O krok od przepaści - Rozdział 4
Niszczenie życia Harry'emu przychodziło Czarnemu Panu o wiele łatwiej, niż ktokolwiek by się tego spodziewał. Wydawał się bawić przy tym niczym przedszkolak i pewnie tak było. Chłopak wewnątrz niego nawet już przestał walczyć, obserwując, jak sterujący jego ciałem mężczyzna szybko i skutecznie niszczy jego życie i odbiera mu wszystko, co kiedykolwiek kochał. Chciało mu się wyć, chciał płakać, ale nie mógł. Wiedział, że i tak nic mu nie zostało. I z każdym dniem to wszystko było mu coraz bardziej obojętne. Raz nawet Voldemort zorientował się, że od jakiegoś czasu chłopak siedzi podejrzanie cicho.
-Co, znudziło ci się walczenie ze mną?
Zapytał zadowolony ale i tak zmarszczył brwi, gdy usłyszał odpowiedź uwięzionego nastolatka.
-To i tak nie ma sensu.
Niemrawy głos kazał mu uważać i powinien zwrócić uwagę na to, że złamał już młodego czarodzieja, ale nie obchodziło go to - chciał więcej, chciał zniszczyć dosłownie wszystko i pozostawić zgliszcza za sobą, gdy odda to ciało jego prawowitemu właścicielowi. A on mu na to pozwalał.
Nikt nie zauważył, że tej zmianie najintensywniej przyglądał się młody Malfoy, który z niepokojem obserwował, jak dotychczasowe życie chłopaka powoli obraca się w popiół a mężczyzna sterujący nim z lubością popdala kolejne piętra. Zastanawiał się, co się stanie z wybrańcem, gdy już do siebie wróci.
-Spójrz, Harry. Nikogo już nie interesujesz. Nauczyciele cię nienawidzą, przyjaciele nie chcą mieć z tobą nic wspólnego. Nie został ci już nikt więcej. Chyba czas, żebym się stąd zbierał.
Zaśmiał się w myślach czarnoksiężnik, ale Wybraniec doskonale wszystko słyszał, mimo to nie zareagował. Nie zareagował nawet wtedy, gdy kontrola nad ciałem znów została mu oddana. Po prostu dalej jadł kolację, jak gdyby nigdy nic, ale siedzący naprzeciwko platynowy blodnyn zauważył, że chłopak wrócił do siebie. Po skończeniu posiłku okularnik wstał bez słowa i nie zwracając uwagi na nic ani na nikogo wyszedł z sali niemrawym krokiem. Wyglądał zupełnie, jakby szedł na skazanie.
Harry podążył schodami na górę aż dotarł do wieży astrologicznej. Spojrzał na ciemne, pstrokate od gwiazd niebo i westchnął ciężko. Skoro i tak już wszystko zostało mu odebrane, skoro już i tak nic mu nie pozostało i nie ma dla kogo walczyć, wykona wolę Czarnego Pana i zakończy to wszystko. Z wymyślonej przez Voldemorta kryjówki wyjął przygotowaną przez niego skrzyneczkę z dwoma eliksirami - czerwonym i zielonym. Zielony był trucizną, wymyśloną i przygotowaną przez samego Toma, która miała sprawić, że umrze cicho ale w długim cierpieniu. Czerwona była odtrutką - gdyby jednak w trakcie zmienił zdanie i wolał żyć jako wyrzutek, nie mogąc liczyć na niczyje wsparcie i wiedząc, że już nigdy jego życie nie będzie takie samo. Usiadł wygodnie na podłodze i przez kilka chwil przyglądał się uważnie obu fiolkom, ale nie do końca wiedział, czy chce to robić. Było mu niemal obojętne to, że będzie samotny, wyszydzany i dręczony do końca życia, czyli przez kolejne dziesiątki lat. No właśnie, niemal było tutaj słowem kluczowym. Malutka cząstka jego duszy bała się tego życia, które przygotował mu jego wróg i zabójca jego rodziców. Rodzice. Pomyślał o nich i zastanawiał się, jak bardzo ich zawiódł i jak bardzo muszą go teraz nienawidzić. Możliwe, że po śmierci się z nimi spotka, ale może nie będą chcieli i nigdy więcej się z nimi nie zobaczy. Westchnął cicho po raz kolejny tego wieczora i niewiele myśląc wypił szybko zielony eliksir. Buteleczka wypadła z jego dłoni w momencie, gdy przełknął ostatni łyk a ból otulił jego umysł, odbierając zmysły. Świat przesłonił mrok. I nie widział już nic.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, ok żal mi Harrego, ale widać że Draco nie jest obojętny jego los... wiesz ja w takiej sytuacji i kiedy było by mi wszystko jedno skoczyłabym z wieży - no przynajmniej nikt nie będzie miał szansy odratowania, a jeśli już ta trucizna to najpierw zniszczyć odtutkę...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Zośka