na telefon i zauważyłem, że nawet do mnie nie pisał. Najwyraźniej zajebiście dorbze się bawił i zapomniał o bożym świecie. Trochę mnie to zabolało, ale nie miałem zamiaru się nad tym teraz rozwodzić. Teraz musiałem coś w końcu z sobą zrobić i zebrać się na tę nieszczęsną sesję. 

Zebrałem się w mniej niż pół godziny, co było i tak dużym osiągnięciem. Nie zawracałem sobie głowy makijażem ani suszeniem włosów bo wiedziałem, że makijażyści i styliści i tak zrobią swoje, więc nie musiałem. Naciągnąłem na tyłek ciemne jeansy, na górę zarzuciłem trochę za dużą na mnie bluzę z kapturem i w niezawiązanych trampkach, najciszej jak potrafiłem zszedłem po schodach na dół, starając się nie obudzić zapewne chrapiącego już w swoim łóżku Toma. Miałem tylko nadzieję, że nie obudził mamy ale ta nadzieja rozwiała się chwilę później w momencie, gdy wszedłem do kuchni i zobaczyłem jak mama parzy kawę. Podszedłem do niej i pocałowałem ją w policzek na powitanie, po czym przyjąłem od niej z wdzięcznością kubek gorącej kawy. Tego mi było trzeba. 

-Przygotować ci też jedną na drogę?

Zapytała po chwili, najwyraźniej przygotowywując drugi dzbanek, o co ją oczywiście poprosiłem. Nie było mowy, żebym przypadkiem nie zasnął w aucie o ile nie wezmę ze sobą drugiej kawy a wiedziałem, że nie mogę na razie nic jeść - wszystko później wyjdzie na zdjęciach a nie chciało mi się wysłuchiwać narzekań na ten temat. Wiedziałem, że mamie niespecjalnie się to podoba ale nie komentowała tego i byłem jej za to wdzięczny. Po chwili do pomieszczenia wszedł Gordon, przerywając nam rozmowę swoim pojawieniem się. Wyglądał na o wiele bardziej przytomnego, niż mama czy ja i w sumie w cale się nie dziwiłem - ostatni kwadrans spędził pewnie pod zimnym prysznicem. Ja tak nie potrafiłem, prysznic musiał być gorący, aż łazienka zaparowywała. Inaczej uciekałem z piskiem, bo było mi po prostu nie tyle za zimno co tak strasznie źle, że nie wytrzymywałem tego.

Szybko się zebraliśmy i chwilę przed czwartą rano wyjechaliśmy z domu, kierując się w stronę Hamburga. Nienawidziłem faktu, że musieliśmy dojechać taki kawał. Już kilkukrotnie zastanawiałem się nad kupnem domu albo chociaż mieszkania w Hamburgu, ale taką decyzję chciałem podjąć z bratem a on niespecjalnie kwapił się do przeprowadzki. Trochę mnie to irytowało, ale nie miałem zamiaru z nim na ten temat dyskutować bo wiedziałem, że dopóki do tego nie dojrzeje to nie przekonam go do tego żadnym argumentem świata. Musiałem więc poczekać, chyba że wcześniej wyprowadzę się sam, co ciężko mi było sobie wyobrazić. Zawsze byłem z bliźniakiem i nie chciałem tego zmieniać. 

Droga spędziła nam dość miło na rozmowie, słuchaniu radia i po prostu milczeniu, jak ojciec z synem. Bo tak właśnie Gordon nas traktował - jak swoich synów, chociaż nigdy nie próbował nas odciąć od naszego biologicznego ojca i zawsze zachęcał nas do kontaktów z nim. Dla mnie jednak to właśnie Gordon był prawdziwym ojcem, bo zawsze przy nas był i łączyła nas bardzo silna więź a dodatkowo uszczęśliwiał mamę, więc dlaczego miałem od czasu do czasu nie powiedzieć do niego "tato"? W końcu jednak dotarliśmy do studia w Hamburgu, gdzie miała odbyć się ta nieszczęsna sesja zdjęciowa. Pożegnałem się z Gordonem i wszedłem do środka, dając się porwać w zupełnie inny świat...

***

TOM 

Wstałem czując, że w ustach mam istną Saharę. Odwróciłem się na bok i wyciągnąłem rękę szukając na szafce nocnej mojego telefonu, ale trafiłem na coś zgoła innego. Zaskoczony spojrzałem w tamtym kierunku i oprócz mojego telefonu zauważyłem butelkę wody i dwie tabletki aspiryny. Dziękując w duchu niebiosom poderwałem się do siadu, czego oczywiście od razu pożałowałem bo po wczorajszym piciu miałem zasłużonego kaca, i od razu dobrałem się do prochów, które szybko zniknęły w moim żołądku. Odetchnąłem głęboko i wstałem powoli. Wiedziałem, że mam jeszcze kilka lub kilkanaście minut nim lek zacznie działać, ale nie miałem zamiaru siedzieć bezczynnie. Zerknąłem na telefon ale zarejestrowałem tylko, że wybiła już dawno 15 a to oznaczało, że już po obiedzie. No ale mama pewnie coś dla mnie zostawiła, a przynajmniej taką miałem nadzieję - o ile Bill wszystkiego mi nie zeżarł. Najpierw jednak musiałem się ogarnąć, bo czuć było ode mnie i alkohol i fajki. Grające marsza kiszki zmotywowały się na tyle, że całą toaletę załatwiłem w niecałe dwadzieścia minut i punkt 16:05 pojawiłem się w kuchni, gdzie mama czytała właśnie jakąś gazetę, zerkając co chwilę na telefon. Chyba na coś czekała ale nie wiedziałem do końca, na co. Uśmiechnęła się do mnie promiennie gdy tylko mnie zauważyła, co oczywiście od razu odwzajemniłem.

-Cześć kochanie. Impreza była udana?

Zapytała a ja zrozumiałem, że robiła aluzję do mojego późnego powrotu i upadku na schodach, który pewnie wszystkich obudził. Trochę głupio mi było ale już się stało i najwyraźniej mama nie była o to ani trochę zła. W końcu jestem dorosły, nie może mi zabronić imprezować ani w sumie niczego nie może mi zabronić. Zacząłem grzebać w lodówce za czymś do jedzenia, ale nic tak w sumie nie rzucało mi się w oczy.

-Zrobiłam obiad, chcesz trochę? Wegańskie szlycle w sosie grzybowym i ziemniaki. 

Wyszczerzyłem do mamy ząbki w szerokim uśmiechu, co oczywiście oznazało zgodę, a ona od razu wstała żeby odgrzać mi obiad. Zająłem miejsce przy stole, po drodze zgarniając ze soba tylko karton soku i szklankę i coś mnie tknęło. Było strasznie cicho. Nie, że w kuchni ale w całym domu. Dziwnie cicho i spokojnie, co było dość nietypowe. 

-Bill jeszcze śpi?

Zapytałem domyślając się, że Gordon pewnie pojechał na zakupy albo do firmy bo było to dla mnie najbardziej oczywiste wyjaśnienie.

-Nie. Zaraz po tym jak wróciłeś pojechał razem z Gordonem do Hamburga.

-Do Hamburga?

Zdziwiłem się. Nie przypominałem sobie, żebyśmy mieli dzisiaj jakiś termin a już szczególnie taki, na który musielibyśmy się zrywać z łóżek w środku nocy. Coś się stało? Czemu Bill mi nie napisał ani mnie nie obudził ani... sam nie wiem, co jeszcze mógłby zrobić.

-Tak, zaproszono go na sesję. List przyszedł tydzień temu, ale że was nie było...

Przekląłem w myślach. Trzeba było od razu wracać do domu a nie chodzić jeszcze na jakieś imprezy. Bylibyśmy dzień wcześniej a Bill miałby czas odpocząć, pojechalibyśmy do hotelu na dzień przed sesją żeby nie musieć się zrywać o tak nieludzkiej porze i byłbym z nim teraz na tej sesji, żeby dotrzymać mu towarzystwa a tak to wszystko było nie tak i z jakiegoś powodu cholernie mnie to wkurzyło. 

-Kiedy wrócą?

Trochę się stresowałem tym, że mój bliźniak jest tak daleko. W dodatku nie wiedziałem jak się czuje, bo wczoraj zdecydowanie wyglądał na wykończonego. Nie wiedziałem nic o jego wyjeździe no i po prostu martwiłem się o niego. To chyba normalne, prawda? A z jakiegoś powodu tylko bardziej podnosiło mi to ciśnienie. 

-Nie wiem. Czekam na wiadomość od Gordona, że wracają. Dzwonił do mnie godzinę temu i mówił, że poszedł na obiad do ładnej restauracji i powinnam była z nimi pojechać.

Westchnęła mama, podając mi talerz z parującym jedzeniem a ja, chociaż byłem cholernie głodny, to o wiele bardziej byłem wkurzony sam na siebie. Wszystko poszło nie tak, zajebiście.

-Mogłaś jechać.

-Chciałam spędzić trochę czasu z tobą, kochanie. Wczoraj tak szybko wyszedłeś do przyjaciół, że nawet nie miałam okazji nacieszyć się z twojego powrotu.

Wyrwóciłem oczami ale wiedziałem, że tak właśnie jest. Mi też jej brakowało gdy byliśmy na trasie, ale nie aż tak bardzo. Byłem tam przecież z Billem, żadnemu z nas krzywda się stać nie mogła bo był z nami Jost. Z resztą to właśnie mój bliźniak był o wiele bardziej związany z mamą niż ja, więc nie było to nic nowego. Zawsze zastanawiało mnie to, że potrafią telefonować ze sobą całymi godzinami, ale nie komentowałem tego. Bill ogólnie dużo lepiej poradził sobie z rozwodem rodziców i pojawieniem się w naszym życiu Gordona, więc może dlatego tak to wyglądało.

Obiad zjadłem z zapałem a potem zabrałem mamę na długi spacer po okolicy, po którym zajęliśmy się robieniem kolacji. Oboje czekaliśmy aż dostaniemy telefon, że pozostali domownicy już wracają, ale minęła godzina 22 a od nich dalej nie było żadnych wieści. Miałem coraz gorsze przeczucia ale w końcu telefon mamy rozdzwonił się a ona odebrała po pierwszym dzwonku.

-Cześć, kochanie. Wracacie? ... Tak. ... Rozumiem. ... Oczywiście, kochanie. Jedźcie ostrożnie.

Rozłączyła się a ja czekałem w napięciu na to, co mi powie. Spojrzała na mnie z uśmiechem i wstała z kanapy. Wiedziałem, że będzie zbierać się do snu. 

-Sesja się przedłużyła, dopiero wyjeżdżają z Hamburga. Będą tu dopiero przed pierwszą, więc kładę się spać. 

-Poczekam na nich. Chcę jeszcze pogadać z Billem.

-Nie wiem, czy będziesz w stanie. Gordon mówił, że jest wykończony.

Musiałem powstrzymać się od prychnięcia. Gordon to sobie może mówić, ja sposoby na mojego bliźniaka mam i koniec kropka. A musiałem zobaczyć go chociaż na chwilę. Musiałem wiedzieć, że wszystko jest w porządku bo to dziwne uczucie niepokoju nie opuszczało mnie ani na chwilę. Pożegnałem się z mamą i rozwaliłem się na kanapie w salonie, włączając jakiś film i nie skupiając się na nim zbytnio czekałem, aż w końcu wrócą do domu. Było już po 01:30 gdy usłyszałem, jak ktoś ostrożnie otwiera drzwi i kroki dwóch osób. Ale te kroki były dziwne. Nie takie jak zazwyczaj.

-Spokojnie, pomału. 

Od razu poznałem głos Gordona. Serce niemal wyskoczyło mi z piersi w tym momencie. Poderwałem się z kanapy i pognałem do przedpokoju, gdzie zobaczyłem mojego bliźniaka - uwieszonego na naszym ojczymie, z zakrwawioną szmatką przyciśniętą do twarzy. Obaj spojrzeli na mnie z niejakim zaskoczeniem a ja od razu dopadłem do bliźniaka, biorąc go na księżniczkę i prowadząc na kanapę, nie zważając na jego protesty.

-Cicho bądź, mama śpi.

Fuknąłem, po czym posadziłem go na kanapie i zacząłem mu się przyglądać. Z jakiegoś powodu pochylał się ciągle do przodu i nie pozwalał mi odciągnąć tej szmatki od jego twarzy, chociaż kilkukrotnie próbowałem.

-Co ci się stało? 

Mój bliźniak mruczał coś pod nosem, ale nic nie zrozumiałem z tego wszystkiego i spojrzałem pytająco na ojczyma, który przyniósł jakąś mrożonkę i bezceremonialnie położył ją mojemu bratu na kark. Czarny spiął się i widziałem, że zaczął delikatnie drżeć z zimna ale nie protestował.

-Poszła mu krew z nosa. Ze trzy razy. Plus w drodze powrotnej.

Wyjaśnił Gordon i wiedząc, że zajmę się już bliźniakiem pożyczył nam dobrej nocy, po czym zniknął w sypialni. Był na nogach już niemal dobę więc nic dziwnego, że był zmęczony. Usiadłem obok bliźniaka i odwróciłem jego twarz w swoją stronę, w końcu też udało mi się odsunąć jego rękę. Pół twarzy miał we krwi, krwawił na prawdę mocno ale wyglądało na to, że kryzys został zażegnany. Odetchnąłem z ulgą i odgarnąłem mu włosy z twarzy nim zauważyłem, że przygląda mi się bardzo natarczywie chociaż nie znałem powodu jego zachowania. Po oczach widziałem, że jest nieziemsko wykończony i wiedziałem, że muszę jak najszybciej położyć go do łóżka.

-Mogłeś chociaż dać znać, że jedziesz na sesję.

-Byłeś na imprezie.

-Mogłeś napisać sms'a.

-Bez sensu. Dowiedziałeś się od mamy zaraz, jak wstałeś. Czekała na ciebie. 

-Wolałbym wiedzieć od ciebie. 

Czarny wzruszył ramionami co oznaczało mniej więcej tyle, że zapamięta to sobie na przyszłość i dotknął palcami swojej twarzy. Sprawdzał przez chwilę czy wciąż krwawi, po czym odetchnął z ulgą i zdjął z karku worek groszku, opadając zmęczony na oparcie kanapy. Poszedłem na moment do łazienki, skąd zabrałem ręcznik i umoczyłem go w ciepłej wodzie i wróciłem do salonu, gdzie mój bliźniak na wpół leżał na kanapie z odchyloną do tyłu głową. Stanąłem nad nim i zacząłem go wycierać, na co drgnął i momentalnie otworzył oczy. Zamahałem mu ręcznikiem przed twarzą.

-Zetrę ci krew.

Powiedziałem chociaż wiem, że nie musiałem. Bill znowu się zrelaksował i odchylił głowę, żeby było mi łatwiej i po prostu poddał się moim zabiegom. Po kilku chwilach ręcznik był cały zabarwiony jego krwią, ale za to na jego skórze nie było jej już ani odrobiny. Zadowolony z efektów zebrałem wszytsko razem i wrzuciłem ręczniki do prania a groszek z powrotem do zamrażarki.

-Jak się czujesz?

Spytałem, gdy wróciłem do bliźniaka. Przez chwilę nawet myślałem że może usnął, bo długo mi nie odpowiadał ale zorientowałem się, że po prostu stara się zregenerować w jakikolwiek sposób.

-Nie tak źle, jak wyglądam. 

Stwierdził w końcu pewnie, po czym zaczął się podnosić z kanapy i pewnie gdybym nie stał tuż obok, to za chwilę rozwaliłby sobie jeszcze łeb lądując na podłodze. Westchnąłem cicho i kręcąc głową wziąłem go znowu na ręcę, niosąc go na górę do jego pokoju. Tym razem nie protestował. Wiedział, że i tak postawię na swoim i zdawał sobie sprawę, że ani jego stan fizyczny ani pora nie są odpowiednie na dyskusje. Położyłem go na jego dużym łóżku, które z resztą wybrał zaledwie rok temu albo półtorej, po czym usiadłem obok niego obserwując, jak zakopuje się pod kołdrę.

-Dzięki za pomoc.

-Do usług.

Czarny przez chwilę mi się przypatrywał, po czym opadł na poduszki i odetchnął głęboko. Splotłem razem nasze dłonie żeby wiedział, że z nim jestem. Niby to tylko półtorej doby rozłąki, ale stęskniłem się za nim o wiele bardziej niż byłbym gotów to przyznać. Bill leżał z zamkniętymi oczami i oddychał miarowo ale doskonale wiedziałem, że nie śpi.

-Przepraszam, że cię zostawiłem. I że tak cię zawodzę. Powinienem być lepszym bratem.

Westchnąłem w końcu i od razu poczułem na sobie spojrzenie bliźniaka. Czekałem na jakąś ciętą ripostę albo po prostu przyznanie mi racji, nawet na wszczęcie kłótni ale on... tak po prostu szybko podniósł się do siadu i przytulił się do mnie. Przez chwilę siedziałem jak skamieniały orientując się w sytuacji, po czym objąłem go ramionami i przyciągnąłem bliżej siebie. Wdychałem jego przyjemny zapach - perfumy, które kupował niezmiennie od lat, przebijały się delikatnie przez zapach tych wszystkich kosmetyków, których użyli dzisiaj na jego włosach podczas tej nieszczęsnej sesji. Kołysałem się z nim w ramionach, chcąc go jakoś ukoić. Brakowało nam tego. Tego spokoju i możliwości bycia blisko tak po prostu, bez stresu i wiszącego nam nad głową Josta, który odmierza minuty do kolejnego wywiadu, kolejnej sesji i kolejnego koncertu. 

-Wybaczysz mi?

Zapytałem jeszcze chcąc mieć pewność, chociaż w teorii mogłem ją już mieć. W końcu znałem brata i wiedziałem że nie przytulałby mnie tak, gdyby było inaczej. Musiałem to jednak usłyszeć. Każdy z nas miał rzeczy, które musiał usłyszeć nawet, jeśli doskonale zdawał sobie z nich sprawę. 

-Nawet nie masz pojęcia, Tom.

Mruczał bardzo cichym, sennym głosem. Uśmiechnąłem się lekko, słysząc to. Nie pamiętam kiedy ostatnio udało mi się ukołysać go do snu. Tryb naszego życia nie pozwalał mi się nim zaopiekować tak, jak kiedyś to robiłem i żałowałem, że miałem coraz mniej okazji na spędzanie z nim czasu sam na sam. Trzeba będzie coś z tym zrobić i to definitywnie. Jak tak się zastanowić to jeszcze przed trasą Bill wspominał coś o kupnie własnego lokum w Hamburgu, ale jakoś nigdy nie chciałem się nad tym poważniej pochylić. I tak szczerze mówiąć to już dawno nie słyszałem od niego ani słowa na ten temat. Wiedziałem, że nie rozmyślił się ani nie odpuścił. Po prostu postanowił zaczekać, aż sam wyjdę z inicjatywą. Chyba w końcu nadszedł ten czas, ale powiem mu o tym rano. Z takim postanowieniem ułożyłem go na poduszkach i po upewnieniu się, że jest dobrze przykryty zostawiłem go samego. 

Z tym, że porozmawiam z bliźniakiem rano to trochę przesadziłem, bo zwlokłem się z łóżka dopiero po godzinie trzynastej. Po opuszczeniu pokoju Billa nie mogłem zasnąć chociaż nie wiedziałem, co takiego mi w tym przeszkadza. Żadna z moich myśli nie była na tyle konkretna, bym mógł się jej uchwycić a jednocześnie nie dawały mi one spokoju. Koniec końców zasnąłem dopiero nad ranem i teraz byłem przez to trochę niewyspany, ale nie zamierzałem narzekać. Po szybkim prysznicu zszedłem w końcu do kuchni, gdzie mama właśnie przygotowywała obiad, chociaż... ona przygotowywała wałówkę, jakby zbliżał się pułk wojska i miała nakarmić ich wszystkich. Spojrzałem na nią z zaskoczeniem, ale poza krótkim uśmiechem więcej na mnie nie spojrzała, gotując w pośpiechu.

-Babcia się rozchorowała, więc wyjadę do niej z Gordonem na kilka dni.

-I to wszystko dla babci?

Zapytałem głupio bo wiedziałem, że ktoś tak drobny jak babcia nie zje tego wszystkiego przez miesiąc. No bo niby jak? A poza tym można było gotować na miejscu albo coś zamówić.

-No co ty, kochanie. Dla was. Właśnie kończę, zaraz wyjeżdżamy, przed nami długa droga. Popakujesz to do lodówki, proszę?

Spojrzała na mnie błagalnie, wyłączając płytę pod ostatnim garnkiem. Pokiwałem głową, szykując sobie kawy i obserwowałem, jak nerwowo biega po mieszkaniu i zbiera się do wyjścia.

-Wrócimy najszybciej, jak się da. Dbajcie o siebie. Papa!

Podeszła do mnie jeszcze, pocałowała mnie w policzek i wyszła, aż się za nią kurzyło. Gordon właśnie podjechał pod dom, najwyraźniej mama go ściągnęła albo pojechał zatankować przed długą drogą. Babcia mieszkała w niewielkiej miejscowości jakieś sześć godzin drogi od Loitsche, więc faktycznie mieli kawał dnia do spędzenia w aucie a wiedziałem, że mama nie lubi jeździć po ciemku. Wzruszyłem ramionami i zacząłem pakować jedzenie do lodówki, jednocześnie podjadając po trochu z każdego garnka. Ja wiem, że mam apetyt i potrafię zjeść, ale nawet z Billem nie przejemy tego przez tydzień bo nie sądziłem, żeby rodzice wrócili wcześniej. Usłyszałem kroki na schodach i od razu nalałem kawy do drugiego kubka a po chwili w kuchni pojawił się mój zaspany bliźniak. Szedł powoli i trochę chwiejnie, jednocześnie ciągle przecierając zaspane oczy.

-Dobry...

Mruknął kompletnie nieprzytomny, a ja cicho się roześmiałem. Wcisnąłem mu kubek w ręce, na co posłał mi tylko wdzięczne spojrzenie i od razu zaczął pić. Widziałem ulgę malującą się na jego twarzy i po chwili pusty kubek wylądował z powrotem na blacie a on otarł usta.

-Tego mi było trzeba.

Powiedział już trochę przytomniej, chociaż jego głos brzmiał trochę gorzej niż wcześniej. Chyba jednak nabawił się jakiejś infekcji gardła i najwyraźniej nie miało to zbyt szybko przejść.

-Głodny jesteś?

Zapytałem, na co pokręcił głową, nalewając sobie drugiego kubka kawy. Bill miał niezły spust i zawsze się dziwiłem, jak potrafi wlać w siebie tyle płynów w jednym momencie i się nie zatkać, ale taki jego urok. Odwróciłem się od niego, żeby wyciągnąć chleb na kanapki bo po pierwsze sam byłem głodny a po drugie wiedziałem, że jak tylko zacznę jeść to Bill zacznie podkradać mi kanapki i koniec końców zaliczy śniadanie. Szperałem właśnie w szafce za czymś słodkim do kanapek, gdy usłyszałem jęk. Gdy się odwróciłem zauważyłem osuwającego się na podłogę Billa - ledwo udało mi się go złapać tak, żeby nie uderzył o nic głową. Pomogłem mu usiąść na podłodze opierając się o szafki i zacząłem dotykać jego twarzy, sprawdzając jego stan.

Jego twarz była blada ale to nie było u niego nic niezwykłego, więc nie przejąłem się tym zbytnio. Oddychał płytko przez wyschnięte wargi a jego klatka piersiowa raz po raz unosiła się delikatnie i opadała. Chciałem zmierzyć mu puls ale gdy tylko podniosłem mu rękę zorientowałem się, że drży. Najbardziej chyba martwiło mnie to, że nie otwierał oczu i się nie odzywał a zwykle gęba mu się nie zamykała. 

-Bill? 

Zapytałem cicho. Byłem śmiertelnie przerażony. Co mu się znowu działo? Wiedziałem, że jest dosyć chorowity ale nie miałem pojęcia, czy coś takiego może mu się przydażyć od bólu gardła. 

-Jakoś tak... straciłem ostrość widzenia.

Mruknął cicho, po czym opuścił głowę do przodu. Zawsze tak robił, gdy robiło mu się niedobrze a ten fakt jeszcze bardziej mnie zaniepokoił. 

-Nie będę żygać, tylko pomóż mi wstać.

Zacząłem zbierać go z podłogi ale wydawał mi się być tak słaby że obawiałem się, że zrobię mu krzywdę jednym nieostrożnym ruchem. Usadziłem go na krześle i szybko postawiłem przed nim kanapki z Nutellą, mimo że opierał głowę o stół. Odsunął od siebie talerz jak najdalej mógł, nawet na niego nie patrząć. Wiedziałem, co to znaczy. Ma mdłości. Przed oczami stanęły mi obrazy z czasów, gdy razem walczyliśmy z jego anoreksją. Powrót do jedzenia był strasznie mozolny i powodował wiele płaczu. W dodatku Bill był wtedy ledwo żywy... modliłem się, żeby to nie wróciło.

Komentarze

Popularne posty