Opiekun - rozdział 19






Wyprawa szła nam całkiem dobrze, mimo oczywistych walk z tytanami, jednak zauważyłem, że było ich o wiele mniej tutaj, na północy, niż gdziekolwiek indziej. Już od dawna było wiadomo, że w tych rejonach aktywność tytanów była o wiele niższa, ale zawsze przygotowywałem się na najgorsze. Oczywiście nie oznaczało to, że obyło się bez ofiar, ale udało nam się założyć kolejną bazę i zapoznać się z nowym terenem oraz uaktualnić mapy, jednak w końcu wróciliśmy do starej bazy i nadszedł dzień powrotu. Pakowaliśmy wszystkie nasze rzeczy i szykowaliśmy się na całonocną drogę, bo mieliśmy wyruszyć po zmroku, by nad ranem znaleźć się we wnętrzu murów, gdy coś mnie uderzyło.

-Hanji, który dzisiaj jest?

Zapytałem się okularnicy, bo stała najbliżej mnie. Zamyśliła się na chwilę, nim mi odpowiedziała, najwyraźniej sama nie bardzo się orientując, który my w ogóle mamy dzień tygodnia, co było jakoś wyjątkowo zabawne w mojej opinii.

-28 marca. Eren ma urodziny za dwa dni, prawda?

Nie odpowiedziałem na jej pytanie, bo wiedziałem, że jej nie oczekiwała, więc zacząłem dopakowywać swoje rzeczy. Te dwa tygodnie minęły jak z bicza strzelił i faktycznie, na następny dzień po powrocie do zamku Eren miał mieć swoje 16 urodziny. To chyba trochę nie na miejscu, 16-letni chłopak i 29-leni mężczyzna. Taki związek chyba nie miał przyszłości. W końcu między nami jest aż 14 lat różnicy. No, niecałe 14 lat, ale mimo wszystko. Sprawdziłem, czy wszyscy są gotowi i zasiedliśmy do wspólnej kolacji, wiedząc, że najpóźniej za godzinę musimy wyruszać, a ja wciąż biłem się w pierś. Mimo, że doskonale wiedziałem, kiedy Eren ma urodziny, nie miałem dla niego prezentu. Kompletnie o tym zapomniałem! Najpierw do mnie wrócił, do domu, potem ta wyprawa i zupełnie wyleciał mi z głowy fakt, że powinienem był się tym zająć. Muszę coś szybko zorganizować. Tylko pytanie, co? Oczywiście doskonale wiem, że dzieciak nie obrazi się, jeśli nic ode mnie nie dostanie, ale nie miałem zamiaru być aż takim gburem i nie podarować mu niczego w tym szczególnym dniu. Postanawiając, że będzie to pierwsza rzecz, którą zajmę się po powrocie, zebrałem się razem z resztą oddziałów zwiadowców i postanowiliśmy wracać do domu. Zerknąłem na wóz, który był bezpośrednio za moim oddziałem, na którym znajdowało się równo 17 trupów, poległych zwiadowców, albo chociaż ich część. Nie powinni byli zginąć. Część z nich nie miała wystarczających umiejętności, by przetrwać poza obrębem murów, a część z nich miała po prostu pecha i nic nie mogli zrobić, żeby obronić siebie lub swoich towarzyszy. Bywa tak i tak, więc co mogłem na to poradzić? Ruszyliśmy w drogę, po chwili rozdzielając się na grupy i dziękowałem w duchu Erwinowi, że byłem bezzwłocznie dołączył Erena do Oddziału Specjalnego, bo przynajmniej miałem go obok siebie, w innym wypadku świrowałbym nie wiedząc, co się z nim dzieje i byłbym dużo mniej skuteczny, a tak to miałem tego bachora na oku i mogłem go chronić. Zerknąłem na niego kątem oka. Był zupełnie inny niż na początku tej wyprawy. Bardziej spokojny, rozważny i widziałem, że jeszcze bardziej pragnął wyrwać świat spod panowania tytanów. Ale musiał poczekać. Całe szczęście już za młodu wbiłem mu do głowy, że w pojedynkę nic nie osiągnie, więc nie rwał się do tego, by samotnie rzucać się na każdego jednego tytana. Chyba wyczuwając to, że się w niego wpatruję, spojrzał na mnie i uśmiechnął się ciepło, a ja uświadomiłem sobie, że ten uśmiech był czymś, czego potrzebowałem, co dodało mi sił i pozwalało mi czuć się lepiej, czuć, że jestem silniejszy, niż dotychczas.
Droga mijała nam względnie spokojnie, ale gdy zaczynało świtać i zaczęliśmy jechać wzdłuż murów, zbijając się w jedną grupkę i kierując prosto do bramy, ktoś za nami zaczął krzyczeć. Spojrzałem w tamtym kierunku i zobaczyłem dwóch siedmiometrowych tytanów, którzy za nami biegli. Cholera, a już byliśmy tak blisko powrotu do domu. Jednak nie musiałem zajmować się tymi tytanami, którzy na szczęście nie byli odmieńcami, bo ktoś z tylnej straży się nimi zajął i po chwili ich martwe ciała uderzyły w ziemię. Miałem nadzieję, że reszta drogi minie nam spokojnie, ale, jak powszechnie wiadomo, nadzieja matką głupich. Wjechaliśmy przez bramę do miasta, gdy nagle rozległ się huk a niebo rozświetliła żółta błyskawica. Wszyscy zatrzymaliśmy konie jak jeden mąż, a gdy się odwróciłem zamarłem. Ogromny tytan, którego głowa wystawała ponad murami, stał i opierał się dłońmi o mur, spoglądając prosto na oddział zwiadowców. Zauważyłem, że powoli się nachyla i domyśliłem się, że ma zamiar w jakiś sposób zaatakować, chociaż nie wiedziałem, w jaki, ale byłem pewien, że jesteśmy w zasięgu jego ataku.

-Wszyscy się gdzieś ukryjcie!

Krzyknąłem i całym oddziałem specjalnym wjechaliśmy na koniach do najbliższej uliczki, po czym zeskoczyliśmy z koni i przywiązaliśmy je do rynien, które znajdywały się pomiędzy domami, a ja pokazałem im, że wszyscy mają stanąć przy ścianie domu, który był bliżej tego kolosalnego tytana. Po chwili poczułem silny wiatr...

Komentarze

Popularne posty