Jabłko - Rozdział 6

Draco nie pamiętał, kiedy ostatni raz bawił się tak dobrze. Z żalem myślał później, że chyba jeszcze nigdy nie śmiał się tyle, co tamtego dnia na urodzinach dziecka, które widział po raz drugi w życiu. Nie chciał kończyć zabawy i wychodzić z domu, w którym tak dobrze się czuł ale w końcu rodzice postanowili, że najwyższy czas wrócić do domu i musiał spojrzać na pierwszego w jego życiu partnera zabaw po raz ostatni i westchnął z żalem, nie wiedząc, czy jeszcze kiedykolwiek się spotkają.

Harry również nigdy nie zapomniał tego spotkania. W końcu udało mu się spotkać tego chłopca, którego codziennie widział w swoich snach a potem znów mu go odebrano. Blondyn już miał wyjść w ślad za rodzicami, gdy solenizant podbiegł do drzwi i złapał jeszcze raz bladą dłoń. 

-Do zobaczenia?

Zapytał z nieukrywaną nadzieją w szmaragdowych oczach. Wszyscy na nich patrzyli, zastanawiając się, co z tego wyniknie. Nie sądzili, że ta znajomość tak szybko przejdzie w coś więcej a jednak tak właśnie się stało i to na ich oczach. 

-Do zobaczenia.

Była to obietnica, której nie był w stanie złamać nikt ani nic, chociaż wtedy jeszcze nikt nie zdawał sobie z tego sprawy. Lucjusz ze złością i zniesmaczeniem westchnął i wyciągnął swojego syna z progu, magią zatrzaskując za sobą drzwi. Lili podeszła do swojego synka i wzięła go na ręce, uśmiechając się lekko i odgarnęła mu włosy z twarzy.

***

Niestety przez kolejne lata chłopcom nie dane było się spotkać. Mimo usilnych starań ze strony Lili i wszystkich innych bliskich ze strony Harry'ego, nie udało im się ponownie nawiązać kontaktu z rodem Malfoy'ów i musieli przyznać, że odnieśli pod tym względem sromotną klęskę, chociaż ciężko było im zaakceptować ten fakt. Mimo wszystko nie było to niestety ich jedyne zmartwienie, którego musieli się obawiać. 

Peter przez kolejne 2 lata pozostawał zaginiony i nikt nie wiedział, gdzie się znajduje. Ślad po nim zaginął, zupełnie jakby zapadł się pod ziemię. Pojawiły się plotki o jego tajemniczej śmierci, jednak mówiono również o jego powiązaniach z rosnącym powoli w siłę Czarnym Panem. W to jednak jego przyjaciele ze szkolej ławki nie byli skłonni uwierzyć, chociaż coraz ciężej było im go bronić. 

Również radosne dzieciństwo Harry'ego niechybnie miało dobiec do końca. Pewnego dnia, gdy bawił się w swoim pokoju, czekając na kolację, którą własnie przygotowywali jego rodzice, usłyszał hałas - zupełnie, jakby ktoś rozwalił drzwi wejściowe eksplozją. Przestraszył się nie na żarty, gdy chwilę później usłyszał podniesione głosy - swoich rodizców oraz kogoś jeszcze - jednak były one zbyt zniekształcone, by mógł zrozumieć, co mówią. Sięgnął po leżący obok niego koc, zarzucając go sobie na głowie - należał do jego ojca i miał nadzieję, że doda mu otuchy. Z zaskoczeniem zauważył, że mimo spoczywającego na nim materiału doskonale widzi wszystko dookoła. Popchnięty tym odkryciem, wyszedł cicho ze swojego pokoju i skierował się do kuchni, gdzie spodziewał się znaleźć swoich rodziców. Przy stole zauważył niezwykle bladego mężczyznę, którego skóra była tak cienka, że niemal przeźroczysta, w dodatku nie posiadał włosów, przez co doskonale widział wszystkie żyły na jego głowie. Cała jego postawa przypominała węża i nie mógł oprzeć się wrażeniu, że ten człowiek jest niebezpieczny. W dodatku jego rodzice stali z przerażeniem wymalowanym na twarzy w rogu kuchni a w dodatku jego ojciec swoją postawą wyglądał, jakby chciał zasłonić rudowłosą małżonkę.

-Chciałbym, aby tacy zdolni czarodzieje dołączyli do mojego kręgu. Przymknę oko na fakt twojego pochodzenia, droga Lili, z uwagi na to, że wyszłaś za godnego imienia czarodzieja i dałaś mu w pełni czarodziejskie potomstwo. 

Głos nieznajomego sprawił, że po plecach siedmiolatka przeszły dreszcze przerażenia. Dygotał ze strachu, jednak bał się wydać jakikolwiek dźwięk. Czuł, że to niebezpieczne.

-Nigdy do ciebie nie dołączymy! Jak w ogóle nas znalazłeś?

-Nazwisko Peter Pettigrew coś wam mówi? Zdaje się, że to wasz przyjaciel, prawda?

James wyglądał w tym momencie, jakby ktoś walnął go czymś ciężkim prosto w głowę. Nie mógł uwierzyć w to, co własnie usłyszał. Zdradził go jego własny przyjaciel? Ktoś, kogo znał niemal od zawsze? Nie mieściło mu się to w głowie.

-Nie chcemy ci pomagać. Proszę, zostaw nas w spokoju. 

Kobieta delikatnie drżała, obejmując swojego męża i próbując go jakoś uspokoić, mimo że w cale nie miała na to wiele możliwości w tym momencie.

-Wiecie, że ci, którzy mi się sprzeciwiają, kończą w grobie?

-Nie chcemy ci stawać na drodze. Chcemy tylko wieść spokojne życie. To chyba nic złego, prawda?

-Owszem, jednak nie toleruję takiego zachowania. Macie ostatnią szansę. Przystańcie do mojej armii albo gińcie. Nie macie innej opcji.

Lili i James wymienili spojrzenia. Wiedzieli, że sprzeci poprowadzi ich tylko w jednym kierunku. Wiedzieli również, że nie mogą przystać na te żądania. Dlatego zawsze się ukrywali. Bo nie mogli do niego dołączyć. Nie tylko było to sprzeczne z ich sumieniem, jednak również przez to, że byli powiernikami zbyt wielu zbyt ważnych tajemnic. Gdyby przystąpili do Czarnego Pana, ten szybko znalazłby sposób, by wydobyć z nich każdą, nawet najmniej istotną informację. Ich dłonie złączyły się w uścisku. Mieli tylko nadzieję, że ich syn przeżyje. Że znajdzie sposób, by stąd uciec i się ukryć.

-Przykro mi. Nie możemy do ciebie dołączyć.

Nieznajomy mężczyzna wstał powoli od stołu a z rękawa wyciągnął różdżkę. Harry przysunął się bliżej ściany, bojąc się, że zostanie zauważony.

-Wielka szkoda.

Po chwili nastąpił zielony błysk a zaraz potem następny. Rodzice siedmiolatka padli na ziemię bez życia. On jednak nie krzyczał. Nawet nie płakał. Był w zbyt wielkim szoku i chyba jeszcze nie do końca wiedział, co się dzieje. Blady mężczyzna przeszedł tuż obok niego, otrzepując ręce, jakby się pobrudził. Chwilę później zniknął, używając dobrze znanej Harry'emu teleportacji. Jednak dopiero po dłuższej chwili odważył się zrzucić z siebie ten dziwny koc i podbiec do leżących na kuchennej posadzce rodziców.

-Mamo! Tato!

Krzyczał i szarpał ich delikatnie za ubrania, próbując ich obudzić. Nawet nie wiedział, kiedy po jego policzkach zaczęły płynąć łzy.

Komentarze

Popularne posty