Na granicy - Rozdział 4
-Adaś, kochanie... Usiądź, proszę.
Uśmiechnąłem się lekko pod nosem. Nie powiem, opowieść blondyna zaczynała się bardzo interesująco. Westchnąłem cicho i usiadłem przy nim na łóżku, dalej nie rozdzielając naszych dłoni. Wciąż nie mogłem uwierzyć w to, że go widzę, że mogę znowu usłyszeć jego piękny, melodyjny głos. Miałem wrażenie, że albo oszalałem, albo śnię. Ale jeśli to był sen, to nie chciałem się z niego budzić.
-Tommy, proszę, powiedz mi, o co chodzi? Gubię się w tym wszystkim.
Przyznałem cicho, nie spuszczając oczu z jego pięknej twarzy. Wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętałem. Może tylko trochę bladziej a na jego licu malowało się poczucie winy, co mnie bardzo zastanawiało a jednocześnie niepokoiło.
-To nie jest łatwe, Adam. Boję się, że nie zrozumiesz.
-Jeśli mi wytłumaczysz, z pewnością zrozumiem. Tommy, cokolwiek się wydarzy, zawsze będę z tobą. Pamiętasz? Obiecałem ci to jeszcze lata temu.
-Pamiętam, ale to zupełnie inna para kaloszy.
-Będzie dobrze. Opowiadaj. Jakim... jakim cudem tutaj jesteś?
Widziałem, jak blondyn bierze głęboki wdech i zamyka na moment oczy. Zawsze tak robił, gdy chciał zebrać swoje myśli i zastanowić się, co ma powiedzieć, więc po prosu cierpliwie czekałem.
-Wiesz, Adaś... Tamtego dnia zostałem w klubie odrobinę za długo. Skończyliśmy już grać i chłopaki zaproponowali mi, żebym się z nimi napił. Jeden z nich, może kojarzysz, John, dowiedział się tego dnia, że zostanie ojcem. Więc zgodziłem się i zostałem z nimi jeszcze jakiś czas. W sumie to o tym, która jest godzina zorientowałem się dopiero, gdy wyszedłem. Spieszyłem się do ciebie i... ktoś zaszedł mnie od tyłu. Chciał pieniądze, ale miałem przy sobie tylko osiem dych, które zarobiłem tamtego wieczoru. To było dla niego za mało. Wiesz, że raczej nie siedzę cicho... Wkurzyłem go i dźgnął mnie nożem. Trafił prosto w wątrobę a potem poprawił w żołądek. Nie miałem szans na przeżycie.
Zmarszczyłem brwi. Coś mi się nie zgadzało.
-Ale lekarz mówił, że nie wiedzą, jak zginąłeś. Nie miałeś żadnych ran.
-Zaraz do tego przejdę. Leżałem tak, zaciągnięty w kąt w jakiejś uliczce, i dogorywałem, gdy podszedł jakiś mężczyzna. On... on mnie uratował, Adam. W pewnym sensie...
-W pewnym sensie?
Tommy wstał, rozłączając nasze dłonie i zaczął chodzić po pokoju. Zawsze tak robił, gdy się denerwował a ja coraz mniej z tego wszystkiego rozumiałem.
-Ja... ja nie jestem taki, jak byłem, Adam. Ja się zmieniłem, no i... nie wiem, jak to przyjmiesz.
-Kochanie, cokolwiek się stało, ja... Tommy, cholernie za tobą tęsknię. Wariuję bez ciebie, przysięgam. Ja nawet skoń...
Urwałem w pół słowa i spuściłem wzrok. Nie chciałem mu o tym mówić. Chociaż jeszcze parę minut temu czułem się okropnie i chciałem to wszystko zakończyć, teraz okropnie wstydziłem się tego, co zrobiłem. Tommy jednak oczywiście od razu wyczuł to, że zmienił się mój nastrój. Zawsze od razu wiedział, gdy coś kręciłem. Dlatego teraz też przyklęknął przede mną i ułożył mi dłonie na kolanach.
-Adam, co ty zrobiłeś?
Nienawidziłem się za to, ale w oczach znów poczułem łzy. Łzy wstydu i wściekłości. Wiedziałem, że nie mogę go okłamywać, ale tak cholernie tego żałowałem.
-Ja... znów zacząłem pić, Tommy. Nie potrafiłem sobie poradzić z tym, że cię straciłem. Ale picie w końcu przestało wystarczać. Ja... nie potrafiłem tego znieść. Nie dawałem sobie rady...
-Adam?
Widząc jego zaniepokojony wzrok, nie potrafiłem wypowiedzieć ani słowa więcej. Drżącymi dłońmi podciągnąłem więc oba rękawy, by po chwili pokazać mu moje nadgarstki. Ciągle można było zobaczyć na nich ślady po szwach a podłużne blizny nie do końca się zagoiły. Brązowe oczy uważnie przypatrywały się mojej skórze, ale chłopak nie odważył się jej dotknąć.
-Kiedyś powiedziałem ci, że nie potrafiłbym żyć w świecie bez ciebie. Dokładnie to miałem na myśli. Diana znalazła mnie w ostatniej chwili i zadzwoniła po pogotowie. Przepraszam.
Wyszeptałem i zamknąłem oczy, czekając na osąd, jakbym miał dostać najgorszą z możliwych kar. Poczułem zimne palce na mojej twarzy, ale wciąż wstydziłem się spojrzeć w oczy miłości mojego życia.
-Boże, Adam... Przepraszam. To moja wina, wybacz mi.
-Ty umarłeś, Tommy. Zginąłeś... Jakim cudem... Jak możesz tu teraz być?
-Bo ja... nie do końca zginąłem. Ten mężczyzna w pewnym sensie mnie uratował.
-O czym ty mówisz? Jak w pewnym sensie, jak nie do końca? Nic z tego nie rozumiem, Tommy.
Chłopak westchnął ciężko i poczułem, jak chwyta moją dłon w swoje i unosi je do swojej twarzy. Otworzyłem oczy i obserwowałem spokojnie co robi, chociaż trochę mnie to ciekawiło, co siedzi mu w tej jego pięknej, tlenionej główce.
-Adam, chyba najlepiej będzie, gdy ci to pokażę. Nie zrobię ci krzywdy, więc się nie przestrasz, dobrze?
Poprosił bardzo cicho a moje serce zaczęło walić jak młotem. Pokiwałem głową na zgodę i po prostu obserwowałem. Czekałem na to, co się wydarzy. Tymczasem chłopak zamknął oczy i przejechał nosem po moim nadgarstku. Zastanawiałem się, do czego zmierza, podczas gdy on pocałował mnie w skórę na nadgarstku i przez chwilę nic się nie działo. Ale tylko przez chwilę a potem poczułem niewielki ból w miejscu, gdzie znajdowały się jego usta. Zaskoczyło mnie to, ale nie oponowałem ani nie wyrywałem się. Ciekawiło mnie, co on tak właściwie robi. Odsunął się ode mnie dopiero po chwili i zajęło mi kilka sekund nim zrozumiałem, że na nadgarstku mam dwie niewielkie rany a usta Tommy'ego zabarwione są moją krwią.
Nie mam pojęcia, co mną kierowało. Jeśli zwariowałem ale w tym świecie mogłem widzieć Tommy'ego, nie miałem nic przeciwko. Jeśli tylko mi się to wydawało i w rzeczywistości byłem w śmiertelnym niebezpieczeństwie, również mi to nie przeszkadzało - przynajmniej będę mógł szybko do niego dołączyć. A jednak wbrew wszelkiemu rozsądku wyciągnąłem ręce przed siebie i przejechałem kciukiem po kształtnych ustach, w których zabłyszczały kły. Patrzyłem się na nie jak zahipnotyzowany, nim w końcu spojrzałem znowu w ciemne oczy, w których błyszczał strach.
-Dlaczego tyle cię nie było?
Blondyn uśmiechnął się lekko i pocałował mnie we wnętrze mojej dłoni, nim odpowiedział na moje pytanie.
-Bo gdybym przyszedł wcześniej, nie dałbym rady się powstrzymać przed wyssaniem cię do ostatniej kropli. Tydzień temu wróciłem do naszego mieszkania, ale ciebie nie było. Trochę zajeło mi ustalenie, gdzie się podziałeś. Sprawdzałem nasze ulubione miejsca, dom Diany i innych naszych przyjaciół i szpitale. Dopiero wtedy zrozumiałem, że jesteś tutaj.
-Mnie też zmienisz?
Na bladej twarzy malowało się teraz zaskoczenie tak wielkie, że prawdopodobnie mógłby dostać zawału, gdyby jego serce biło. Chociaż nie powiedział nic wprost to doskonale wiedziałem, co chciał mi przekazać i co mu teraz siedziało w głowie.
-Adam, ja nie wiem... to nie jest proste i...
-Wiem, że nie chcę żyć bez ciebie. Nie wiem, jak jest z tobą, ale... nie chcę żebyś czuł to, co ja czułem przez ostatnie tygodnie.
Przez chwilę obaj po prostu milczeliśmy, patrząc się po prostu na siebie i wzajemnie analizując nawzajem swoje twarze, jakbyśmy mieli znaleźć w nich odpowiedź.
-Nigdy nie myśl, że nie jesteś dla mnie najważniejszy na świecie. Nie chciałbym żyć bez ciebie. Nigdy. I żałuję, że cię do tego zmusiłem. Ale... nawet ja nie jestem jeszcze gotowy na to, a co dopiero ty. Pomyślimy o tym za jakiś czas, dobrze? Niech się najpierw wszystko uspokoi.
-Rozumiem. Tommy?
-Hmm?
-Nie odejdziesz już, prawda?
Zapytałem, ale odpowiedziała mi tylko uśmiechnięta twarz i lekkie pokręcenie głową. To mi w zupełności wystarczyło.
Komentarze
Prześlij komentarz