Opiekun 2 - Rozdział 7
Następnego dnia siedziałem znowu w gabinecie dyrektora szkoły, do której uczęszczał Eren, z założoną nogą na nogę i czekałem cierpliwie, aż skończy rozmawiać przez telefon z rodzicami dzieciaka, który został wczoraj (słusznie z resztą, moim zdaniem), pobity przez mojego podopiecznego. Mężczyzna co chwilę rzucał mi krótkie spojrzenia ale kompletnie się tym nie przejmowałem i zastanawiałem się, ile można mówić, że mają stawić się na spotkanie ze mną. Westchnął ciężko i rozłączył się dopiero po kilkunastu minutach.
-Rodzice Jean'a oznajmili, że nie przyjdą do szkoły, ponieważ nie mają panu nic do powiedzenia a Eren jest niebezpieczny dla otoczenia i powinien zostać odizolowany od reszty dzieci. Zastanawiają się nad pozwaniem placówki.
Oznajmił przebieg rozmowy a ja nie mogłem powstrzymać prychnięcia. Wyciągnąłem telefon i otworzyłem notatnik, spoglądając na niego wyczekująco.
-Proszę podać mi ich adres.
-Nie mogę tego zrobić, panie Ackermann. To wbrew zasadom.
-W dupie mam zasasdy! Mam do pogadania z Jean'em i jego rodzicami. Albo ustawią gówniarza do porządku albo ja to zrobię.
-Panie Ackermann...
-Proszę dać mi ich adres albo to ja pozwę szkołę. Eren został sprowokowany do agresywnych działań przez tego dzieciaka i jest to wina zarówno jego rodziców jak i wszystkich pracowników tej szkoły.
Przez chwilę mierzyłem się spojrzeniem z dyrektorem, który najwyraźniej zastanawiał się, co w ogóle ma zrobić. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że mam rację i w najgorszym wypadku placówka może skończyć z dwoma procesami sądowymi od dwóch różnych rodzin. To z pewnością nie przyniesie im ani dodatkowych finansów ani dobrych miejsc w rankingach szkół podstawowych. W końcu westchnął ciężko i podszedł do regału, biorąc z niego jeden z segregatorów.
-Nie mogą się dowiedzieć, że to ja dałem panu ten adres. Dobrze?
Skinąłem głową, zgadzając się na takie warunki i szybko wstukałem nazwę ulicy i numer domu do telefonu. Kilka minut później siedziałem już w autobusie, jadąc we wskazanym kierunku. Wiedziałem, że mam później jeszcze rozmowę o nową pracę, dzięki której lepiej będę mógł nas utrzymać, ale nie było to teraz ważne. Przede wszystkim muszę zadbać o Erena.
Kilkadziesiąt minut później stałem przed odpowiednimi drzwiami i wcisnąłem dzwonek, czekając aż ktoś mi w końcu otworzy. Drziw otworzyły się i spojrzalem w twarz o wiele wyższego ode mnie mężczyzny, który przyglądał mi się z zaciekawieniem.
-Słucham?
-Pan Kirstein?
-Owszem. Co mogę dla pana zrobić?
-Levi Ackermann, opiekun Erena Jaegera. Chciałbym porozmawiać z panem i z pana żoną.
W chwili, gdy usłyszał moje nazwisko, mina mu zrzedła i widziałem, że w cale nie jest chętny do rozmowy. Nie miałem jednak zamiaru odpuszczać.
-Nie mam panu nic do powiedzenia.
-Och, wierzę. Ale ja mam i to sporo. Powiem tak, albo załatwimy to teraz polubownie albo dostaną państwo pismo od mojego prawnika. To jak będzie?
Widziałem, że mężczyzna zawahał się ale w końcu otworzył szerzej drzwi i wpuścił mnie do środka a ja wszedłem do ładnie urządzonego i całkiem dużego mieszkania. Zostałem zaprowadzony do kuchni, gdzie zająłem miejsce przy stole i po chwili w pomieszczeniu pojawili się wezwani przez pana domu kobieta i jedenastoletni chłopiec.
-Panie Ackermann, nie mamy panu nic do powiedzenia! Pana podopieczny bezpodstawnie zaatakował naszego syna, to my powinniśmy pana pozwać!
Oczywiście rozumiałem reakcję matki i byłbym szczerze zdziwiony, gdyby wyglądała ona inaczej. Wiedziałem jednak, że w tej sprawie to ja mam rację i nie zamierzałem dać się zastraszyć.
-Ach tak? Jean, podejdź do mnie, proszę, chcę cię o coś zapytać.
Uśmiechnąłem się lekko, chociaż sądząc po minie dzieciaka wyszło to dość przerażająco, ale w końcu podszedł do mnie wraz z ojcem, kurczowo trzymając się jego dłoni. Nachyliłem się na swoim miejscu by móc lepiej spojrzeć mu w twarz i widziałem strach w jego oczach, co bardzo mnie satysfakcjonowało.
-Jean, czy mogło być tak, że zanim Eren cię uderzył, powiedziałeś mu coś?
Chłopiec pokiwał głową a ja zauważyłem zaskoczenie na twarzach jego rodziców i ich szybką wymiane spojrzeń. Najwyraźniej ich synek zataił przed nim ten jakże istotny fakt.
-Powtórzysz mi, proszę, co takiego mu powiedziałeś?
W ciemnych oczach zabłysły łzy i widziałem, jak dzieciakowi zaczęła drżeć broda, ale kompletnie mnie to nie ruszało. Wszyscy razem i każdy z osobna musiał mieć świadomość, że jeśli skrzywdzą Erena, będę bezlitosny.
-Po... powiedziałem mu, że... że jego rodzice go nie chcieli, bo...
Zaciął się, więc westchnąłem ciężko i oparłem brodę na dłoniach, wciąż się w niego wpatrując i czekając na kontynuację.
-Bo?
Ponagliłem go po dłuższej chwili, nie mając zamiaru na tym poprzestawać. Pulchniutki chłopiec skulił się w sobie i płakał już całkiem otwarcie, chociaż szczerze wątpiłem, żeby żałował swoich słów. Prawdopodobnie bał się po prostu konsekwencji.
-Bo gdyby go kochali to by nie umarli.
Powiedział w końcu bardzo cicho a ja wyprostowałem się i spojrzałem na jego zszokowanych rodziców. Wiedziałem, że nie znali całej historii, skoro tak wcześniej reagowali, ale teraz gdy już znali całą prawdę musiałem to wykorzystać. Oparłem się wygodnie na krześle i założyłem nogę na nogę, czując się teraz o wiele pewniej niż w chwili, gdy przekroczyłem próg tego mieszkania.
-Dziękuję, Jean. Idź do siebie, proszę, chcę porozmawiać z twoimi rodzicami.
Chociaż nie byłem u siebie w domu to nie przeszkadzało mi to przejąć inicjatywę. Ciemnowłosa kobieta opadła ciężko na krzesło naprzeciwko mnie, chowając twarz w dłoniach a jej mąż podszedł do niej i położył jej dłonie na ramionach, chcąc ją jakkolwiek pocieszyć. Poczekałem jednak aż dzieciak zniknie, nim się do nich zwróciłem.
-Jak więc widzicie wasz syn sprowokował Erena do bójki i to w bardzo niewybredny sposób.
Satysfakcjonował mnie widok ich zszokowanych i zawstydzonych twarzy. Najwyraźniej sami nie zdawali sobie sprawy z tego, jak wychowali swoje dziecko.
-Nie mam zamiaru pozostawić tego bez konsekwencji. Eren to bardzo wrażliwe dziecko, w przeciwieństwie do Jean'a, i...
-Jean to dobre dziecko!
Spojrzałem na zrospaczoną kobietę, która patrzyła na mnie ze łzami w oczach i miała zamiar bronić syna, chociaż była na straconej pozycji. Uśmiechnąłem się lekko, patrząc jej prosto w oczy.
-Tak dobre, że wyśmiewa się ze śmierci rodziców Erena? Rodziców, którzy zostali zamordowani na jego oczach zaledwie niecałe dwa tygodnie temu?
Widziałem, że matka jedenastolatka chciała jeszcze coś powiedzieć, ale nie miała absolutnie żadnego argumentu, więc milczała. Cieszyłem się, że właśnie tak to się potoczyło. Nie sądziłem, żeby Eren kłamał ale nie byłem pewien, czy prowokator przyzna się do tego, co zrobił.
-Co chce pan teraz zrobić? Oczywiście z naszej strony zdyscyplinujemy syna, taka sytuacja się więcej nie powtórzy.
Tym razem to pan domu zabrał głos, wyraźnie lepiej rozumiejąc, że są na przegranej pozycji i jakiekolwiek bronienie ich dziecka nie ma teraz najmniejszego sensu. Uśmiechnąłem się, widząc to.
-Tym razem nie będę wnioskować ani do prawnika ani do dyrektora o jakąkolwiek karę dla was lub waszego syna. Nie będę też chciał usunięcia go z listy uczniów. W tym momencie oczekuję, że Jean przeprosi Erena za swoje zachowanie a potem będzie trzymał się od niego z daleka. Jeśli chodzi o Erena to nie znam litości i gdy znów usłyszę o nieodpowiednim zachowaniu waszego syna względem niego, osobiście go zdyscyplinuję i postaram się o porządną karę dla niego. Macie świadomość, że takie zachowanie jest niedopuszczalne. Świadczy jasno o tym, że nie radzicie sobie z wychowaniem syna. Nie zmuszajcie mnie, żebym wezwał na was opiekę społeczną. Uwierzcie mi, że mam opdowiednie koneksje, żeby odebrać wam Jean'a i umieścić w zamkniętym ośrodku poprawczym w innej części kraju.
Widziałem, że wierzą w każde moje słowo i aż chciało mi się śmiać. Byłem dobrym aktorem ale oczywistym było, że za coś takiego ani Jean ani jego rodzice nie poniosą żadnych poważnych konsekwencji, przynajmniej ze strony prawnej. Nie blefowałem jedynie jeśli chodziło o to, że po następnym takim incydencie osobiście zajmę się dyscypliną jedenastolatka. Byli wyraźnie wystraszeni i dawało mi to o wiele większą satysfakcję, niż byłbym w stanie przyznać.
-Zajmiemy się tym. To się już nie powtórzy, obiecuję.
Powiedział w końcu mężczyzna a ja wiedziałem, że wygrałem. Dobry blef nigdy nie zawodzi.
Komentarze
Prześlij komentarz