Prowadź mnie - rozdział 2
-Chłopaki, zaraz gramy mecz!
Trener Usai podbiegł do swojej drużyny z wielkim uśmiechem
na ustach i spojrzał na nich z dumą. Sam nie wierzył, jak bardzo ci chłopcy
polepszyli się w przeciągu zaledwie kilku miesięcy i doskonale wiedział, że
przed nimi jeszcze wciąż długa droga do osiągnięcia pełni ich możliwości i
chociaż nigdy by się nie przyznał, miał nadzieję, że dalej będzie mógł ich
trenować i obserwować ich rozwój. Spojrzał na nich po raz kolejny i zorientował
się, że czekają na jakieś słowa otuchy z jego strony.
-Ćwiczyliście bardzo długo dla tego właśnie momentu. Wierzę,
że dacie sobie radę. Dajcie z siebie wszystko. Wiem, że jesteście zdolni, by
pokonać Seiju. Nie będzie łatwo, ale będzie dobrze. Wierzę w was, chłopaki. Jak
to jest napisane na plakacie, wznieście się!
Powiedział z uśmiechem, mając nadzieję, że to ich zmotywuje.
W końcu sam chciałby usłyszeć coś takiego przed swoim własnym meczem, mimo, że
nie miał nigdy na to okazji, bo jego trener był gorszy od samego Diabła.
Westchnął i usiadł na ławce dla trenerów, uśmiechając się delikatnie i z
zestresowaniem czekając na rozpoczęcie meczu. Jego chłopcy ustawili się na
linii i zaczęli się witać z przeciwnikami. Widział i niemal mógł dotknąć
gęstniejącą pomiędzy Kageyamą i Oikawą atmosferę. Miał nadzieję, że nic złego z
tego nie wyniknie i mecz przebiegnie do końca w pokojowym nastawieniu. Potarł
ręce i odmówił w duchu krótką modlitwę, trzymając kciuki za swoich chłopców.
***
-Jest ciężko, ale damy sobie radę. Nie poddajemy się,
chłopaki! To różnica jedynie dwóch punktów, odrobimy to w drugiej połowie!
Daichi z całych sił motywował swoją drużynę, chociaż sam
powoli się podłamywał. Mimo, że dawali z siebie absolutnie wszystko co mogli,
ich przeciwnicy a szczególnie Oikawa nie pozwalali im na zdobycie przewagi.
Mimo to wciąż wierzył, że mogą wygrać. Musiał w to wierzyć. Jeśli on się
załamie, na duchu podupadnie cała drużyna.
-Właśnie! Będę chronić wasze plecy!
Noya jak zwykle wyrywał się na przód i robił wokół siebie
największe zamieszanie z całej drużyny, ale dzięki temu wspierał drużynę i
podnosił ich na duchu. Był dla drużyny niczym anioł stróż i wszyscy doskonale
wiedzą, że mogą w stu procentach mu zaufać.
-A my zrobimy nasz nowy super szybki atak i wielki król nie
będzie w stanie nas zatrzymać!
Hinata jak zwykle ekscytował się całym wydarzeniem i mocno
wkręcił się w mecz, dzięki czemu oddawał temu całą swoją energię. Spojrzał na
swojego chłopaka i uśmiechnął się wesoło, przybijając mu piątkę.
-Ale jak nawalisz to cię zabiję.
Dodał rozgrywający, dobierając się do swojego bidonu i
zerkając na sędziego. Nie był pewien, ile czasu na przerwie im jeszcze zostało.
Westchnął cicho i odłożył pojemnik, spoglądając na swoją drużynę i wiedząc, że
dadzą sobie radę. Nie wiedział, jak ani dlaczego, ale był jakoś dziwnie pewien,
że dzisiaj wygrają z jego senpaiem.
-Dobra, lecimy. Karasuno...
-WALCZ!
***
-Hinata, idioto, uważaj!
Rozgrywający wiedział, że zaraz może nastąpić tragedia ale
jednocześnie miał świadomość, że nie miał na to żadnego wpływu. Wiedział, że
jest za późno by coś zrobić. Podbiegł do leżącego na ziemi czerwonowłosego i
pochylił się nad nim, czując, jak jego serce na moment zaprzestaje pracy.
Gdzieś tam w podświadomości krążyło mu, że cała drużyna zebrała się wokół nich,
ale co z tego. Teraz najważniejszy był Hinata. W myślach analizował wszystko po
kolei. Wystawił mu idealną piłkę do ich nowego super szybkiego ataku. Krewetka
idealnie ją odbił i nie miał z tym problemu, ale mimo to poślizgnął się przy
lądowaniu i przyrżnął głową w podłogę.
-Nic mu nie jest?
-Co się stało?
-Hinata?
Słyszał te pytania, ale ignorował je. Cała jego uwaga
skupiona była na jego chłopaku i martwił się. Czy to może być jego wina? Czy to
przez to, że wcześniej uprawiali seks? Jeśli tak jest, to nigdy sobie tego nie
wybaczy. Przynajmniej nie bezpośrednio przed meczem. Ale na całe szczęście
drobna, ruda postać spojrzała na niego całkiem przytomnie a potem podniosła się
do siadu i rozmasowała sobie tył głowy, dzięki czemu mógł odetchnąć z ulgą.
-Hinata, boke!
Wrzasnął, czując, jak jego sumienie powoli się uspokaja i
sam nie wiedział, że zaleje go aż taka fala ulgi. Westchnął ciężko i spojrzał
jeszcze raz uważnie na swojego partnera, chcąc się dowiedzieć, czy wszystko w
porządku.
-Przepraszam. Nic mi nie jest.
-Ale co się stało?
Daichi położył dłoń na ramieniu Hinaty, przez co ten zwrócił
na niego uwagę.
-Ja... Oikawa powiedział mi coś. Rozkojarzyłem się.
Oznajmił i spojrzał swojemu chłopakowi prosto w oczy, mówiąc
mu niemo "on wie" i spojrzał na stojącego po przeciwnej stronie
siatki Wielkiego Króla. Taka sytuacja nie może się powtórzyć, już go nie
zaskoczy. Nie ważne, co, pokonają tego samozwańczego króla.
Komentarze
Prześlij komentarz