Czarny Pan - Rozdział 11
Tego dnia Glizdogon istnie oddziałowywał mi na nerwy. Przez jego ciągłe nadskakiwanie mi i jego potykanie się o własne nogi, nie potrafiłem nawet zebrać myśli. Dopiero, gdy obrzuciłem go najbardziej zdegustowanym spojrzeniem na jakie było mnie stać, wystraszył się i wyszedł z salonu, zostawiając mnie w końcu samego. Odetchnąłem głęboko i wpatrzyłem się w trzaskający w kominku ogień. Co prawda związek z Draconem dawał mi wiele możliwości, powodował jednak również wiele komplikacji. Nie mogłem pozwolić sobie na popełnienie jakiegokolwiek błędu, bo mogłoby to okazać się być dla mnie tragiczne w skutkach a ja... nie chciałem kończyć tak, jak mój poprzednik. Miałem do rozważenia kilka opcji i musiałem się zdecydować, która z nich będzie najlepszym rozwiązaniem.
Nie mogłem pozostawać w bezruchu, bo wtedy moi podwładni zaczną we mnie wątpić i z pewnością znajdzie się ktoś, kto będzie chciał mnie obalić. Musieliśmy jednak zacząć delikatnie, tak żeby nikt nie mógł dowiedzieć się, kim jestem i kto stoi za tymi czynami. Całe szczęście miałem również wiedzę z walk mugolskich i mogłem się tym posiłkować. Należy najpierw zasiać ziarno strachu, nim będę mógł zacząć szerzyć mój terror na większą skalę.
Jak postanowiłem, tak zacząłem zapisywać cały plan działania dla moich Śmierciożerców w notesie. Musiałem dać im jasne wytyczne bo wątpiłem, żeby każdy z nich dokładnie zrozumiał co mam na myśli, tylko z moich słów i wolałem dać im to na piśmie. Dzięki temu będzie im o wiele prościej a czarodzieje nigdy nie używali czegoś takiego jak porównanie pisma czy daktyloskopii, więc nawet jeśli kartka z wytycznymi odnośnie tego jednego zadania wpadnie w niepowołane ręce, nie będę musiał się o nic martwić. Przecież nikt nigdy się nie domyśli, że to właśnie ja za tym stoję.
Gdy skończyłem, zawowałem do siebie Ślizdogona, który niemal zabił się o własne nogi, pędząc do mnie na złamanie karku. Westchnąłem ciężko bo wiedziałem, że współpraca z nim nie będzie prosta ale z drugiej strony, niestety, potrzebowałem go do zrealizowania mojego planu.
-Wezwij do mnie Lucjusza.
Mruknąłem cicho i czekałem, aż jeden z moich podwładnych pojawi się w mojej kryjówce. Na szczęście skutecznie go zastraszyłem i pojawił się zaledwie kilka chwil później. Nie chciałbym musieć ranić znów Dracona, tym razem byłoby to dla mnie zbyt ciężkie psychiczne. Mężczyzna skłonił się przede mną z wyraźną niechęcią i spojrzał na mnie uważnie jakby nie wiedział, czy mam zamiar go za coś skarcić czy też dać mu jakieś zadanie. I bardzo dobrze - nikt nie powinien znać mojego następngo ruchu, nawet moi Śmierciożercy.
-Jak idzie zbieranie armii, o którą prosiłem?
Zapytałem niby od niechcenia, jednak miałem nadzieję że Lucjusz ma świadomość, że za każdy jego błąd odpowie jego własny, jedyny i pierworodny syn.
-Nie tak źle. Bardzo wiele osób chętnych jest do przejścia na ciemną stronę, szczególnie że rządu aktualnego Ministra Magii nie są postrzegane zbyt pozytywnie.
Przyznał i to była odpowiedź, którą chciałem usłyszeć. Była jeszcze jedna, ciekawiąca mnie rzecz.
-Ile osób, łącznie z obecnymi już Śmierciożercami?
-Prawie dwieście.
-Rozumiem. Szukajcie dalej.
Rozkazałem, po czym podałem mu zapisaną przeze mnie kartkę. Mężczyzna przeleciał po niej wzrokiem, bardzo marszcząc brwi, po czym spojrzał na mnie z wyraźnym zaskoczeniem na twarzy. No co mogę powiedzieć, uwielbiam zaskakiwać.
-To aktualny plan działania. Musimy powoli zasiać niepokój w społeczeństwie czarodziejów i mugoli. Nie mogą wiedzieć, co się dzieje. Powoli coraz bardziej muszą zacząć się bać.
-Rozumiem, ale jak dokładnie mamy to wykonać?
-Bardzo prosto. Ty jesteś za to odpowiedzialny. Zbierz niewielką grupę... powiedzmy, około dwudziestu osób, i zacznijcie mały sabotaż. Wszystkie instrukcje masz na kartce, czy coś jest niejasne?
-Nie, oczywiście, że nie.
Wyraźnie wyczułem zdenerwowanie w jego głosie, jednak było mi to nawet na rękę. Niezależnie od tego, czy bał się o swojego syna czy też denerwowało go usługiwanie dzieciakowi, była to reakcja, którą chciałem uzyskać. Westchnął cicho i schował instrukcje do kieszeni szaty.
-Czy jest coś jeszcze?
-Nie, możesz już iść. Tylko się pospiesz, chcę jak najszybciej zobaczyć efekty.
Nie muszę chyba mówić, że tylu rzucanych pod nosem przekleństw nie słyszałem jeszcze nigdy?
Komentarze
Prześlij komentarz