Czarny Pan - Rozdział 12
Z trudem przyszło mi ukryć uśmiech, gdy obserwowałem panujący w Wielkiej Sali przy śniadaniu chaos. W Proroku Codziennym niemal dzień w dzień pojawiały się informacje o niewielkich atakach i dewastacjach ważnych miejsc zarówno w świecie mugoli, jak i w świecie czarodziejów. Rosnąca panika uczniów dookoła mnie była niemal miodem na moje serce. Wszyscy stresowali się tym, co się dzieje i każdy zadawał sobie pytanie, kto za tym stoi. Nikt nie miał absolutnie żadnej wskazówki i nikt niczego nie podejrzewał. Za to coraz więcej osób bało się wychodzić po zmroku i wyglądało na to, że wandale kierują się powoli w stronę Hogwartu. Taki też był plan, więc dokładnie tego oczekiwałem.
-Harry, powinieneś przestać chodzić sam do Lasu i po ciemku. To się robi zbyt niebezpieczne!
Usłyszałem naprzeciwko mnie, mocno zdenerwowany wzrok Hermiony. Uśmiechnąłem się do niej lekko i chciałem ją tym zapewnić, że nie ma się o co martwić chociaż wiedziałem, że nic mi to teraz nie da.
-Mam tam kilka swoich miejsc, są bezpieczne, nie masz się o co martwić.
-Dalej nie rozumiem, po co ty tam chodzisz, stary.
Wtrącił się mój najlepszy przyjaciel. Westchnąłem ciężko i oparłem policzek na dłoni, nie mając zamiaru na to odpowiadać. Całe szczęście nie musiałem, bo z wyjaśnieniami pospieszyła Hermiona.
-Ron! Jak możesz być taki niedelikatny? Harry dużo przeszedł i musi sobie z tym poradzić na swój sposób. Przecież wie, że ma w nas wsparcie. Wiesz o tym, prawda, Harry?
Upewniła się jeszcze, a ja szybko pokiwałem głową i posłałem jej wdzięczne spojrzenie. W końcu rozmowa zeszła na inne tory, jednak doskonale słyszałem nerwowe głosy innych uczniów. Wielu z nich miało mugolskie rodziny, inni martwili się o swoich słabych czarodziejskich krewnych i nie mogłem im się dziwić. Gdybym miał rodzinę, z pewnością sam bym się o nich martwił... No, gdybym to nie ja stał za tym wszystkim. Jedyną osobą, o którą się martwiłem, był Syriusz ale dopilnowałem, by nikt nie zbliżał się do jego kryjówki. Wiedziałem, że będę w stanie przekonać go do porzucenia walki, gdy inni czarodzieje zaczną się zbierać do obrony przed nowym Czarnym Panem. A przynajmniej taką miałem nadzieję, bo nie chciałem go stracić. Nigdy w życiu.
Draco obserwował mnie bardzo intensywnie. Ten fakt dotarł do mnie dopiero w porze obiadu i uderzył mnie, niczym grom z jasnego nieba. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że zauważałem jego patrzenie na mnie przez cały dzień, jednak nie zastanawiałem się nad tym wcześniej. Dopiero po lekcjach próbowałem dowiedzieć się, dlaczego tak się właśnie stało. Nie mogłem jednak tak ostentacyjnie do niego podejść i po prostu o to zapisać. Po lekcjach rozsiadłem się w ostatnich promieniach jesiennego Słońca na trawie pod jednym z drzew na skraju Zakazanego Lasu i czekałem. Nie zdziwiło mnie więc, gdy w pewnym momencie zauważyłem siadającego obok mnie blondyna.
-Hej, Harry.
-Hej, Draco.
Wymieniliśmy i znowu zapanowała między nami cisza. Co prawda mnie ona ani trochę nie przeszkadzała, ale doskonale wyczuwałem zdenerwowanie mojego przyjaciela. Chciał mnie o coś zapytać, jednak najwyraźniej z jakiegoś powodu miał przed tym opory.
-Coś się stało?
Zapytałem w końcu, bo byłem po prostu ciekaw. Najzwyczajniej w świecie ciekawiło mnie to dziwne zachowanie Malfoya i chciałem poznać jego powód. Chłopak spojrzał na mnie zaskoczony i bardzo intensywnie mi się przyglądał, po czym westchnął ciężo i spojrzał z powrotem na swoje dłonie, jakby było w nich coś nad wyraz interesującego.
-W sumie, to nie. Tylko tak się zastanawiam... dlaczego to wszystko dzieje się właśnie teraz? I ten pseudonim, który napisali na murze Big Ben'a. Terror Pathy. Kto to ma być? Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać zmienił pseudonim, czy też jest to ktoś nowy? Czeka nas walka czarnoksiężników?
Zaskoczyło mnie to, że tak bardzo martwiły go takie rzeczy. Przyjrzałem mu się przez chwilę uważnie, ale wyglądał całkiem poważnie i nie wydawało mi się, żeby czegokolwiek się domyślał. Wzruszyłem ramionami i westchnąłem lekko, jakbym sam zamartwiał się tą sytuacją.
-Nie mam pojęcia, Draco. Ale nawet, jeśli tak się stanie... to przecież jakoś damy sobie radę, prawda?
Chłopak nie wydawał się początkowo zbytnio przekonany, jednak w końcu przytaknął i spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem na ustach.
-Chyba tak. Przynajmniej mam taką nadzieję.
Odpowiedział, nim rozłożył się obok mnie na trawie a napięcie w powietrzu ulotniło się całkowicie.
Komentarze
Prześlij komentarz