Can I trust you? - Rozdział 5
Niestety oczywiście musiało okazać się, że ludzie u których na początku mieszkał Eren i którzy chcieli wyszkolić go na alfonsa byli bardzo niebezpieczni - o wiele bardziej, niż na początku się spodziewałem. Ten dzieciak to wręcz przyciąga takie nieszczęścia, prawda? Może dlatego szybko udało mi się dowiedzieć, kto konkretnie mu grozi i dlaczego. Okazało się bowiem, że skorumpowane wojsko z góry SPRZEDAŁO im Erena, dlatego tak bardzo zależało im na odzyskaniu go. Nie tylko to - ci idioci znad ziemi wysyłali tu regularnie po jednej/dwie osoby tak, żeby nikt za nimi nie tęsknił. Mogłem się więc jedynie domyślać, że rodzice Erena zostali zabici specjalnie, żeby zdobyć żywy towar na sprzedaż. Chore, prawda? A jednak tak wyglądała rzeczywistość i chociaż ludzie z góry nie wyobrażali sobie czegoś takiego, u nas takie sytuacje zdarzały się na porządku dziennym. Oczywiście nic nie powiedziałem na ten temat Erenowi, bo przecież zaraz by ześwirował i kto to raczy wiedzieć, co będzie w stanie przez to zrobić? Niespecjalnie chciałem się o tym przekonać.
W końcu jednak nadszedł dzień, gdy noga przestała mi już dokuczać na tyle, że mogłem się w końcu normalnie ruszać i musiałem coś z tym zrobić, żebym mógł na spokojnie wyjść z domu i pozwolić też mojemu niespodziewanemu lokatorowi na wychodzenie na zewnątrz. Może na początek niekoniecznie samemu, bo muszę go najpierw nauczyć dbania o siebie, ale w końcu będzie mógł wyjść na zewnątz i poznać świat, w którym od teraz przyszło mu żyć.
Nie sądziłem tylko, że będzie tak ciężko...
Wracając do domu przeklinałem w myślach. Tyle się leczyłem tylko po to, żeby dzień później wracać w jeszcze gorszym stanie, niż byłem. Sam nie wiem, jakim cudem udało mi się w ogóle wrócić. Moje wspomnienia zaczynają się gdzieś w momencie, gdy Eren podbiegł do mnie kiedy wszedłem do domu. Osunąłem się na ziemię wpatrując się w jego przerażoną twarz, która powoli rozmazywała mi się przed oczmai. Widziałem, jak panikuje i nie do końca wiedziałem co mam mu powiedzieć, żeby go jakoś uspokoić. Z resztą nawet gdybym chciał, nie potrafiłem się odezwać - miałem trudności z oddychaniem a głos wiązł mi w gardle. Z zaskoczeniem zauważyłem, że po policzkach dziewiętnastolatka płyną łzy - zupełnie tak jak tej nocy, gdy go poznałem. Potem nie widziałem już nic.
Ocknąłem się leżąc w swoim własnym łóżku. Nikły blask świecy na początku mnie oślepił, ale byłem dalej zbyt zmęczony, żeby chcieć się w ogóle rozbudzać. Przekręciłem głowę, czując się dziwnie otępiałym i ociężałym - o dziwo nie czułem ani odrobiny bólu, którego się spodziewałem. Plecami do mnie, na ziemi przy moim łóżku siedział nie kto inny, jak mój współlokator. Nie widziałem jego twarzy ale w jakiś sposób byłem pewien, że płacze i wpatruje się w coś, co trzyma w ręce.
-...i wróciłbym do domu, jak zwykle, i zjedlibyśmy razem tort. Potem tata zabrałby nas po pracy na łąkę, gdzie urządzilibyśmy piknik i jak zwykle opowiadałby o zewnętrznym świecie...
Słuchałem jego cichego głosu chociaż nie miałem do końca pojęcia, o czym on w ogóle mówi. Nie miałem jednak absolutnie siły, żeby się teraz nad tym zastanawiać. Moje ciało i świadomość powoli znowu zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa i nim się zorientowałem - ponownie zapadłem w sen.
Gdy ponownie się obudziłem, w pokoju było zupełnie ciemno i byłem pewien, że jestem zupełnie sam w pokoju. Mocny zapach kawy zdawał się jednak przeczyć temu stwierdzeniu. Przekręciłem głowę i spojrzałem prosto w zielone oczy, które wpatrywały się we mnie z bardzo bliskiej odległości. Chłopak wyglądał na wykończonego. Widziałem, że dużo płakał a pod oczami malowały się ciemne cienie które świadczyły jedynie o braku snu. Instynktownie, nim zdołałem pomyśleć, wyciągnałęm dłoń i położyłem ją na jego policzku, przejeżdżając mu kciukiem pod okiem.
-Obudziłeś się.
Chociaż w rękach trzymał na wpół pełny kubek z kawą jego głos brzmiał zupełnie tak, jakby od bardzo dawna nic nie pił.
-Tak, ale wciaż jestem zmęczony.
Przyznałem w końcu a smutny uśmiech przemknął szybko przez jego oblicze. Zastanawiałem się, dlaczego jest aż tak roztrzęsiony. Przecież nic się takiego nie stało... prawda?
-Nic dziwnego. Straciłeś dużo krwi. Sen przyspiesza regenerację.
Odwróciłem na moment głowę, żeby ziewnąć a gdy to zrobiłem zorientowałem się, że nad moim łóżkiem wisi jakaś butelka wypełniona czerwonym płynem. Domyślałem się, co to jest i aż mi się przewróciło w żołądku gdy zorientowałem się, że podłączona jest do mojego przedramienia.
-Potrzebowałeś transfuzji. Inaczej byś zginął.
-Skąd wziąłeś krew?
-Jest moja.
Spojrzałem w autentycznym szoku na swojego podopiecznego i nie wiedziałem, co mam na ten temat powiedzieć ani jak mam zareagować... i cholera, aż zabrakło mi słów.
-Co?
Zapytałem słabo. Przerażała mnie sama myśl, że Eren musiał się cholernie pociąć, żeby dać mi trochę swojej krwi. Chłopak wyciągnął rękę i pokazał mi niewielki plaster na zgięicu łokcia a ja nie wiem, jak miałem na to zareagować ani o co mu chodziło.
-Pobieranie krwi przeprowadza się za pomocą igły. Wystarczy wbić igłę w żyłę. Tak samo z przetaczaniem krwi, szczepieniem i wprowadzaniem leków do krwioobiegu. Wystarczy igła taka jak ta, która jest w twoim ramieniu. Kiedy zszywałem ci nogę, zrobiłem z ciekawości krzyżówkę. Mamy tę samą grupę krwi, więc mogłem ci dać swoją. Bez tego mógłbyś umrzeć.
-Ile mi jej dałeś?
-Wystarczająco.
Chłopak wyraźnie nie chciał na ten temat nie chciał rozmawiać, ale nie zadowalała mnie ta odpowiedź i musiałem dowiedzieć się prawdy. Złapałem go za podbródek i zmusiłem, żeby spojrzał mi w twarz.
-Ile?
Eren przez chwilę milczał, najwyraźniej walcząc ze swoimi własnymi myślami, nim w końcu westchnął ciężko i odwrócił wzrok, jakby wstydził się tego co zrobił albo obawiał się mojej reakcji. Tylko czemu?
-Siedem litrów. Właśnie kończysz czternastą transfuzję.
-Siedem... ile ja byłem nieprzytomny?
Widziałem, jak chłopak coraz ciężej oddycha - zupełnie, jakby autentycznie bał się tego, jak zareaguję. Przecież nic złego nie zrobił, wręcz przeciwnie - uratował mi życie, więc oczywiście że byłem mu za to cholernie wdzięczny, ale musiałem dowiedzieć się prawdy.
-...wróciłeś do domu siedem dni temu.
-Siedem dni...
Pokiwałem głową i opuściłem dłoń a Eren od razu spuścił wzrok, chowając się za swoimi włosami i przyglądając się podłodze na której siedział. Westchnąłem cicho i znów się do niego odwróciłem, tym razem już o wiele spokojniejszy.
-Eren?
Trochę to trwało, ale po kilkunastu sekundach chłopak w końcu uniósł na mnie wzrok swoich zielonych oczu. Od pierwszej chwili mi się one spodobały. Tutaj się takich nie widuje a te... są takie czyste i niewinne. Czuję się, jakbym był w domu - za każdym razem, gdy w nie zaglądam.
-Dziękuję ci.
I przysięgam że jeszcze nigdy nie widziałem takiego uśmiechu na jego twarzy. Ale chyba właśnie dla tego uśmiechu tak warto się było poświęcić.
-Chodź tutaj.
Poprosiłem i odsunąłem się kawałek pod ścianę - może moje łóżko nie jest bardzo duże, ale z pewnością dużo szersze od kanapy, więc bez problemu pomieści dwie osoby - i odsunąłem trochę kołdrę, czekając. Oczywiście, że ten dzieciak patrzył na mnie wzrokiem zagubionego szczeniaka.
-Widzę, że jesteś zmęczony. Chodźmy spać.
Chłopak przez moment się zawahał, po czym posłusznie wsunął się pod kołdrę i skulił tuż obok mnie. Widziałem po jego twarzy, jak bardzo jest zmęczony i żałowałem, że musiał tyle się przeze mnie namęczyć. To przecież wciąż tylko dziecko... Przypominając sobie o tym, przysunąłem się do niego i przytuliłem go do siebie.
-Śpij.
Wyszeptałem jeszcze i po chwili sam też odpłynąłem do słodkiej krainy snów.
Komentarze
Prześlij komentarz