Odnaleźć siebie - Rozdział 6 - REWRITE



 pov Justin

Z każdym dniem co prawda przeziębienie mi przechodziło, jednak zarówno psychicznie jak i fizycznie czułem się coraz gorzej i był ku temu dobry powód o którym ani nie chciałem myśleć ani tym bardziej rozmawiać. Powrót do pracy po tygodniu w domu był więc jednocześnie wybawieniem ale również najgorszą udręką. Wszedłem do salonu samochodowego mając nadzieję, że chociaż tutaj będę mieć chwilę odpoczynku, od razu zauważając mojego przełożonego, który przyglądał mi się uważnym wzrokiem ze zmartwionym wyrazem twarzy. Przekląłem w myślach. Najbardziej nie chciałem spotkać tu właśnie jego. Nie teraz, będąc w tak okropnym stanie, jak w tym momencie. Niestety nawet mimo ostatnich dni kataru, który wciąż nie chciał mi opuścić, bardzo intensywnie czułem ten niezwykle przyjemny zapach, którego nie potrafiłem zignorować a przez który zaczęło mi się kręcić w głowie. Próbując zignorować ten fakt ruszyłem do szatni, chcąc w końcu zacząć pracę. Niebiosa, błagam, niech ktoś skróci mnie o głowę, bo chyba długo już tak nie pociągnę.

pov Nicholas

Tydzień nieobecności i nie widzenia się z Justinem był dla mnie męczarnią. Jednak gdy tylko zobaczyłem go po tych pięciu dniach w drzwiach mojego salonu samochodowego - zmarnowanego, chudszego niż ostatnio i zdecydowanie przemęczonego - zamarłem i zmartwiłem się bardziej, niż kiedykolwiek. Chciałem przypaść do niego i zadbać o niego, zapytać się, co się stało i zrobić wszystko co mogę, by mu pomóc, jednak musiałem się powstrzymać, co było zaskakująco ciężkie. Westchnąłem ciężko, gdy zniknął w szatni i skończyłem sortować papiery.

Kolejne dwa tygodnie nie były w cale lepsze. Mimo że byłem właścicielem firmy, nie mogłem wpadać do filii Justina pod byle pretekstem, bo wydałoby się to zbyt podejrzane. Moje serce, dusza i ciało wołały do niego i pragnęły już nigdy się od niego nie oddalać, jednak nie mogłem go wystraszyć i ryzykować tym, że go stracę. Zamartwianie się o niego i widzenie, jak jest w coraz gorszym stanie, mimo że Daniel nie zauważył w jego domu nic niepokojącego, raniły mnie boleśniej niż jakiekolwiek ostrze bądź broń byłaby w stanie to zrobić. Pocieszał mnie jedynie fakt, że za 31 dni będzie miał on swoje 20. urodziny i będę mógł wprowadzić go w ten prawdziwy świat i otoczyć go opieką. 

Siedziałem właśnie w swoim biurze w centrum miasta, gdzie zazwyczaj spotykałem się z ważniejszymi klientami i innymi ważnymi osobami, gdy moje serce znacznie przyspieszyło a ja poczułem wszechogarniający mnie niepokój. Nie mogłem zrozumieć, co się dzieje ani dojść do sedna problemu, jednak uczucie było tak bolesne, że przez chwilę nie potrafiłem złapać tchu. W tym momencie również rozbrzmiał mój telefon, który szybko odebrałem nie patrząc nawet, kto do mnie dzwoni.

-Nicholas, zaczęło się. Co mam robić?

Nie do końca rozumiałem, o co chodzi mojemu gammie i o czym on w ogóle mówi. Przez chwilę nie potrafiłem nawet znaleźć słów, żeby mu odpowiedzieć, gdy w słuchawce nagle usłyszałem przeraźliwy, przepełniony okropnym bólem krzyk. Podświadomie doskonale wiedziałem, do kogo należał. 

-Co się zaczęło?

Zapytałem głupio, nie chcąc dopuścić do siebie myśli, że cały plan wziął w łeb. Wszystko idealnie zaplanowałem - w przeddzień jego urodzin miałem jakoś zwabić nastolatka do siebie i wspierać go w trakcie przemiany. Potem miałem mu wszystko wyjaśnić. Przeszywający mnie na wskroś krzyk nie ustawał i ledwo mogłem to znieść a bestia szalała we mnie jak jeszcze nigdy.

-Przebudzenie.

A jednak. Niestety stało się to, czego najbardziej się obawiałem. Westchnąłem ciężko, próbująć zebrać się do kupy, jednak w cale nie było to takie proste.

-Za chwilę będę. Pilnuj, żeby nic sobie nie zrobił. 

Odpowiedziałem po czym rozłączyłem się i wybiegłem z gabinetu niczym poparzony, szukając kogokolwiek. Całe szczęście zaraz potem natknąłem się na mojego betę i rozgorączkowany zacząłem ciągnąć go w stronę samochodu. 

-Justin. Przebudzenie. Jedziemy. 

Wydukałem dość nie składnie i dziękowałem niebiosom, że mój przyjaciel nie zadawał zbędnych pytań i po chwili ruszyliśmy autem z piskiem opon, kierując się w stronę domu dziewiętnasatolatka. Myślałem, że nie wysiedzę w miejscu, jednak nie miałem wyboru - mimo wszystko nie mogliśmy ryzykować spowodowania wypadku ani tego, by zatrzymała nas policja. W końcu jednak, po zdecydowanie za długim jak dla mnie czasie, zatrzymaliśmy się pod odpowiednim domem i gdy tylko otworzyłem drzwi od razu dotarł do mnie ten sam przeraźliwy krzyk, który kilkanaście minut wcześniej słyszałem przez telefon. Od razu wbiegłem do domu a potem na górę, kierując się tam, skąd dochodził krzyk i gdzieś z tyłu głowy rejestrując, że mój beta biegnie tuż za mną. Gdy tylko zobaczyłem wijącego się po ziemi nastolatka, którego ruchy ograniczał Daniel, dopadłem do niego i złapałem go za twarz, nie mając pojęcia, jak mogę mu ulżyć w cierpieniu. 

-Kochanie, już jestem... wszystko będzie dobrze. 

Szeptałem chociaż wiedziałem, że on teraz nie do końca rejestruje co się dookoła niego dzieje. Gdy na mnie spojrzał, przez moment widziałem w błękitnych oczach błysk zrozumienia, jednak zaraz potem powietrze znów rozciął ten przeszywający moje ciało krzyk. Myślałem, że zaraz sam zacznę krzyczeć. 

-Kim on jest?

Zapytałem, gdy po chwili zorientowałem się, że na podłodze twarzą do ziemi leży jakiś mężczyzna, najwyraźniej nieprzytomny.

-Jego ojciec. Przyszedł tu w trakcie przebudzenia i próbował uderzyć Justina. Musiałem go obezwładnić. Nic mu nie jest, obudzi się za kilka godzin. 

Zapewnił mnie Daniel, dalej próbując ograniczać ruchy dziewiętnastolatka, jednak przez skok adrenaliny w jego żyłach nie było to w cale proste. Beta dopadł do nóg mojego przeznaczonego mężczyzny i próbował nam jakoś pomóc, chociaż niewiele to dało, co było zaskakujące biorąc pod uwagę fakt, że nasza trójka była jednymi z najsilniejszych w naszej rodzinie. Gdy chłopak na moment przestał krzyczeć, biorąc krótki oddech, rozejrzałem się po pomieszczeniu ciekaw tego, jak on mieszka. Szczerze mówiąc byłem bardzo zaskoczony, widząc w środku jedynie poobdzieraną, starą komodę, biurko niczym ze śmietnika i zapadające się łóżko. Niby wszystko, czego potrzeba do życia ale jednak stan mebli wskazywał na to, że były starsze niż ich właściciel.

-Zabieramy go do nas.

Zdecydowałem i wziąłem wijącego się i krzyczącego z bólu dziewiętnastolatka na ręce, mocno go trzymając, żeby mi nie wypadł z rąk. Był to rozdzierający moje serce widok, jednak nie mogłem zrobić nic więcej, niż po prostu być przy nim. Wsiadłem do samochodu z czarnowłosym na kolanach, głaszcząc go po oblanej potem twarzy. Mogłem jedynie mieć nadzieję, że to się szybko skończy.

pov Justin

Wracałem z pracy do domu czując się fatalnie. W głowie mi się kręciło do tego stopnia, że od czasu do czasu robiło mi się ciemno przed oczami i ciężko było mi zachować równowagę. Żołądek skręcał mi się w supeł do tego stopnia, że od dwóch dni nie byłem w stanie nic zjeść a dodatkowo bolał mnie każdy mięsień i każda, nawet najmniejsza kosteczka w moim ciele. Nie miałem pojęcia, gdzie i kiedy aż tak się załatwiłem, jednak nie było nawet sensu się nad tym roztrząsać - chory czy nie musiałem znaleźć w sobie na tyle siły, by chodzić codziennie na te osiem godzin do pracy i ogarniać dom. W końcu nie miałem zbyt wielkiego wyboru. 

Zdawało mi się, że przysnąłem w autobusie bo nagle zauważyłem, że na następnym przystanku powinienem wysiadać. Przycisnąłem więc przysisk STOP i zebrałem swoje rzeczy, stając chwiejnie przy drzwiach. Kątem oka zauważyłem znajomą postać, która również zbierała się do wyjścia. Kojarzyłem tego mężczyznę, bo ostatnio niemal codziennie jeździliśmy razem autobusem - najwyraźniej również mieszkał w okolicy i musiał docierać codziennie do centrum, najprawdopodobniej do pracy. Westchnąłem ciężko, czując się na prawdę słabo jednak zaraz potem wysiadłem z pojazdu i skierowałem swoje kroki do domu, ledwo łapiąc oddech. Było to dziwne, jednak nagle płuca zaczęły mnie boleć tak bardzo, jak jeszcze nigdy w życiu. 

Dotarłem do domu i na moje szczęście okazało się, że mój ojciec śpi spokojnie na kanapie. Nie chcąc go budzić, najciszej jak umiałem w swoim aktualnym stanie przeszedłem do swojego pokoju, rzucając plecak pod ścianę i siadając na łóżku. Czułem się okropnie i nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego tak jest. Miałem zamiar iść pod prysznic a potem położyć się pod ciepłą kołderkę, jednak gdy tylko wstałem ze starego materaca moją głowę przeszył tak silny ból, że aż mnie zamroczyło i upadłem na podłogę, nie potrafiąc już wstać. Gdzieś w podświadomości zarejestrowałem, że zegar wypił płónoc, jednak nie było to teraz dla mnie istotne. Moje ciało z każdą chwilą płonęło coraz bardziej a w dodatku okropny ból, najgorszy jaki kiedykolwiek czułem, zaczął ogarniać każdą jedną komórkę mojego ciała.

Ostatnim co pamiętałem był przeraźliwy ból i kawowe oczy, w których głębi się zatopiłem.

Komentarze

Popularne posty