The Ghost of You - Rozdział 4


 -Jeszcze w liceum razem z Shinrą i kilkoma innymi... znaczącymi osobami zaplanowaliśmy coś, na wypadek takiej sytuacji. Sytuacji w której byłbym w stanie zagrożenia życia. Nazwaliżmy to plan R1. Ratunek numer jeden...

Opowiadał Izaya, wciąż siedząc na moich kolanach i zaczynając bawić się pierścionkiem na swoim palcu wskazującym lewej ręki. Westchnąłem cicho i zacząłem głaskać go uspokajająco po plecach. Nie zrozumcie mnie źle, wciąż byłem w szoku i nie miałem pojęcia, jak miałem zareagować, ale... możliwość bycia z nim nawet przez krótką chwilę była dla mnie ważniejsza, niż cokolwiek innego na tym świecie. 

-Po tym, jak udało mu się ustabilizować mój stan, zostałem potajemnie przetransportowany do Rosji, do moich przyjaciół, z którymi ten plan zawarłem lata temu. Tam przez długi czas pozostawałem w śpiączce, jednak utrzymywali mnie przy życiu i robili wszystko, żeby mnie uratować. W ten sposób przeżyłem. Ja... na prawdę przepraszam. Kompletnie zapomniałem o tym planie i dlatego nigdy ci o nim nie powiedziałem.

Przez moment milczałem chociaż doskonale zdawałem sobie sprawę, że Pchła czeka na moją odpowiedź. Czułem jego zdenerwowanie i napięcie, które wręcz zdawało się unosić w powietrzu, ale starałem się jakoś poukładać sobie to w głowie, co w cale nie było takie proste.

-Więc... w cale nie umarłeś wtedy?

-Umarłem. W pewnym sensie. Przez około sześć minut byłem w stanie śmierci klinicznej, nim Shinra był w stanie przywrócić mi funkcje życiowe. 

-Kiedy się obudziłeś?

-Na początku grudnia. Nie pozwolono mi opuścić szpitala aż do zeszłego tygodnia. Powrót do jako takiej sprawności fizycznej trochę potrwał. Chciałem wrócić wcześniej, ale nie byłem w stanie.

Wyjaśnił jeszcze szybko, po czym oczekiwał na wyrok. Wyglądał jakby obawiał się, że za chwilę wyrzucę go z domu i... co miałem powiedzieć, przeszło mi to przez myśl. Byłem wściekły za to, że przez cały ten czas ani Shinra ani on nic mi na ten temat nie powiedzieli, ale... ulga, jaką w tym momencie czułem, przebijała wszystko inne. Przytuliłem czarnowłosego do siebie i czułem, jak ten delikatnie drży - nie byłem w stanie tylko powiedzieć, czy z zimna czy z emocji.

-Idiota. Powinieneś od razu był mi powiedzieć.

W odpowiedzi usłyszałem jego śmiech. Odetchnąłem głęboko, uspokajając się powoli, po czym coś we mnie uderzyło. Odsunąłem od siebie Izayę i spojrzałem mu w zaskoczoną twarz.

-Od kilku dni... miałem wrażenie, że co chwilę gdzieś cię widuję. To byłeś ty?

Widziałem zakłopotanie w jego oczach, ale i tak oczekiwałem odpowiedzi. Nie mógł kłamać, zdawał sobie sprawę, że od razu to zobaczę. Musiał więc powiedzieć mi prawdę, która najwyraźniej nie była dla niego zbyt wygodna.

-Tak, to byłem ja. Obserwowałem cię.

-Dlaczego nie przyszedłeś od razu?

-Bo ja...

Uniosłem wyczekująco brew, gdy urwał w pół zdania i spojrzał gdzieś na ścianę, w bliżej nieokreślony punkt. To przypomniało mi o innym wydarzeniu z naszego życia.

-IZAAAYAAA!

Krzyknąłem i wyrwałem z ziemi znak drogowy. Miałem zamiar rzucić się w pogoń za tą przeklętą pchłą, ale on po prostu stał w miejscu, oparty o ścianę w jednym z zaułków i patrząc się gdzieś w bliżej nieokreśloną przestrzeń. Zupełnie jakby nie zdawał sobie sprawy, że tam jestem. Ale to przecież było niemożliwe, prawda? Chociaż to w sumie ułatwiało mi zadanie ukatrupienia go. 

-Widzę, że pogodziłeś się ze swoją śmiercią.

Warknąłem znowu, będąc coraz bliżej. Postać w czarnej kurtce z futerkiem drgnęła i chłopak spojrzał na mnie jakoś tak... inaczej. Smutno. To musiało mi się przewidzieć. On przecież nie miał żadnych szczerych emocji a już na pewno nie pokazałby ich mnie. Prawda?

-Nie chcę już uciekać, Shizuś. Możesz zrobić, co chcesz.

Zaskoczył mnie. Do tego stopnia, że przystanąłem w pół kroku, mając go już w zasięgu ręki. Dopiero po chwili zwróciłem uwagę na niezdrowo bladą cerę i ciemne cienie pod oczami. Wyglądał, jakby nie spał od conajmniej kilku nocy. Z jakiegoś powodu mnie to ruszyło i poczułem cień współczucia do tej wrednej pchły, mianującej się tytułem informatora Ikebukuro. Po raz pierwszy odkąd go znam wydał mi się jakiś taki... ludzki. 

-Co się z tobą stało?

Zapytałem w końcu, nie potrafiąc kompletnie zrozumieć, o co mu chodzi. Na bladą twarz wpłynął smutny uśmiech, jednak wciąż na mnie nie patrzył.

-Bo ja...

Zawahał się. Zawiesił głos w pół zdania i przez moment nawet myślałem, że już nie dokończy. On jednak w ciągu sekundy pokonał dzielącą nas odległość i nim zdołałem zareagować, poczułem jego usta na swoich. Trwało to jednak zbyt szybko, bym był w stanie cokolwiek zrobić, bym był w stanie to chociaż przeanalizować swoimi zmysłami. Wkrótce znowu się odsunął i stał kilka kroków ode mnie.

-Zrozumiałem, że ta gra to nie jest to, czego naprawdę chcę. Zastanów się nad tym, Shizuo.

I zostawił mnie wtedy, w tamtym zaułku, kompletnie skamieniałego z zaskoczenia i nie mającego pojęcia, co miałem o tym wszystkim myśleć.

Teraz też czekałem na to, co usłyszę po tym jego "bo ja". Izaya miał zawsze problem w wyrażaniu swoich własnych emocji, więc musiałem nauczyć się przy nim cierpliwości. Chłopak westchnął cicho i pokręcił głową, jakby śmiał się ze swoich własnych myśli.

-Minęło pół roku. Zastanawiałem się, czy jeszcze o mnie pamiętasz, czy wciąż... wciąż mnie chcesz. 

Przyznał się w końcu a ja miałem ochotę zaliczyć porządnego face palm'a. Zastanawiałem się przez chwilę, jak można być tak mądrym jak on a jednocześnie być aż takim idiotą, po czym chwyciłem jego podbródek w swoje palce i zmusiłem go, by na mnie spojrzał. 

-Nigdy, ani przez chwilę nie powinieneś był wątpić w moje uczucia. Mało razy ci to udowodniłem?

Uśmiechnął się, ale tym razem na jego twarzy malowała się ulga. Zupełnie jak wtedy...

Wparowałem do mieszkania Izayi, wywalając drzwi z zawiasów. Było ciężko, najwyraźniej po mojej ostatniej wizycie zamontował jakieś antywłamaniowe czy cholera wie, co to jeszcze było. Rozejrzałem się dookoła i zobaczyłem siedzącą przy biurku kobietę. Dopiero potem dowiedziałem się, że była to Namie, teraz wiedziałem tylko, że wyglądała jak sekretarka.

-Jest na górze. Drugie drzwi po lewej. Jeśli możesz, nie narób zbyt dużo bałaganu, potem ja to będę sprzątać.

Mruknęła kompletnie bez emocji. Bezceremonialnie wszedłem do pomieszczenia o którym mówiła z zamiarem rozpoczęcia pouczającego monologu na temat tego, jak można być takim kretynem i dlaczego tak się ze mną bawi, całując mnie a potem odchodząc, ale zamarłem w pół kroku. Na skraju łóżka, pod grubymi warstwami kołdry, leżał zwinięty w kłębek i tulący się do poduszki czarnowłosy. Jego usta były lekko rozchylone a cienie pod oczami zdradzały, że niewiele spał - najwyraźniej dopiero co wrócił do domu po naszym spotkaniu i od razu zasnął. Podszedłem do niego najciszej, jak mogłem i ukląkłem przed nim. Ciemne włosy opadały mu na oczy i wyglądał... tak jakoś nie-izayowato. Niewinnie i uroczo. Jak normalny człowiek a nie mściwy manipulator, który od lat rujnuje mi życie.

Przyglądałem mu się chwilę gdy nagle zorientowałem się, że wpatruje się we mnie para zabarwionych na czerwono oczu, przez co niemal się przewróciłem.

-Hej.

Wyszeptał cicho, po czym przewrócił się na plecy, jednocześnie się przeciągając. Położył się na wznak i wbił wzrok w sufit, podczas gdy ja wciąż się w niego wpatrywałem zastanawiając się, w co on sobie pogrywa. On jednak rozłożył ręce na boki i był bardzo spokojny... mimo, że mogłem w tym momencie zrobić z nim dosłownie wszystko. 

-Jeśli chcesz mnie zabić, zrób to teraz, proszę. 

Zamrugałem szybko orientując się, że powiedział to do mnie. Usiadłem po turecku na ziemi przy jego łóżku zastanawiając się, co i jak w ogóle powinienem powiedzieć.

-Dlaczego to zrobiłeś?

-Tak, jak mówiłem. Mam już dość tej chorej gierki, którą zaczęliśmy w liceum. Wiem, że to ja ją zainicjowałem. Wiem też, dlaczego to zrobiłem. To było szczeniackie i głupie. Zrozumiałem, że to nie tego chcę. Nie takiej relacji z tobą pragnę. Dlatego to zrobiłem.

-A jakiej relacji ze mną pragniesz?

Izaya zaśmiał się cicho, jednak po raz pierwszy nie był to ten denerwujący, drwiący z wszystkich śmiech. To był smutny śmiech, jakby coś ciążyło mu niewyobrażalnie na sercu.

-Pocałunek chyba jednak nie był wystarczającą wskazówką, co?

Nie powiedział już nic więcej i ja też nie. Siedzieliśmy tak razem w jego sypialni, aż Słońce ogłosiło nadejście następnego dnia. W końcu wstałem ze swojego miejsca i pocałowałem go w czoło, chociaż sam do końca nie wiedziałem, dlaczego to zrobiłem. Zamykając za sobą drzwi niemal w ostatniej chwili dostrzegłem jeszcze jego oświetloną promieniami Słońca twarz. I tylko przez chwilę miałem okazję zauważyć ten pełen ulgi uśmiech.

-Jesteś zmęczony, prawda? Chodźmy spać, Shizuś. 

Poprosił w końcu a ja zorientowałem się, że znów odpłynąłem myślami. Zlustrowałem przez moment jego twarz orientując się, że przecież on też ciągle nie wrócił do pełni sił. Westchnąłem cicho i wziąłem go na ręce, zanosząc go do naszej sypialni. 

Tej nocy po raz pierwszy od pół roku nie miałem koszmarów.

18 stycznia Izaya Orihara, największy informator Ikebukuro, powrócił do życia.

Komentarze

Popularne posty