Porwanie - rewrite - rozdział 5






/Shizuo/
Obudziłem się z ogromnym bólem głowy i aż jęknąłem. Przetarłem twarz dłońmi i westchnąłem. Co się tak właściwie stało? Gdy Shinra pozwolił wrócić mi do domu, poszedłem do baru i się upiłem. Nie mam pojęcia, jak ani kiedy wróciłem do domu, ale byłem wściekły i sfrustrowany i chciałem się wyładować. Najwyraźniej nie dotarłem do kanapy, bo zasnąłem na podłodze niedaleko niej. Klnąc pod nosem wstałem i powlokłem się do kuchni, w poszukiwaniu tabletek przeciwbólowych. Na szczęście miałem jeszcze kilka, więc wziąłem od razu dwie. A potem standardowo wyciągnąłem mleko z lodówki i zacząłem opróżniać butelkę. Wyrzuciłem ją do kocha na plastik i poszedłem do łazienki, zaraz wchodząc pod prysznic. Nie wiem, dlaczego, ani jakim cudem, ale ten prysznic naprawdę pomógł i poprawił mi samopoczucie. Z zadowoleniem ubrany w sam ręcznik przeszedłem do sypialni, ubierając się w świeże ciuchy i wróciłem do kuchni, z zamiarem zrobienia sobie śniadania. Przygotowałem kanapki i już miałem zasiąść do najważniejszego posiłku w ciągu dnia, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Nie spodziewałem się nikogo, ale gdy je otworzyłem zauważyłem skulonego Izayę, trzymającego się za brzuch a po jego palcach płynęła krew. Wepchał mi się do mieszkania i z zadziwiającą jak na ranną osobę siłą zamknął je, opierając się o kawałek drewna i osuwając się po nim na ziemię. Widziałem, że nasłuchiwał. Gdy mu się przyjrzałem, zauważyłem, że jego ubrania są zniszczone, twarz blada i zmęczona a z kącika jego ust płynęła stróżka krwi.

-Kto cię tak urządził?

Spytałem zdecydowanie zbyt łagodnie, klękając przy nim.

-Nie chciałem sprzedać komuś pewnych informacji.

Odpowiedział brunet, zamykając oczy. Najwyraźniej nie czuł się za dobrze. Wstałem i przyniosłem z kuchni apteczkę, chcąc go opatrzyć. Spojrzał na mnie dziwnie.

-Nie zamierzasz mnie dobić?

Zapytał, ale ja pokręciłem jedynie głową. Rozciąłem rękaw jego kurtki i sweterek, oczyszczając ranę na jego ramieniu, bandażując ją po chwili.

-Co z twoim brzuchem?

Spytałem, bo ciągle się tam trzymał.

-To nic, tylko siniak.

Stwierdził, więc wzruszyłem ramionami i wstałem, zbierając rzeczy i zanosząc je na miejsce. Gdy wróciłem do przedpokoju, po Izayi została tylko kurtka i buty. Zdziwiony wszedłem do sypialni, a pchła spał tam, snem sprawiedliwych, więc z jakiegoś powodu postanowiłem go nie budzić. Dlaczego nie? Nie wiem, sam nie do końca siebie rozumiem. W końcu zjadłem śniadanie i zasiadłem w salonie przed telewizorem, oglądając filmy i pogrążając się w moich myślach. Czemu jestem dla niego taki miły? Wiem, że mnie kocha, ale przecież ja go nie kocham. Nie kocham go, prawda? Z jakiegoś powodu wstałem i wróciłem do sypialni, patrząc na śpiącą postać. Jak mam się przekonać, czy go kocham?
I wtedy zrobiłem najgłupszą, najbardziej impulsywną rzecz w moim życiu. Nachyliłem się i... pocałowałem go. Oderwałem się od niego i zszokowany stwierdziłem, że podobało mi się i było to dla mnie elektryzujące. Chłopak zerwał się z łóżka i po chwili usłyszałem trzask drzwi wejściowych. Usiadłem na łóżku i nie mogłem wyjść z szoku po tym, co sobie uświadomiłem. Ja faktycznie się w nim zakochałem.
Po tygodniu byłem kłębkiem nerwów. Od pocałunku nie widziałem Izayi a ja, wiedząc, co do niego czuję, wariowałem. Sam nie wiedziałem do końca, dlaczego. Tom znów wcześniej zwolnił mnie do pracy, bo byłem zbyt agresywny i nieobecny. Ledwo zamknąłem za sobą drzwi a rozdzwonił się mój telefon. Nie patrząc, kto to, odebrałem.

-Halo?

-Hej, nie widziałeś Izayi?

Zdenerwowany, dziewczęcy głos brzmiał mi w uszach.

-Nie. A co?

Z jakiegoś powodu zaciekawiło mnie, czemu jest tak niespokojna. Przecież ta pchła nie da się zabić.

-Nie mogę go złapać od jakiegoś tygodnia i trochę się martwię, ale no nic, w końcu to Izaya. Dzięki, Shizuo, papa.

Odpowiedziała i rozłączyła się, a ja zastanowiłem się nad tym. Czyli nie widziała go od czasu naszego pocałunku? Przecież są zżyci, co mnie bardzo dziwi, bo Alice jest dużo bardziej... ludzka i dobra. Nie zorientowałem się, kiedy ruszyłem drogę, ale trasę znałem na pamięć. Wypalając w drodze kilkanaście papierosów, doszedłem do budynku i wspiąłem się na najwyższe piętro, pukając do drzwi, które po chwili się otwarły. Brunet wpuścił mnie do środka i zamknął za mną drzwi na klucz.

-Po co przyszedłeś?

Zapytał, siadając na fotelu i zdejmując z nosa okulary. Nie widziałem go wcześniej w okularach, ale dobrze w nich wyglądał.

-Porozmawiać.

Odparłem, siadając na kanapie.

-Nie mamy o czym.

-Właśnie, że mamy.

-Niby o czym?

Zapytał mnie kpiąco. W przypływie impulsu zerwałem się z kanapy i podszedłem do niego, chwyciłem jego twarz w dłonie i wpiłem się w blade usta, całując je namiętnie i w pełni świadomie.

-Kocham cię.

Szepnąłem, wracając do smakowania tych kawowych warg.

Komentarze

Popularne posty