Miłość leczy rany - Prolog
Zapach spoconych ciał... nic nie widzę. Ból. Przyjemność. Chora przyjemność powodowana okropnym bólem. Tylko to czuję. Ciepło drugiego ciała... to ciało mnie wypełnia. Jestem zgubiony... a może zagubiony? Nie wiem... Nie potrafię w tej chwili myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, jak mi jest dobrze.
-M-mocniej...
Wyszeptałem, ledwo łapiąc oddech. Poczułem silniejsze pchnięcie. Ból i przyjemność wdarły się do mojego ciała, całkowicie przyćmiewając mój umysł. Wygiąłem ciało w delikatny łuk. Szarpnąłem związane ręce. Więcej... Mocniej... Szybciej... Głębiej. Właśnie tego chcę.
-Willy... jesteś wspaniały jako dziwka.
Usłyszałem niski, zasapany głos. Po kolejnym pchnięciu przez chwilę nie mogłem oddychać.
-Nie gadaj... pieprz.
Warknąłem, a zaraz potem poczułem rozchodzącą się po ciele falę przyjemności. Doszedłem. Wygiąłem ciało w łuk, z mojego penisa wytrysnęła sperma, a z mojego gardła wyrwał się jęk. Zacisnąłem dłonie w pięści, wbijając paznokcie w skórę. Czułem to tylko przez krótką chwilę. Przyjemność. A po niej pozostał tylko ból...
-Jesteś cholernym masochistą, William.
Uniosłem lekko kąciki ust. Wciąż się we mnie porusza. Krwawię. Cała pościel jest w mojej krwi, jestem tego pewien. Jego przyrodzenie rozrywa moje nieprzygotowane ciało. Cierpię, ale tak jest dobrze. Tak powinno być i tak zostanie.
-Wiem...
Odszepnąłem, nim ogarnęła mnie ciemność.
Komentarze
Prześlij komentarz